-

stanislaw-orda : [email protected].

Trochę odwirusowania

Głucho wszędzie i ponuro, zewsząd nas straszą, każą się zamykać  w czterech ścianach i czekają,  kiedy zaczniemy błagać o zaszczepienie nas przeciwko WIRUSOWI. Albo może ogłoszą, że wprowadzają  szczepienie obowiązkowe pro publico bono. Z siłowym doprowadzeniem opornych. Ale to wszystko dopiero przed nami.
Postanowiłem pokazać próbkę literatury, która wywołuje nieco uśmiechu. Tym bardziej, że to fragmencik prozy jednego z moich ulubionych autorów (J. Skvorecky), a pochodzi z opasłego tomu zatytułowanego „Przypadki inżyniera ludzkich dusz”; Oficyna Pograniczne, Sejny 2008) [fragment, str. 198-207]

Postać o nazwisku Smirzicky to alter ego Autora, a „meserszmitka” to zakład w Czechach produkujący część oprzyrządowania do samolotów Messerschmidt, w którym Autor pracował w trakcie II wojny. Tekst kursywą to w wersji ksiązkowej kwestie napisane w jęz. niemieckim, które przetłumaczyłem tylko w mniej oczywistych kontekstach. Czyli uznałem np., że terminów w rodzaju Herr, Frau, Jawohl, Nein, Bitte czy Halt nie trzeba przekładać na polski. Ponadto, poza dokonaniem nieznacznych skrótów (…), dodałem w dwóch miejscach również przypisy własnego autorstwa […].

****

„W hali pojawił się Eisler i maszerował wprost do mnie. (…).
Stanął koło mnie i ryknął: - Masz iść na stację!
- Ja? - No, przecież jesteś Smirzicky, nie? - Jestem.
Telefonował pan Uberkontroler Uippelt. Przywiozą pociągiem jakieś części, a ty masz je przynieść na zakład. (…).
- To jest rozkaz! (…). Ruszyłem na stację. Na peronie stał Uippelt.
- Czekam na przyjaciółkę - powiedział rzeczowo. – Zaniesie pan bagaże do mojego mieszkania.
- Jawohl, Herr Obermeister!
- Tu jest adres. Ja z przyjaciółką pójdę najpierw do biura w fabryce, a pan zaczeka na nas przed domem. Napiwek dostanie pan na miejscu.
- Jawohl, Herr Obermeister!
(…)
Spacerował w brunatnych pumpach tam i z powrotem po peronie, a ja w roboczym drelichu stałem koło toalety. Pociąg przyjechał prawie punktualnie. Z jednego okienka wychyliła się jakaś kobieta i pomachała ręką. Uippelt ruszył pędem w tamtą stronę. Kobieta zniknęła i po chwili pojawiła się na schodkach. Była to brunhilda w tyrolskim kapelusiku, koronkowej bluzeczce, zielonej sukni i butach na korku. Za nią wysiadł jakiś oficer i wyniósł dwie monstrualne walizy. Uippelt odwrócił się i milcząc pokazał mi je wzrokiem. Potem wziął brunhildę pod ramię i ruszył do wyjścia.

Podniosłem walizy. Tona albo i dwie. Znów je postawiłem. Jak to zrobić, żeby je zataszczyć pod wskazany adres i nie umrzeć przy tym z wyczerpania? Są jednak gorsze rodzaje śmierci. Ktoś za mną stęknął, Odwróciłem się. Leneczek. Z dwiema podobnymi walizami. Postawił je na ziemi i jakoś dziko rozglądał się wokół siebie.
- Cześć!
Nie odpowiedział . Przerażonym wzrokiem obserwował coś, co działo się przede mną.
- Wirczafckontrola! - wystękał, tkwiąc w miejscu jak skamieniały.
Odwróciłem się. Jakiś facet w skórze, z policjantem przy boku, szarpał staruszkę trzymającą węzełek. Policjant udawał, że to go nie dotyczy.
- O żesz ty! - szepnąłem, choć wcale nie miałem pietra. Walizy nie były moje. Byłem tylko tragarzem. Za to Leneczek targał swój bagaż i, całkiem spanikowany, próbował jakoś uciec do męskiej toalety. Ale walizy były na to zbyt ciężkie. Leneczek w desperacji oderwał je od ziemi, lecz zdołał zrobić zaledwie ze dwa kroki. Po chwili znów je poderwał i skoczył o następne trzy kroki.
Takie ruchy naturalnie zwróciły uwagę faceta w skórze.
- Halt!
Leneczek nadludzkim wysiłkiem zdobył się jeszcze na całe cztery kroki, jednak nie starczyło to, by dotrzeć do toalety. (…). Facet w skórze, podobny do Bolesława, brata i zabójcy króla Wacława, skoczył w jego stronę.
[św. Wacław, męczennik (907-935)]
https://www.pch24.pl/swiety-waclaw--krol-czech-i-meczennik,6130,i.html]

Może mógłbym wykonać jakiś manewr, żeby odwrócić uwagę od Leneczka? Chwyciłem walizy metresy Uippelta, kolana się pode mną ugięły, lecz mimo to drobnymi kroczkami sunąłem do wyjścia, starając się, żeby wyglądało to na ucieczkę. Gestapowiec rzeczywiście to dostrzegł, ale znalazł wspaniałe rozwiązanie. Machnął niedbale ręką do policjanta, szczeknął:
- Łap go! - i nawet się nie zatrzymał. Pędził do Leneczka, który tymczasem dotarł do kibla i sięgnął do klamki. Dokładnie w tym samym momencie facet w skórze złapał go za kołnierz.

Do mnie natomiast zbliżył się policjant i mruknął z niechęcią - Chodź pan ze mną.
Taszczyłem walizy do pomieszczeń kontroli handlowej, policjant zaś szedł obok mnie i mruczał pod nosem:
- Musita tyle tego wozić na raz, ludzie? Przecież na takie wielkie transporty człowiek nie może przymknąć oka. Żeby przynajmniej nie było tu dziś tego Czvanczary.
Aha, czyli gestapowcem jest były nasz rodak. Teraz zapewne pisze się „Tschwantschara”.
- To nie moje walizy. To obermajstra z „meserszmitki”. Policjant drgnął. – Tak? A gdzie ten obermajster? - Poszedł do biura, do „meserszmitki”. Policjant spojrzał ostro na walizy, a potem w kierunku toalety. Leneczek ciągnął stamtąd swój bagaż , a za nim dumnie kroczył Tschwantschara.
- Właź pan do środka! Policjant kiwnął w stronę drzwi wirtschaftskontroli.
Wszedłem do środka, postawiłem walizy i natychmiast znalazłem się znów przy drzwiach. Policjant pobiegł do wyjścia. Z drugiej strony zbliżał się Leneczek, z wywieszonym językiem zamiast do świętego Wacława podobny był teraz do Chrystusa Pana w ostatniej chwili jego ziemskiego życia. Tschwantschara pokrzykiwał za nim:
- Dalej! Dalej! (…)
Przez chwilę obserwowałem kalwarię Leneczka. Peron był jak wymieciony. Kto tylko miał nogi, zmył się z kontrabandą. Potężne walizy Leneczka sprawiły, że szmuglerzy okradli dziś Rzeszę z paru ładnych garnców smalcu i słoniny. Schowałem się do środka. Po chwili pokazał się Leneczek, lecz taszczył tylko jedną walizę. Drugą, niczym Józef z Arymatei, przywlókł sam Tschwantschara. Nie przydało mu to dobrego humoru, ale zaledwie dostrzegł mnie i kolejne dwie równie wielkie walizy, rozpromienił się od ucha do ucha. - Ładnie, ładnie - powiedział po czesku, bo szykował się zapewne do dłuższego przemówienia. - Widzę, że się podróżuje, co?
- Nie wyprowadzałem go z błędu.
- I to daleko! Takie kufry! - Z radością popatrzył na moje walizy, a potem znów na Laneczkowe i jeszcze bardziej poprawił mu się humor.
- Więc otwórz - rozkazał znów po niemiecku.
Ochoczo sięgnąłem do zamka. Zamknięty. Leneczek trochę uchylił wieko jednej z walizek, ale kiedy zorientował się, że całą uwagę Tschwantschary pochłonął mój zamknięty bagaż, natychmiast znów ją zamknął.
- Powiedziałem: otwórz! - gestapowiec ryknął na mnie z radosną groźbą w głosie.
- Coś się zacięło.
- No to otworzymy po niemiecku!
Podszedł do mnie i niezbyt dobrze oczyszczonym butem z całej siły kopnął walizkę Uippelta. Trafił w zamek i ten, łącznie z butem, uwiązł w środku walizy. Starał się uwolnić nogę, ale nie szło mu, więc się wściekł. Przez chwilę szarpał nogą, aż wreszcie się udało, a kiedy zobaczył zawartość walizy, na nowo wpadł w zachwyt. W obramowaniu różowej halki jego oczom ukazały się trzy butle jakiegoś szlachetnego trunku. Po chwili rozległo się kolejne tępe uderzenie butem o zamek i drugie wieko odskoczyło. W tej walizie, niczym w luksusowej bombonierze, na podkładzie z aksamitnego szlafroka spoczywało pięć następnych butli i jakieś konserwy. Na butlach widniał napis Cognac Martell.

Tschwantschara na swój sposób wytłumaczył sobie damskie opakowanie kontrabandy:
- Masz zamiar się żenić? - Nein, bitte - celowo odpowiedziałem po niemiecku.
Jeszcze przez chwilę rozkoszował się widokiem alkoholu, a potem odwrócił się do Leneczka. Ten, zgarbiony, stał nad zamkniętymi walizami. Tschwantschara ryknął, aż zadzwoniły szyby:
- Powiedziałem: Otwórz!
Leneczek pochylił się i wstydliwie uchylił wieko. Oczom naszym ukazał się poćwiartowany trup. Nie był to na szczęście człowiek, lecz potężne prosię. Z jednej walizy sterczał różowy ryj z cytryną w środku. - To jest, proszę pana, kawałek świniaka z legalnego uboju, od mojego stryjka z Opočna… - tłumaczył ze strachem Leneczek.
- Kawałek?
- No, parę kawałków - przyznał Leneczek.
Tschwantschara pochylił się nad walizami i długo obserwował wieprzowy kolaż. Potem wyprostował się, popatrzył wokoło i wskazał ręką na szerokie biurko.
- No to wyłóż tutaj te parę kawałków!
Leneczek pochylił się i spojrzał jeszcze spode łba na Tschwantscharę, jakby błagał o litość. Gestapowiec nadął się i zrobił groźną minę. Leneczek kucnął nad walizą, wziął potężną szynkę i zamiast do biurka nieśmiało ruszył w kierunku kontrolera. Cel był oczywisty, Tschwantschara jednak tylko wybałuszył gały i ryknął:
- Co!? Powiedziałem na stole!
Pechowy łapówkarz szybko się odwrócił i podszedł do biurka, Potem z wyraźną niechęcią zabrał się do roboty. Po chwili na biurku piętrzyła się sterta wieprzowych szynek, golonek, nóżek, boczków i innych niezidentyfikowanych części.
- Parę kawałków prosiaka! - gestapowiec prawił z wyraźną ironią. - Od stryjka z Opočna…
- Bo, proszę pana, stryjek jest na diecie i dlatego dał mi właściwie wszystko z tego uboju…
- To jest właśnie ta szynka? - Tschwantschara chwycił prosięcy ryj i wraz z łbem umieścił go pośrodku biurka. Potem głęboko się zamyślił, niczym nad zadaniem szachowym, i dołożył do ryja dwie nogi. Znów się zamyślił.

Leneczek cofnął się do walizek i nie wiadomo dlaczego je zamknął. Mrugnąłem do niego ale nie zareagował. Był blady jak kreda. Przypomniałem sobie niedawna informacje w gazetach o straceniu jakiegoś rzeźnika. (…). Tschwantschara tymczasem zajmował się anatomią eksperymentalną. Głupia sprawa. Na biurku pojawiła się świnia z dwiema szynkami. Miała też pięć nóg i trzy boki. Niezwykłe zwierzę sprawiło Tschwantscharze wyraźną radość. Dołożył trzecią nogę do dwóch szynek i odwrócił się do Leneczka.
- Pięcionoga świnia!
Sprawiał wrażenie przyjemnie zaskoczonego. – Nie, proszę pana - odparł niepewnie Leneczek. - Stryjek musiał się pomylić.
- Jak to pomylić?
- No bo świniak ma tylko cztery nogi.
- Czyli piąta nie pasuje?
- No, tam nie ,,, - mamrotał zrozpaczony Leneczek.
- Nie?
- Nie… Leneczek zrobił krok ponad walizkami, wstydliwie zbliżył się do biurka, wziął jedną z trzech zadnich nóg i przeniósł ją na przód, pod ryj. Tschwantschara spojrzał na niego przeciągle.
- To jest, proszę pana, przednia noga - stwierdził Leneczek.
- Ach tak! - gestapowiec popatrzył na jego dzieło, po czym sięgnął po jedną z szynek i też przeniósł ją pod ryj.
- A to jest przedni zad!.
- Nie, szepnął Leneczek. – To jest… znaczy się … rozdzielony tylny zad… na dwie połowy… A jak się go rozdzieli, to są z tego… cztery połowy… Tu głos mu się wreszcie załamał.
Tschwantschara w zamyśleniu podparł sobie brodę i stwierdził:
- Dziwne!
Trwał tak długo patrząc na potwora. My również zachowaliśmy milczenie. Wreszcie sięgnął do stosu nieuporządkowanych fragmentów i wyciągnął … kolejną przednią nogę. Umieścił ją pod ryjem, więc potwór miał teraz trzy nogi z przodu, zamiast z tyłu. Jedna z przednich nóg z całą pewnością była zadnia.
- Czy tak jest dobrze? - spytał.
Leneczek wyciągnął drżącą rękę w stronę dziwnego wieprza i zawahał się. Po chwili niepewnie wziął zadnią nogę spoczywającą pomiędzy przednimi i wolniutko przeniósł ją do tyłu. Tam jednak już leżały dwie nogi. Znów się zawahał. Tschwantschara pochylił się nad stołem i wziął jedną z tylnych nóg. Leneczek jak zahipnotyzowany położył na tym miejscu nogę, którą trzymał w ręku.
- Teraz wreszcie jest w porządku - stwierdził z wyraźnym rozbawieniem Tschwantschara.
- A ta noga? - popatrzył na nogę, którą przed chwila podniósł z biurka. – Aha. Rozumiem.
Przecież to po prostu jest ogon! Spojrzał pytająco na Leneczka, ale temu nie przyszło już nic do głowy. Gestapowiec wetknął nogę w zad prosiaka. Cała komedia śmierdziała cmentarzem.

- A co do tego pije? - zupak odwrócił się do mnie, pochylił nad moimi walizami i wyciągnął dwie butle. Jedna z nich to Martell, a druga jakiś szampan. Tschwantschara smakował dramatyczną pauzę i z zainteresowaniem zaczął studiować francuskie napisy.

- Co to ma znaczyć?! - od strony drzwi rozległa się nagle generalska komenda. Wszyscy drgnęliśmy, a najbardziej Tschwantschara. W progu stał Uippelt, z hitlerowskim wąsikiem zjeżonym jak koci grzbiet, monoklem na nosie i grzywką stojącą dęba jak kaktus,
- Na co sobie pozwalasz?!!! - ryczał. Za nim stała Brunhilda w tyrolskim kapelusiku. Tschwantschara przestraszył się, upuścił szampana i nastąpiła eksplozja. Odłamek szkła trafił go w nos, powodując krwotok. Uippelt jednak zignorował jego ranę i bez słowa wskazał ręka walizy. Trzęsący się Tschwantschara błyskawicznie umieścił ocalałą butelkę w różowym obramowaniu, wytarł sobie nos i skaleczył się w dłoń o inny odłamek.

- Ta pani jest żoną generała Waffen SS von Katera! Generał dowodził dywizją Grossdeutschland, która walczyła w kijowskim kotle. Teraz wraca do zdrowia w Paryżu.
[chodzi o zamknięcie w kotle pięciu armii sowieckich w okresie 7 sierpnia do 26 września 1941r. ich rozbiciu oraz przejęciu do niewoli większości żołnierzy Południowo-Zachodniego Frontu Armii Czerwonej, którzy przeżyli walki. Ocenia się, że było to w historii wojen najliczniejsze zgrupowanie, które zdołano zamknąć w tzw. kotle. W składzie dowództwa dywizji „Grossdeutschland” nie znalazłem dowódcy noszącego nazwisko von Kater., a nawet w składzie generalicji z formacji SS. No i dywizja o tej nazwie nie była formacją Waffen SS, ale Wehrmachtu. Napewniej Autora wspomnień zawiodła pamięć]

Tschwantschara stuknął obcasami, ukucnął przy walizkach i próbował je zamknąć. Były jednak zbyt ostro skopane. Odwrócił się więc do policjanta, który tymczasem niepostrzeżenie zjawił się w pomieszczeniu, i prawie szeptem poprosił go o sznurek. Potem przy pomocy policjanta zaczął wiązać walizy.

Leneczek nieoczekiwanie ożywił się i przytomnie wykorzystał sytuację. Tak jakby i amorficzne prosię stanowiło majątek Frau General SS, w rekordowym czasie rozłożył je na czynniki pierwsze, wrzucił do walizek i wybiegł z ładunkiem ważącym ze sto kilo. Nie wiem, skąd zdobył się na tak nadludzką siłę.

Uippelt tymczasem ponuro obserwował walkę Tschwantschary ze sznurkiem. Pomyślałem sobie, że jednak nie ominie mnie fucha tragarza.
(…).”

******

Wykaz moich notek na portalu "Szkoła Nawigatorów" pod linkiem:

http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/troche-prywaty      

                                                                                                                

 


 

 

 



 


 

 

 

 

 



tagi: literatura czeska 

stanislaw-orda
2 kwietnia 2020 16:27
13     2138    10 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

Maginiu @stanislaw-orda
2 kwietnia 2020 19:06

To jednak prawda, że u Czechów wszystko jest śmieszne.

Ale dlaczego tak jest, to już chyba zupełnie inna historia...

Miły moment  po dzisiejszym wystaniu się w "dziadowskiej kolejce".

zaloguj się by móc komentować


Maginiu @stanislaw-orda
2 kwietnia 2020 21:35

No... nie chciałbym być uznany za prostaka, ale sformułuję to tak: Pepiczki nie wiedzą, że są Pepiczkami...

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @Maginiu 2 kwietnia 2020 21:35
2 kwietnia 2020 21:59

I jest z tym im całkiem dobrze.

zaloguj się by móc komentować

Maginiu @stanislaw-orda
2 kwietnia 2020 22:55

Przerzucając tę paralelę na nasz rodzimy grunt - ciekawe na ile Polacy też nie wiedzą kim są. I czy czują się z tym dobrze...

zaloguj się by móc komentować

BTWSelena @stanislaw-orda
3 kwietnia 2020 00:06

Ja się ani trochę nie odwirusowałam dzisiaj.Omalże nie zapłaciłam 200 euro kary (dwie osoby,chciały dołączyć do dwóch osób) Na szczęście pouczono mnie tylko.Tak poza tym to dzięki za....

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @Maginiu 2 kwietnia 2020 22:55
3 kwietnia 2020 07:41

Oczywiście, że to wiedzą. Dba o to przez 24 h/dobę  stacja TVN oraz medialne szczekaczki koncernu Agora, własnie  po to  aby wiedzieli i nie zapomnieli o tym, jakie  mają wyznaczone miejsce w szeregu.

zaloguj się by móc komentować

Maginiu @stanislaw-orda
3 kwietnia 2020 11:03

Choć te ośrodki medialne działają ną zasadzie wywłaszczenia odbiorców z rozumu, głównie  poprzez usunięcie prawdy z pola oglądu rzeczywistości, a w dyskusji  jakiejkolwiek alternatywy, to przecież generalnie ludzie nie lubią i nie chcą żyć w kłamstwie i przynajmniej jakaś część ich rozumu powinna protestować... Chyba że te ośrodki przyciągają do siebie (tu jednak zacytuję ekskomunikowanego w SN Michalkiewicza) samych tzw. mikrocefali, charakteryzujących się posiadaniem bardzo małego mózgu.

Ale wracając z głębi do brodzika -  w ramach odwirusowania można się miło pochlapać - chodziło mi raczej o typowe, charakterystyczne zachowania międzyludzkie jakie się wykształciły i funkcjonują w naszym swojskim pegieerze. Podobnie jak widzimy tych wszystkich Czechów  - bez względu na ich poglądy i pozycję - wszyscy to Pepiczki.  Czy jakaś inna, obca nacja już nas jakoś jednym określeniem scharakteryzowała, określiła, nazwała. W tym pytaniu sam u siebie wyczuwam niepewność, czy ktoś nas lubi - tak jak lubimy Czechów (a na pewno nie czujemy do nich wrogości).

Może jest w tym coś... zabawnego.

zaloguj się by móc komentować

saturn-9 @stanislaw-orda
3 kwietnia 2020 11:28

Generał Kater postać fikcyjna bowiem
Kater = kocór ale w tym kontekście należy odczytać:

niemiecki "Kater" = polski "Kac" po kilku głębszych rozumie się.

Waffen SS Großdeutschland  brzmi dobitniej niż Division Großdeutschland. Akcent na SS.

Bitwa i kocioł na wschodzie a lizać rany w nagrodę na froncie zachodnim. Chronologia nieco zawichrowana bowiem niby od 1942 jako Panzergrenadier-Division...

Szkoda tych niemieckojęzycznych wtrętów bowiem wg mnie po polsku to nie brzmi.

PLUS

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @Maginiu 3 kwietnia 2020 11:03
3 kwietnia 2020 12:03

Ja Czechów "oglądam" tylko od strony literackiej, poza rzadkimi (bo ode mnie daleko) wypadami na drugą stronę Karpat po (lub na) piwo. Czyli mój ogląd tej nacji ukształtował się na podstawie  twórczości Hrabala, Skvorecky'ego, Capka, Haszka, etc. To oczywiście generuje  bardzo specyficzny i wąski punkt widzenia.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @saturn-9 3 kwietnia 2020 11:28
3 kwietnia 2020 12:09

Kater można także przetłumaczyć jako kocur. Kocioł pod Kijowem był w 1941 r. Generał mógł zostać ranny z bardzo róznych powodów i wcale niekoniecznie w walkach w rzeczonym kotle. Przykładanie do konwencji literackiej ścisłej historycznej faktografii mija się z celem. To bowiem jest zupełnie inny rodzaj konwencji.
Ale musiałem taka uwage dopisać, aby ktoć nie tracił czasu na odszukanie  generała WAffen SS o nazwisku von Kater.

zaloguj się by móc komentować

saturn-9 @stanislaw-orda 3 kwietnia 2020 12:09
4 kwietnia 2020 16:18

Kater można także przetłumaczyć jako kocur


ów  von Kater  =  von Katzenjammer  =  von Katz zu Jammertal  uf

zaloguj się by móc komentować


zaloguj się by móc komentować