-

stanislaw-orda : [email protected].

Obraz polowań w epoce Piastów

Przed zamieszczeniem notek cyklu traktujących o Całunie Turyńskim (Jezusowym), przedstawiam obszerne fragmenty opracowania polskiego historyka z UJ, dr hab. Stanisława Henryka hrabiego Badeni, herbu Bończa (1877 -1943).  http://www.sejm-wielki.pl/b/1.279.133
Opracowanie dotyczy łowiectwa w epoce piastowskiej, czyli w wiekach X-XIV, a zostało wydane we Lwowie w roku 1896. http://kpbc.umk.pl/dlibra/docmetadata?id=37946&from=&dirids=1&ver_id=&lp=6&QI=

             Ze względu na rok wydania tekstu dokonałem w nim niezbędnych, moim zdaniem, moderacji stylistycznych i ortograficznych (uwspółcześnienie). Ponadto, jak zazwyczaj bywa przy tekstach edytowanych dawno temu, dodałem przypisy […], natomiast pominięcia (opuszczenia) fragmentów tekstu oryginalnego oznaczyłem jako (…).

„ (…)
W owych odległych czasach, kiedy gospodarstwo spoczywało przeważnie w rękach czynszowników, zajęcia publiczne ograniczały się na braniu udziału w zjazdach (colloquia) i wiecach, a rozmaite przyjemności nowożytne, służące do zabicia czasu, nie były jeszcze wymyślone, polowanie stanowiło obok wojny główne zajęcie ówczesnego właściciela. Jako ślady tego zamiłowania możemy dzisiaj jeszcze oglądać na bardzo wielu dawnych pieczęciach głowy zwierząt; szczególnie często powtarzają się rogi jelenie. Dochowała się na przykład pieczęć Bolesława Kędzierzawego z roku 1161, przedstawiająca księcia z psami, podobnie pieczęć wojewody gdańskiego, Święca [zm. 1308 r.], wyobrażająca go na łowach.
(…)
Między zawołaniami (proklamami) rodów polskich znajdujemy nazwy myśliwskie. A podobne emblematy, jak na pieczęciach, spotykamy i na tarczach herbowych, niech wystarczą za przykład rody Lisów, Czarnych Jeleni (możny i bardzo dotychczas mało zbadany ród panów z Wyszembarka, osiadły na Kujawach).

Że to zamiłowanie łowów istnieje nie tylko w naszych wyobrażeniach, ale i przez ludzi ówczesnych było kultywowane, świadczy następujący przykład: Kronika węgiersko-polska (choć to źródło dziejowe raczej mętne i niepewne) opowiada, że gdy Stefan węgierski i Mieszko polski równocześnie ubiegali się w kurii rzymskiej o koronę królewską, jako wynagrodzenie za przyjęcie wiary chrześcijańskiej, anioł który miał się ukazać we śnie papieżowi, polecił mu aby odmówić korony Mieszkowi, a przyznać ją Stefanowi, ponieważ Polacy wolą bory niż winnice, łąki niż pola uprawne, zwierzęta dzikie niż domowe, psy gończe jak ludzi, etc. etc.
Se non e vero, e molto ben trovato [wł.: Jeśli nawet to nie jest prawdą, to zostało dobrze wymyślone].

Zamiłowanie Polaków w łowach znajdowało pełne zaspokojenie w obfitości materiału. Wiemy, że lasy pokrywały cały niemal obszar ówczesnej Polski i dopiero praca kolonizacyjna, rozpoczęta w połowie XIII wieku, przetrzebiła nasze gaje i dąbrowy. Nic dziwnego, że zwierzyny w tych borach było pod dostatkiem; ze zwierząt czworonożnych, nie mówiąc już o zającach, kozicach i lisach, przechadzały się po kniejach Wielko- i Małopolski stada jeleni, danieli, łosi, dzików, wreszcie niedźwiedzi i turów, które jeszcze w XIV w. znajdowały się w lasach około Pyzdrów w kaliskiem, we wspaniałych lasach łowickich i w wielu innych miejscach, mniej przetrzebionych. Jednak już wówczas tur stawał się rzadkością, (dlatego w r. 1359 książę Ziemowit mazowiecki rozporządził, że nikomu oprócz niego samego nie wolno turów zabijać). Z ptaków polowano na kuropatwy, bażanty, których jedna odmiana (phasanas colchicus), wówczas w dzikim stanie, gnieździła siłę szczególnie w Wielkopolsce (sprowadzili je byli do Europy jeszcze Rzymianie z Kolchidy, jej ojczyzny, skąd rozproszyły się po całej środkowej Europie), dalej na dropie, żurawie i kwiczoły, ptaki naówczas bardzo poszukiwane i cenione.
[Kolchida – tereny nad Morzem Czarnym, mniej więcej tam gdzie obecnie znajduje się Gruzja].

Zwierzęta dzielono na wyższe (superiora, magna) i niższe (parva, minuta), podział który, jak zobaczymy poniżej, miał obszerne zastosowanie prawne. Do niższych zaliczano, oprócz całego ptactwa, zające, lisy i kozły, do wyższych resztę czworonogich. W czasach najdawniejszych. kiedy zwierzostan był wyższy, zaliczano do zwierząt niższych nawet jelenie, z drugiej strony w XIV. wieku przeszły do kategorii zwierząt wyższych rogacze wielkopolskie, gdy w parze z intensywniejszą kolonizacją szedł intensywniejszy ubytek lasu i zmniejszanie się liczby zwierzyny,

Najszlachetniejszą i najwyżej cenioną zwierzyną były jednakowoż bobry. Zamieszkiwały one w wielkich ilościach Wisłę z wszystkimi jej dopływami oraz Wartę, a szczególniej obfitował w tak licznych jeziorach wielkopolskich. Zasługują one na naszą szczególną uwagę z powodu swego prawnego stanowiska, którego bliższe poznanie musimy wszelako na chwilkę odłożyć,

Nawiasowo zwrócę tu jeszcze uwagę czytelników na ogromną liczbę nazw miejscowych polskich, urobionych od nazw zwierząt. Spotykamy wsi, jak Bóbrka, Bobrowa, Niedźwiada, Niedźwiedzie, Turza, Turów, w okolicach jak np. Mazowsze lub Krakowskie, gdzie od wieków nie słyszano o bobrach. niedźwiedziach lub turach. Pozostała tylko nazwa lokalna, jako smutne wspomnienie lepszej przeszłości, która już nie zdoła chyba nigdy powrócić.

W czasach, kiedy lefuszówki i lankastrówki [rodzaje strzelb myśliwskich] nie były jeszcze wynalezione, musieli się przodkowie nasi posługiwać na łowach sposobami, które by w dzisiejszych naszych Nemrodach wzbudziły chyba odrazę lub politowanie. Główną bronią przeciwko grubszej zwierzynie, jak niedźwiedziom, dzikom itd., był oszczep (venabulum), służący zarówno jako pocisk, jak i za lancę. Obok polowali z obławą, (fascalio, agitatores), polowano na zające i rogacze z psami, których rozmaite gatunki chowały się po psiarniach naszych panów. Kiedy chodziło nie o przyjemność łowów, lecz o przysporzenie zwierzyny na uczty, przyjęcia, uciekano się chętnie do mniej szlachetnego sposobu polowania, łowiąc ptactwo i drobniejsze zwierzęta w sidła i sieci (retia) lub kopiąc jamy (pedicae), pokryte chrustem, jak to dzisiaj często robią polujący na słonie w Afryce. Często dalej robiono po lasach zasieki, zamykające tym sposobem znaczny kawałek lasu, z którego zwierzęta nie mogły się już wydostać i stawały się łacno łupem myśliwych. Nazywało się to po łacinie: indagines, structurae, clausulae, a po polsku: grodzie lub kłody. Powstały w ten sposób niejako zwierzyńce, w których można było zwierzynę dłuższy czas bezpiecznie przechowywać. Wieś Zwierzyniec pod Krakowem z klasztorem Panien Premonstratensek reguły św. Norberta, z połowy XIII wieku, jest do dziś dnia żywą ilustracją tych czasów. Jednakowoż rodzajem sportu myśliwskiego najbardziej fashionable było polowanie z sokołami na wszelkie ptactwo, a nawet na zające.

Nie będziemy się zatrzymywać dłużej nad stroną obyczajową myślistwa, bo chodzi głównie o uwydatnienie tego, co było specyficznie polskim; pomijając więc wszelkie szczegóły, odnoszące się w ogóle do średniowiecznego łowiectwa, zajmiemy się naszym dawnym prawem łowieckim.

Kiedy powstała u nas własność prywatna na nieruchomościach, czy istniała ona już w X w., czy też powstała dopiero w wieku XII za Bolesława Krzywoustego, jak chce prof. Piekosiński, o to nie będziemy się sprzeczać. http://www.khpp.wpia.uj.edu.pl/franciszek-piekosinski

Wystarczy powiedzieć, że z chwilą zaistnienia własności indywidualnej, okazuje się prawo polowania (ius venandi) jako jej atrybut. Jednak należy rozróżnić w tym dobra świeckie i duchowne. Właściciele ziemscy świeccy posiadali u siebie prawo polowania bez żadnych ograniczeń, z wyjątkiem monopolu bobrowego, przysługującego panującemu, Monopol ten istniał u nas od czasów najdawniejszych. Nie należy go wszelako pojmować w ten sposób, że faktycznie tylko panujący na bobry polował, czynili to także i panowie świeccy i duchowni, ale za specjalnym zezwoleniem panującego. Tak np. w roku 1250 pozwala Bolesław pierwszemu naówczas w Małopolsce wielmoży, Klemensowi z Ruszczy z rodu Gryfitów, polować na bobry we własnych jego obszernych włościach.
http://www.wladcy.myslenice.net.pl/Polska/opisy/Klemens%20z%20Ruszczy.htm

Podobnych nadań posiadamy bardzo wiele. Później w drugiej połowie w, XIII., kiedy coraz wzrastało znaczenie wielmożów w Polsce, podzielonej na drobne dzielnice, zapragnęli oni oczywiście zrównać bobry z innymi zwierzętami; pozwolenia polowania na nie stają się regułą w donacjach. W XIV. w. monopol zupełnie ginie, tak jak wiele innych atrybucji panującego. Ponieważ, jak wiemy, bobry lubią wędrować z jednego miejsca na drugie, więc nieraz w darowiznach ziemi obdarowany waruje sobie, że jeżeli kiedyś bobry na jego obszar przywędrują, będzie miał prawo na nie polować. W daleko gorszym położeniu, niż panowie świeccy, znajdowali się właściciele dóbr duchownych: biskupi i klasztory. Przede wszystkim panujący mógł swobodnie polować w dobrach duchownych, a prawo zwyczajowe określało, wiele razy do roku mógł panujący w jednych i tych samych lasach polować.Tak np. przywilej Bolesława Krzywoustego dla Cystersów mogilskich z roku 1103 stanowi, że kiedy książę dwa razy do roku w dobrach klasztornych polował, strzelcy opata byli skazani na przymusową bezczynność; z drugiej strony klasztor Cystersów w Lądzie (najbardziej faworyzowany klasztor polski XII i XIII w.) otrzymał w roku 1145 przywilej od Mieszka Starego, że strzelcy klasztorni mogą wszędzie towarzyszyć książęcym na łowach. Rzecz jasna, że przywilej ten mógł mieć znaczenie tylko wtedy, kiedy chodziło o polowanie w lasach bliskich klasztoru, bo przecież przy (standardzie) ówczesnej komunikacji tylko na bliskie odległości można było zwierzynę przewozić. Gdzieniegdzie nawet okoliczni panowie mogli sobie polować w dobrach klasztoru, tak np. było u Cystersów w Szczyrzycu. Można to chyba tylko uważać jako reservatum przy uposażeniu klasztoru przez okoliczną szlachtę.

Dopiero około połowy wieku XIII pojawia się wśród naszych klasztorów tendencja, aby co do prawa polowania zrównać się z właścicielami świeckimi, klasztory starają się o przywileje na polowania. Wspomniany już klasztor lądzki otrzymuje takowy dopiero w roku 1291. Wynik tego silnego prądu był taki, że wprawdzie panujący utracił swoje dawne prawo swobodnego polowania, za to jednak wytworzyła się zasada, że zwierzęta szlachetniejsze należą wyłącznie do księcia i ta zasada utrzymała się do końca epoki piastowskiej. W 1350 r. król Kazimierz stwierdza swoje prawa do szlachetnej zwierzyny w dobrach biskupstwa poznańskiego, w 1362 r. w dobrach klasztoru lądzkiego. Obok ograniczenia praw książęcych do zwierzyny szlachetniejszej, domagano się, aby to prawo król mógł wykonywać tylko osobiście, bo w takim razie klasztor czy kapituła miała gwarancję, że te wizyty książęce, z pewnością nie bardzo pożądane, nie będą się zbyt często powtarzać. Gdyby zaś książę mógł udzielać swoim dworzanom, czy też komukolwiek, pozwolenia na polowania w swoim imieniu w dobrach duchownych, klasztory byłyby narażone na ciągłe wizyty miłośników łowów.

Widzimy tutaj objaw tej ogólnochrześcijańskiej reakcji, która zainaugurowana na zachodzie przez papieża Grzegorza VII, ogarnęła wkrótce cały świat chrześcijański: u nas bohaterem tego prądu jest w pierwszych latach XII w. arcybiskup gnieźnieński, Henryk Kietlicz. Za nim idzie cały szereg znakomitych mężów, zasiadających na naszych stolicach biskupich: w Krakowie Iwo Odrowąż, Prandota, Wisław, w Poznaniu Boguchwał, Dobrogost, w Płocku Andrzej, w Gnieźnie Pełka i Jakub. Znaczenie tej reakcji bardzo doniosłe i widoczne we wszystkich kierunkach życia narodowego, jak widzieliśmy, nawet w walce o prawo polowania. Wreszcie musimy jeszcze zauważyć, że zamiłowanie do łowów było wśród naszych klasztorów bardzo rozpowszechnione, bo aż władza kościelna musiała nałożyć wędzidła na ochoczych zakonników. Statuty synodalne legata papieskiego Filipa, biskupa firmańskiego z roku 1271 zabraniają zakonnikom oddawać się sportowi myśliwskiemu i pozwalają każdemu, kto spotka zakonnika z psami lub sokołami, odebrać mu je na własną korzyść.
[Fermo, wtedy diecezja w królestwie Longobardów; środkowa Italia, region Marche; archidiecezja od 1589 r.]
Ciekawe, jak ten radykalny środek skutkował?

Przewrót w naszych stosunkach gruntowych, wprowadzony przez kolonizację i powstanie setek nowych osad, „lokowanych" na prawie niemieckim, wymuszał konieczność wprowadzenia nowych zasad do istniejącego już prawa łowieckiego. Jako ogólnie obowiązującą zasadę można uznać, że sołtysowi przysługuje w lasach jego osady polowanie na zwierzynę drobniejszą, (venatio parva), właściciel rezerwuje sobie zwierzynę szlachetniejszą, notabene, o ile sam ma do niej prawo, będąc świeckim panem. Dokumenty lokacyjne często stanowią, że sołtys ma oddawać właścicielowi połowę ubitej zwierzyny, niekiedy 2/3 , a w sołectwach klasztoru klarysek w Starym Sączu istniał obowiązek oddawania do kuchni klasztornej całej zwierzyny upolowanej. Tego rodzaju przepisy najczęściej oczywiście pojawiają się w lokacjach klasztorów, ponieważ dla zakonników nie polujących nadzwyczajną było wygodą, kiedy im sołtys dostarczał smacznych combrów jelenich i sarnich. Niekiedy specjalne umowy normują liczbę psów i ludzi, których wolno trzymać sołtysowi, tak np. sołtys myślenicki mógł w roku1342 utrzymywać 1 strzelca i 1 bobrownika. Ograniczenia takie miały na celu powstrzymanie zbyt intensywnego tępienia zwierzyny przez sołtysów . Kiedy sołtys w Stęszewku, w dobrach kapituły poznańskiej, chciał budować zasieki, o których było już wyżej, kapituła brała na siebie połowę trudów [kosztów], a dla siebie połowę schwytanej zwierzyny.

Prawo polowania istniało w prawie polskim nie tylko jako atrybut właściciela, względnie emfiteuty, [dzierżawcy], bo w ten sposób można nazwać sołtysów, lecz także jako samoistna służebność. Tak nieraz nadawali książęta prawo łowienia bobrów w rzekach, będących własnością ogółu, np. w Wiśle, Pilicy, nie nadając wcale gruntów przybrzeżnych. Księżna Kinga nadała w 1292 r., swemu kapelanowi Boguchwałowi prawo polowania w lasach książęcych na wszelkie zwierzęta i wszelkimi sposobami; Musiał to być widocznie wielki amator myślistwa. Widzimy dalej, że nieraz przy podziałach, czy transakcjach familijnych prawo polowania odłączano od prawa własności, a zachowały się także i akta sprzedaży prawa polowania we własnych lasach.

Przytoczę jeszcze jeden przepis dawnego prawa zwyczajowego, który wszedł następnie w skład statutu warckiego (1423 r.) , mianowicie: kto jelenia lub łosia ściganego przez psy obce lub ranionego chwytał, płacił nie tylko 3 grzywny, jako zadośćuczynienie dla poszkodowanego, ale drugie 3 grzywny jako karę sądową. W tym wypadku stoi tedy prawo polskie na tym samym stanowisku, co prawo rzymskie, które stanowiło, że zwierzę ranione przez jednego, jeżeli zostanie zabite na gruncie drugiego, „staje się tegoż własnością. Oba ustawodawstwa przyznają prawo do ubitej zwierzyny temu, kto ją ubił ostatecznie, choć tylko prawo polskie uwzględnia to, co można by nazwać lucrum cessans u pierwszego łowcy. [lucrum cessans – zasada wyrównania utraconych korzyści]

Mimo bardzo licznych w XIII w. darowizn dóbr na cele duchowne, ogromny kawał ziemi pozostawał ciągle w ręku księcia, który większą część roku spędzał, o ile go wojna nie powołała na granice kraju, na ciągłych podróżach i polowaniach w swoich obszernych kniejach.

Bolesław Chrobry, wg informacji z kroniki węgiersko-polskiej, ze szczególnym upodobaniem miał polować w okolicach grodu Salis na Słowacczyźnie zakarpackiej a Kazimierz Wielki co roku przyjeżdżał na jelenie do Przedborza, gdzie sobie i pałac wystawił, o czym donosi nam kronikarz tego monarchy, Janko z Czarnkowa.

Liczny personel myśliwski otaczał księcia. Na czele stał dostojnik, zwany po łacinie venator, niekiedy magister venatorum, (…) po polsku nazywał się później łowczym. Obok tego urzędnika stał zwykle w Wielkopolsce subvenator lub vicevenator, w Małopolsce urząd ten nie miał zastosowania.

Wraz z podziałem Polski na dzielnice, pojawiają się łowczy na dworach książąt udzielnych, aby później, kiedy Łokietek rozdrobnione państwo na powrót zjednoczył, przekształcić się z urzędników dworskich w dygnitarzy wojewódzkich, ziemskich i powiatowych, jakimi pozostali do upadku Rzeczpospolitej.

Na utrzymanie owych łowczych nadwornych, jak w ogóle urzędników dworskich, przeznaczał książę włości, które im oddawał w dożywotnie użytkowanie, tj. pobieranie z nich dochodów. Obok łowczych książęcych spotykamy dworzan tej nazwy na dworach biskupów (Olpa, łowczy u Jakuba Świnki, arcybiskupa gnieźnieńskiego), a nawet opatów, np. w Lądzie.

Łowczy miał pod swoimi rozkazami cały zastęp strzelców - iskaczy, jak mówiono wówczas, podzielo- nych na rozmaite klasy [iskacz – tropiciel].

Gallus, najdawniejszy nasz Kronikarz, opowiada, że Chrobry sprowadził sobie strzelców rozmaitych narodowości, którzy mu wszelką zwierzynę chwytali. Pomiędzy strzelcami odróżniano właściwych od sokolników (aucupes), którzy polowali na ptaki z sokołami, i bobrowników (castararii). Osobni specjaliści zajmowali się psami (caniductores). Na czele zastępu bobrowników stał tzw. pan bobrowy (magister castarariorum). Rzecz jasna, że cała ta czereda nie otaczała ciągle księcia, lecz mieszkała porozrzucana po rozmaitych stronach i lasach, gdzie książę zwykł był polować. Bobrownicy mieszkali w chatach nad rzekami i jeziorami pilnując drogocennych swych pupilów, sokolnicy po miejscach, gdzie hodowano i tresowano sokoły, w tzw. sokolnicach. Wszyscy ci ludzie należeli w czasach najdaw- niejszych (wiek X, XI) do klasy ludzi niewolnych (mancipia); mieszkali oni skupieni w swoich osadach w pobliżu grodów książęcych. [many mancipia; w starożytnym prawie rzymskim - rodzaj osobistego podporządkowania, które wyłączało znęcanie się nad osobą niewolną lub zabicie jej bez ważnego powodu].

Kiedy ich społeczność rozpłynęła się w masie innych poddanych, to wciąż utrzymała się tradycja, że pewne osady mają obowiązek dostarczania księciu pewnego rodzaju sług. Stąd do dziś jeszcze napotykamy w rozmaitych częściach kraju takie nazwy miejscowości jak np. Bobrowniki, Sokolniki, Strzelce i podobne, jak np. Puchary, Piekary, Rybaki, Świątniki. Wszystkie te nazwy przechowały w swoim brzmieniu tradycję ludzi i stosunków sprzed wielu wieków.

Wiemy, że dawne zwyczajowe prawo polskie zna szereg opłat i świadczeń, ciążących na poddanej ludności wiejskiej: jedne polegały na świadczeniach in natura, jak np. avis vacca [krowa], bovis [wół], porina, srem, narzas [?], urna melis [miara miodu], perna, parens , sep [?] dalej opłaty targowe i mostne; a drugie na usługach osobistych. Tutaj należały stróża, expeditio, stan [kwatera] i wreszcie najważniejsza i najbardziej uciążliwa angarya (procuratio) i przewód (conductus),czyli obowiązek utrzymywania i wożenia księcia z całym jego dworem podczas bytności w danym miejscu, ponadto gońców książęcych a także, co nas najbardziej interesuje, strzelców książęcych wszelakiego gatunku i stopnia. W ówczesnym języku nazywało się to "pieczować", a nie tylko ludzi mieli obowiązek poddani utrzymywać, ale także i psy książęce, które wędrowały po kraju ze swoimi mentorami - ta angarya nazywała się „psarskie". Dalej istniało tzw. „bobrowe", tj. obowiązek pilnowania i doglądania bobrów w obrębie gruntów należących do osady. Na Kujawach obowiązek ten obejmował nawet jelenie, które widocznie były tam rzadkością: „kłoda", t.j. przymusowe budowanie zasieków na żądanie łowczego; conductus ferinarum - obowiązek odwożenia ubitej zwierzyny i wożenia namiotów książęcych. I wreszcie najciekawsza ze wszystkich angaryi: falcatio czyli „sokołowe”. Ludność była odpowiedzialna za gniazda sokole, znajdujące się w lesie, musiała ptaki te strzec i żywić;, a jeżeli pisklę zginęło, ciężkie kary spadały na ludność, niekiedy nawet kara śmierci. Rzecz jasna, że sokolnicy musieli utrzymywać ścisłą kontrolę nad istniejącymi gniazdami.

Łowczy niczym niekrępowani, żadnymi przepisami, żadnym odwołaniom od swoich decyzji nie podlegający, łupili dowolnie biednych poddanych, wybierając na swoje utrzymanie wszystko, co chata pomieściła, posługując się gwałtem i przemocą w razie odmowy, zaś drakońskie przepisy o sokołach i bobrach stwarzały szerokie pole do nękania i uciskania ludności. Psy i sokoły zawsze były przedmiotami wielkiej pieczołowitości ze strony ustawodawstwa polskiego, bo oto, aby ułatwić ich utrzymanie, żądano od rzeźników miejskich, np. skaryszewskich (Skaryszew - ta miejscowość była w XII w. głównym, obok Krakowa, Sącza i Sandomierza, punktem handlowym w Małopolsce), aby główki zwierząt zabitych oddawali dla psów książęcych. a wątróbki dla sokołów.

Poddani dóbr duchownych byli formalnie od tych wszystkich powinności uwolnieni, ale w rzeczywistości strzelcy książęcy nie oglądali się zbytnio na granice włości, czyli że poddani kościelni byli narażeni na takie same prześladowania, jak i świeccy. Taki stan rzeczy w końcu wywołał w kołach duchownych opór. Reakcja, sygnalizowana już poprzednio w pierwszej połowie XIII w., także na tym polu pozostawiła swoje piętno. Inicjatywę nadaje w tej sprawie papież Grzegorz IX. W latach 1233 i 1236 ten 90-cio letni starzec zwraca się do episkopatu polskiego, przedstawiając biskupom smutny stan poddanych kościelnych, którzy nie mogąc podołać ciężarom, uciekają na Ruś lub do pogańskich Prusów. Poleca biskupom zająć się pilnie sprawą ulżenia losowi poddanych. Gdy to nie skutkuje, papież zwraca się z ostrą naganą (1238 r.) do najbardziej winnego w tej sprawie księcia Konrada mazowiecko-kujawskiego. Podobna admonicja [pouczenie] skierowana została do księcia Henryka Pobożnego za krzywdy wyrządzane Kościołowi przez jego nieboszczyka-ojca, ks. Henryka Brodatego.

Skutki tej akcji, podjętej przez duchowieństwo polskie, za inicjatywą kurii rzymskiej nie dały na siebie czekać. Już w treści dokumentów wysyłanych w latach 1240-126O, są one widoczne. Często czytamy w nich o ucisku poddanych, nadużyciach oficjalistów książęcych, przebija się również przejęcie się niesprawiedliwością własną, obawa otrzymania rozgrzeszenia i zbawienia wiecznego, motywy które przede wszystkim kierowały postępowaniem ludzi w XIII wieku.

W 1242 roku wychodzi wielkie rozporządzenie księcia Konrada, wydane w porozumieniu z synami Mieszkiem i Bolkiem, normujące stosunki w diecezjach gnieźnieńskiej, kujawskiej i płockiej. Główne punkty tego aktu są następujące:
1) raz w rok należy się księciu od poddanych utrzymanie zupełne, poza tym mają obowiązek dostarczyć środki na utrzymanie dla 1 woźnego (perticarius) i 1 strzelca: podwód dostarczają tylko do granic kasztelanii;
2) książę ani nikt w jego imieniu nie będzie polował w lasach kasztelanii łowickiej i wolborskiej, chyba że przypadkiem przejeżdżając tamtędy;
3) dobra biskupie uwolnione są od utrzymania wędrujących sokolników książęcych, który to obowiązek obejmuje jedynie bobrowników;
4) polujący na jelenie dla księcia zadowalać się będą tym, co im ludność ofiaruje dobrowolnie, nie wybierając niczego gwałtem.
Na ile te postanowienia były przestrzegane, kroniki milczą.
Oprócz tego rozporządzenia znamy również inne , zmierzające do ustanowienia stałego, opartego na prawie zwyczajowym wymiaru powinności ze strony poddanych. Na Kujawach obowiązywał przepis, który pozbawiał strzelców prawa domagać się od poddanych noclegu, należało im się tylko siano i to raz na rok. Co do znienawidzonego „sokołowego", przepis z roku 1263 stanowi, że jeżeli się sokół zechce gdzieś na nowo zagnieździć, poddani mogą to uniemożliwić i drzewo ściąć,

Już około połowy XIII w. można dostrzec stanowczy zwrot ku Iepszemu, tak w położeniu ludnośc

i poddanej w ogóle, jak i w surowych przepisach dawnego prawa zwyczajowego na polu łowiectwa, a przyczyniła się do tego z sposób zasadniczy kolonizacja, która w miejsce obowiązującego dotychczas zwyczajowego prawa polskiego wprowadziła prawo niemieckie z jego szerokimi uregulowaniami.

(…)

Ludność wieśniacza nie osiągnęła prawa do polowania. Zależało ono w zupełności od zezwolenia przez właściciela. Jeżeli ktoś zabił jaką zwierzynę w dobrach klasztoru lubińskiego bez pozwolenia opata, podlegał sądownictwu pierwotnie kasztelana lub książęcego prokuratora, później opata (powód i sędzia w jednej osobie, szczegół charakterystyczny dla praktyki prawnej tamtych czasów). który wymierzał wysokość grzywny sądowej.

Tego rodzaju zakazy polowania pozostawały z reguły martwą literą. Łatwość polowania była wielka, natomiast kontrola praktycznie żadna, pojęcia etyczne na temat własności słabo wyrobione, mało kto potrafił oprzeć się pokusie upolowania sobie od czasu do czasu zająca czy rogacza .

W czasach, o których mowa, polowanie było nie tylko przyjemnością czy sportem, ale także zajęciem bardzo korzystnym, dostarczającym , oprócz prowiantu (wyżywienia) , także cennych skór. Skórki zwierząt drobniejszych: kun, łosiów, lisów, wiewiórek, pełniły funkcję pieniędzy, był powszechnie stosowane jako y środek wymiany towarowej i miernik ceny. Słowiańszczyzna słynęła ze swoich skór. Wspomina już o tym bogactwie kronikarz gocki Jordanes albo Jarnandes (piszący około roku 550) .

https://translate.google.pl/translate?hl=pl&sl=en&u=https://en.wikipedia.org/wiki/Jordanes&prev=search

(…)

Na Rusi w obiegu były nie tylko skórki, ale i główki, nóżki, nosy zwierzęce. W skórkach składano najdawniejsze daniny na rzecz kasztelanów; w XII wieku dziesięcina ze skórek zajmuje bardzo wysokie miejsce w uposażeniu klasztorów, a jako zamiennik, choćby przy sprzedaży nieruchomości, występują skorki zwierzęce jeszcze na początku XIV w. Szczególną ważność miało zastosowanie skórek przy wyznaczaniu kar sądowych. Kary pieniężne znane dawnemu prawu polskiemu: „siedemdziesiąta” [70 grzywien], „pięćdziesiąta” [odpowiednio], obliczone były w grzywnach skórek, a że w XIII wieku grzywny skórek, czyli „łupieże" równały się 1/3 wartości grzywny srebra [1 grzywna = 48 groszy praskich], a 1/5 tejże grzywny w wieku XIV, tak więc de facto skazany na najwyższą karę pieniężną: „siedmdziesiątą", płacił w srebrze tylko 14 grzywien, a skazany na” pięćdziesiątą” płacił tylko ich 10. [łupieże – od czego pochodna: łupy].
Podobnie, kto odwołał się od wyroku wydanego przez sędziego (urteilsschelte), wstawiał vadium w skórkach. Ustawodawstwo wiślickie [statuty wiślickie 1346 r.] stanowiło, jakie łupieże należą się poszczególnym sędziom: najdroższe gronostajowe - kasztelanowi krakowskiemu, łasicze - wojewodom i kasztelanom sandomierskiemu i lubelskiemu, reszcie sędziów - kunie a podsędkom i pisarzom najgorsze, bo lisie.

W handlu skóry i futra polskie wysoko były cenione. Wywożono takowe, niemniej jak i pierze i sierść zwierzęcą, na zachód do Niemiec a szczególnie na Pomorze do Gdańska i innych portów, skąd je morzem posyłano na targi angielskie i francuskie. W handlu wewnętrznym głównym targowiskiem na skóry był Skaryszew. Mieszczanie tamtejsi mieli wyłączne prawo sprzedawania ich na swoim targu (przepis zgodny z duchem ustawodawstwa handlowego wieków średnich). Miasta z Krakowem na czele dążyły do tego, aby cały handel skórami skupić w ręku cechu kuśnierskiego i zapewnić mu w ten sposób monopol. Do osiągnięcia tego celu zmierzały wilkierze, zabraniające nabywać skór w mniejszych ilościach, w skutek czego potrzebujący skór, nie jako środka dalszej produkcji, lecz na własny użytek, musiał z konieczności zwracać się do cechu, który mógł swobodnie oznaczać ceny. Co się tyczy handlu zwierzyną, to w Krakowie np. istniały odrębne jatki na rynku, których właściciele ofiarowywali co roku burmistrzowi na jego urodziny po dwie kuropatwy. Wilkierz z końca XIV w. zabronił kupować zwierzynę po gospodach, a nie w owych jatkach.
[wilkierz – zbiór lokalnego prawa miejskiego regulujący jakąś dziedzinę życia]

(…)”

******

Wykaz moich notek na portalu "Szkoła Nawigatorów" pod linkiem:

http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/troche-prywaty      

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 



tagi: polska piastów 

stanislaw-orda
13 lutego 2019 10:15
2     1215    6 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

Greenwatcher @stanislaw-orda
13 lutego 2019 17:48

Kapitalny materiał. Mnóstwo wątków do przemyślenia i rozwinięcia. Wielkie dzięki.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @Greenwatcher 13 lutego 2019 17:48
13 lutego 2019 21:31

mnie najbardziej spodobało się wyjaśnienie:

złupić = obedrzeć ze skóry

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować