-

stanislaw-orda : [email protected].

... ani guzika

Przedstawiam wspomnienie hr. Stanisława Eustachego Świeżawskiego herbu Paprzyca (Kuszaba) – vide: appendix.
Tekst został wyróżniony w konkursie „Wiadomości” (londyńskich) na esej/szkic o 20-leciu Polski Niepodległej lat 1919-1939 Tekst ten (hasło „Raróg”) zatytułowany „Nie oddamy ani guzika, podobnie jak i pozostałe wyróżnione, opublikowano na łamach „Wiadomości” w nr 843 z 27.05.1962 r.

W jednym miejscu pominąłem zdanie, które stanowiło osobisty adres personalny Autora eseju skierowany do Sławoja Felicjana Składkowskiego – dr medycyny, generała dywizji Wojska Polskiego, premiera w II RP, członka Wielkiej Loży Narodowej Polski.
Miejsce to zaznaczyłem jako (...).


Tylko ja jeden w tej wsi miałem telefon. Wieś prawie czysto ukraińska, pięć rodzin polskich, leżała w szerokiej dolinie Bugu, okolona z jednej strony wysoką, ale niestromą skarpą, z drugiej leniwą, łagodną rzeką, wijącą się niezliczonymi skrętami poprzez płaskie, szerokie łąki. Na cyplu wyżej położonym, wrzynającym się w nadbrzeżne pastwiska, na wprost mego domu, który stał na wyniosłym brzegu skarpy, szarzała stara drewniana cerkiew.

Lato było upalne to lato 1938 roku. Wśród dzwoniącej ciszy czerwcowego przedpołudnia pracowałem w moim gabinecie, gdy gwar głosów za oknem kazał mi wstać od biurka i przejść przez sień do drzwi wchodowych. Kilkunastu moich sąsiadów, chłopów ukraińskich, stało przed schodami. Zaproszeni przeze mnie wypełnili gabinet. Oczy ich, przerażone, niepewne, a zarazem jakby czegoś wyczekujące, skierowały się na czarny sprzęt, wiszący na ścianie: na telefon.
- W jakiej sprawie? - spytałem.
- Policja przyjechała do wsi - odpowiedział głosem jakby trochę zdyszanym i schrypniętym stary Pańko Gurskij, dawny ławnik, piękny, postawny chłop, o szarych oczach, ciemnym, krótkim wąsie, a mlecznobiałej, kędzierzawej czuprynie.

- Przyjechali awtami, przywieźli drabiny, jak strażackie, haki; no i karabiny maszynowe mają. Mówią, że cerkwu naszu mają rozkaz rozwalić. Panie, czy to może być?! Wy macie telefon, znacie się z panem starostą, zapytajcie go, co to znaczy. A jeżeli prawda, to może coś się da poradzić, odłożyć albo co...? Jakże to mogłoby być? Cerkiew, dom Boży, pradziad pana ją stawiał, sto pięćdziesiąt lat stoi, za polskich czasów uniacka była, a teraz by polski rząd...? Jakże to...?
Znieruchomiałem, zaskoczony. O takich zamiarach nic nie słyszałem. Mieszkałem wprawdzie daleko od miasta powiatowego, stolicy jednego z południowych powiatów Ziemi Chełmskiej, ale sympatycznego, towarzyskiego starostę, majora w stanie spoczynku, znałem dobrze, rozmawiałem z nim nieraz o trudnościach współżycia dwóch narodowości, osiadłych od wieków w tym zakątku, a mimo to nie uprzedził mnie o możliwości takich poczynań, chociaż niedawno zetknął się ze mną na posiedzeniach komisji sejmiku. Przed sobą widziałem podniecone twarze, wpatrzone we mnie i w telefon. Wiedziałem, że stary ławnik nigdy niczego nie mówi na wiatr; wierzyłem, że naprawdę właśnie tak widział i dokładnie to słyszał.
- Połączę się zaraz z panem starostą. Słuchajcie wszyscy, jak będę rozmawiał. Dowiemy się prawdy.

Połączenie otrzymałem szybko; rozmowa była krótka. Starosta potwierdził wiadomość. Wczoraj, mówił, rozebrała policja już kilka cerkwi, to idzie prędko, mają dobrych fachowców; dzisiaj kolej na waszą wieś i kilka sąsiednich. Oczywiście, do rozbiórki przeznaczone są cerkwie nieużywane, opieczętowane. Według umowy z metropolią prawosławną pozostaje jedna cerkiew na gminę, parafialna, obecnie czynna. Na moją uwagę, że cerkiew w naszej wsi pozostaje pod opieką konserwatora, jako zabytek budownictwa drewnianego z końca XVII wieku, odpowiedział, że niestety to jej nie ocali. Ubolewał nad tym, jego zdaniem, nie przemyślanym rozkazem, ale rozkaz jest, rozkaz z województwa, rozkaz do pilnego wykonania - musi go szybko wykonać.

Rozmowa skończyła się. Moi sąsiedzi, ludzie starsi, którzy w tej cerkwi byli chrzczeni, w niej brali śluby, w niej chrzcili swoje dzieci, których ojcowie bronili jej za carskiego prześladowania unii, patrzyli tępo przed siebie. Ich serca kurczyły się z bólu, tak jak i moje, ich czaszki rozsadzały myśli, zapewne bardzo do moich podobne. Mieli dotychczas nadzieję, że ta zapieczętowana przez władze cerkiew jednak kiedyś otworzy się na przyjęcie ich, wiernych chrześcijan, starali się o to usilnie, także za moim pośrednictwem, w województwie... Nie chcieli bezbożnictwa młodych... Do cerkwi parafialnej, do wsi gminnej, było osiem kilometrów, przez lasy, w deszcze nieprzebytą, błotnistą drogą. Może raz do roku, albo dwa, na Boże Narodzenie lub na święto Jordana ktoś tam chadzał; jak się żenił, jak chrzcił... Ale na co dzień wyrastały ich dzieci dziko, bez Boga.
Pożegnaliśmy się, wyszli.

Stanąłem przy oknie i patrzyłem na odległą o niecałe pół kilometra cerkiew. Zobaczyłem zajeżdżające samochody, zbierający się tłum. Po chwili biegłem tam i ja. Szła cała wieś. Szły kobiety z dziećmi na rękach, ze starszymi dziećmi przy spódnicach; dziewczęta, chłopcy i młodzi mężczyźni w koszulach mokrych od znoju polnej pracy; starzy gospodarze, rośli, wąsaci, w czapkach mimo upału. Przyłączyłem się do nich. Wiedzieli, że jestem katoli-kiem, że kieruję Akcją Katolicką w powiecie, ale czuli, że łączy mnie z nimi i chrześcijaństwo, pojęte jako wiara w jednego Boga w Trójcy i jako ład moralny w doczesności, i cienie dziadów, którzy tę cerkiew wznosili, i wreszcie stary duch tej wspólnej ziemi, duch Rzeczypospolitej. Przyjęły mnie więc załzawione spojrzenia, pełne zrozumienia, dlaczego tu jestem; nie zdziwione, ale przeciwnie, mówiące: jesteś z nami, tak trzeba.

Cerkiew była otoczona szeregiem ludzi w granatowych mundurach. Dwa karabiny maszynowe groziły tym, którzy chcieliby ich czynnościom przeszkodzić. Długie drabiny stały oparte o szare, modrzewiowe ściany, a na omszałym gontowym dachu uwijali się ludzie z siekierami, odbijając krokwie i zakładając mocne grube liny. Tłum zbierał się wkoło, gęstniał i stał milczący.

Ludzie z dachu zsunęli się po drabinie i odstawili je. Końce zwisających spod okapów lin przymocowali do samochodów. Motory zawarczały na pełnym gazie. Rozrywane wiązania starych zrębów zatrzeszczały, załamały się z hukiem, ściany zachwiały się. Ale nim runęły, padł na kolana tłum i jęk przeciągły, szloch i zawodzenie zagłuszyły grzmot walącego się na stos belek dachu. Piękne rajskie wrota z lipowego drzewa, oryginalne dzieło miejscowych snycerzy z XVIII wieku, malowane i złocone, leżały połamane. Tłum klęczał, modląc się i płacząc.

Ludzie w granatowych mundurach i ci z siekierami zabierali karabiny maszynowe, narzędzia, liny, składali drabiny i wsiadali do samochodów. Odjeżdżali, by dalej wypełniać rozkazy.

Nazajutrz rano przyjechał nasz proboszcz. Parafia katolicka miała swój kościół i plebanię w miasteczku nadbużańskim, głośnej ongiś siedzibie wojewody poznańskiego Jana Ostroga, statyty, humanisty i autora "Myślistwa z ogary". Młody, bardzo bystry i gorliwy proboszcz był wzburzony. Opowiedział mi, że cerkiew filialna, nie parafialna, ale używana, stojąca o kilkaset metrów od jego plebanii, została również zburzona wśród dramatycznych okoliczności. Proboszcz prawosławny, który w tej cerkwi odprawiał nabożeństwa, jako w swojej filii, przestrzeżony, że grozi jej także zburzenie, konsekrował w przeddzień chleb i wino i pozostawił je na ołtarzu. Policjanci, eskortujący rozbierających cerkwie rzemieślników, poinformowani o tym przez sołtysa owej miejsco-wości, Polaka i katolika, wyłamali drzwi wejściowe i przekonali się o prawdziwości doniesień. Pojechali więc samochodem do odległej o dziesięć kilometrów prawosławnej parafii. Jej proboszcz oświadczył im, że nie posłucha rozkazu, nie ubierze szat liturgicznych i nie pójdzie z nimi, by usunąć lub spożyć Ciało i Krew Pańską. Założono mu kajdanki, siłą ubrano go w szaty obrzędowe, zawieziono na miejsce i biciem zmuszono do zabrania Sakramentu Ołtarza. Cerkiew zburzono. Nasz proboszcz czuł pełną jedność chrześcijańską z popem prawosław-nym. Płakał ze wstydu i oburzenia. Może słusznie...

W Ziemi Chełmskiej zburzono około czterystu cerkwi. U konserwatora wojewódzkiego w Lublinie, prof. Dutkiewicza, duży pusty pokój obok jego biura zawalony był ikonami, rzeźbami, rajskimi wrotami, przeważnie nadłamanymi, uszkodzonymi. Żałosne resztki rozwalonego gmachu państwowości polskiej, który to niegdyś wznosiliśmy z modrzewiowych bierwion na fundamencie polsko-ruskiej zgody i wzajemnego zrozumienia; teraz usuwaliśmy co jeszcze z niego pozostało, zamiast te zręby wzmocnić, odnowić i wziąć w opiekę. Ale widocznie firmujący nasz rząd premier uważał, że tak trzeba, abyśmy mogli już wkrótce potem być "silni, zwarci, gotowi". Aby móc nie dać nikomu „ani guzika"...

Pan Sławoj nie dał rzeczywiście nikomu ani jednego guzika ze swego munduru: zachował wszystkie uciekając do Rumunii. Ale chyba już dwa lata przedtem zgubił coś może ważniejszego, choć imponderabilium: honor narodu.

(...).

Potworną okupację niemiecką przetrwałem wraz z rodziną w znacznej mierze dzięki życzliwej postawie moich ukraińskich sąsiadów. Dopiero straszny rok 1943, gdy łuny pożogi, świecące noc w noc naokoło, gdy jęki i wrzaski towarzyszyły bratobójczej rzezi, dopiero ten huk przeniósł nasze ciche, nadbużańskie doliny w czasy Gonty i Żeleźniakowa. Schronienie dawały lasy: kryły prześladowanych, były mieszkaniem dla tych których obejścia spalono, fortecą dla walczących. Wysokie, proste pnie sosen pod sklepieniem igliwia przypominały im domy Boże, kościoły i cerkwie, i te zburzone dwa lata przedtem, i te, jeszcze ostałe; rozłożyste gałęziste dęby i graby były jak okapy ich chat popalonych lub opuszczonych; smukłe brzozy, osiki, olchy przyjaźniejsze się zdały, niż opłotki i sady wsi, nawiedzanej przez niemieckiego wroga lub kipiącego śmiertelną nienawiścią sąsiada. Splątane gęstwy krzewów dawały bezpieczniejszy sen niż izba stojącej przy drodze chaty.

Szedłem także kiedyś w owym roku ścieżką przez las. Kładł się już wieczorny zmierzch i czerwony blask zachodu świecił przez konary, budząc niepokój - a może strach? - przed czerwoną łuną rozwidniającą co noc w innym miejscu widnokrąg. Bezszelestnie wysunął się z gąszczy człowiek.
- Niech będzie pochwalony. Odetchnąłem z ulgą. Był to młody chłop z niedalekiej wsi. Polak.
- Musicie się ukrywać? - spytałem, jak o rzecz codzienną.
- Właściwie to nie; ale jestem w drodze i wolę lasem. Idę do kuzynów, pod Krasnystaw. Tam spokojnie, czysto polskie strony.
Opowiedział mi, że przed dwoma dniami napadnięto w nocy ich wieś. Sąsiad Ukrainiec zarąbał siekierą jego młodą żonę i dwoje małych dzieci. On ocalał, bo spędzał noc w oborze, przy cielącej się krowie, i przemknął się przez dobrze sobie znane sady i opłotki do lasu. Rozdziera jeszcze jego uszy krzyk żony i dzieci, mordowanych w chacie; zdaje mu się, że widzi sąsiada skradającego się z siekierą ku drzwiom. Nie pobiegł swoim na ratunek, bo opodal, jakby pilnując sąsiada, stało kilku obcych z pepeszami. Wiedział, że nikomu nie pomoże, a sam zginie, zanim dopadnie drzwi.

Skończył swoją opowieść. Przez las szła groza; śmierć unosiła się z wieczornym oparem.
Ale nagle chłop podniósł na mnie jasne, szare oczy, wbił we mnie spojrzenie pełne rozpaczy i jakby zrozumienia i szepnął:
- Ale to kara Boża na nas. Za te domy Boże, rozwalone i zbezczeszczone. Za łzy tych, co się w nich modlili.
To był głos naszej ziemi.”

 

Appendix:

czyli życiorys Autora eseju, który  napisał jego krewniak,  Aleksander Świeżawski

SWIEŻAWSKI STANISŁAW EUSTACHY, h. Paprzyca (13.11.1895 - 30.07.1974), współwłaściciel majątku Łykoszyn (pow. tomaszowski). Syn Czesława (1867-1933) i Zofii z Rakowskich (zm. 1941). Ur. w Łykoszynie.

(dalej jako: S.S.)

S. S. wczesne dzieciństwo spędził w Łykoszynie, już jednak jesienią 1903 przeniósł się wraz z rodzicami i rodzeństwem do Galicji. Naukę początkową S. S. pobierał w domu; uczyła go Szwajcarka, panna Riitimeyer, później korepetytor. W 1909 został przyjęty do Zakładu Wychowawczego oo. Jezuitów w Bąkowicach koło Chyrowa, w którym w 1913 zdał maturę z odznaczeniem. Na jesieni tegoż roku wstąpił na Wydz. Prawa U J i zaliczył tam pierwszy rok studiów. Jednakże po wybuchu wojny wraz z matką i rodzeństwem opuścił Galicję i udał się na teren Austrii. Zimę 1914/1915 Swieżawscy spędzili w Gratzu i w Bruck an der Mur i dopiero późnym latem 1915 mogli powrócić do Przemyśla. S. S. wznowił studia prawnicze w Krakowie jesienią 1915. Równolegle studiował też na Akademii Handlowej, którą ukończył w 1916. W okresie studiów działał aktywnie w Bratniej Pomocy Studentów UJ, w której został później obrany prezesem. W 1918 wstąpił do formowanego w Krakowie Ochotniczego Batalionu Akademickiego i po bardzo krótkim przeszkoleniu już w połowie listopada 1918 znalazł się pod Sądową Wisznią na froncie walk z Ukraińcami. Po oswobodzeniu Lwowa powrócił na studia. 16.05.1919 r. uzyskał absolutorium. W 1920 S. S. wstąpił jako ochotnik do 8 Pułku Ułanów im. Księcia Józefa Poniatow-skiego, jednocześnie zdając ostatnie egzaminy na studiach. 23.07.1920 został promowany na doktora praw i następnego dnia wraz ze swoim oddziałem opuścił Kraków, by dołączyć do pułku walczącego na Ukrainie. Od tego czasu uczestniczył we wszystkich działaniach bojowych 8 P. Uł. im. Księcia Józefa Poniatowskiego. Wziął też udział w zagonie na Korosteri.

Po demobilizacji osiadł w folwarkach Łykoszyn i Franusin. Oba gospodarstwa zostały kompletnie zdewastowane przez Armię Czerwoną w sierpniu 1920. Trzeba było więc doprowadzić dom do stanu nadającego do zamiesz-kania, wyremontować budynki gospodarcze, uzupełnić inwentarz żywy, a także zakupić podstawowe narzędzia rolnicze.
Nie posiadając poważniejszych zasobów finansowych na pokrycie tak poważnych inwestycji, S. S. zdecydował się na bolesne posunięcie: rozparcelowanie folwarku Franusin i wycięcie części lasu. Uzyskane środki pozwoliły na konieczne prace i zakupy, w tym również na nabycie młocarni wraz z lokomobilą parową, dzięki której można było nie tylko młócić własne zboże, ale i obsłużyć sąsiadów, których majątki uległy również dewastacji podczas wojny bolszewickiej. W ciągu kilku lat stan gospodarki w Łykoszynie znacznie się poprawił, do czego w dużym stopniu przyczyniła się pomyślna koniunktura związana z reformami Grabskiego i wprowadzeniem złotówki. S. S. starał się w miarę możliwości unowocześnić gospodarkę w Łykoszynie, stosując w większym stopniu niż uprzednio nawozy sztuczne, czy też wprowadzając do uprawy rośliny przemysłowe (np. tytoń). Podstawowymi jednak roślinami uprawnymi pozostały pszenica i buraki cukrowe. Duży nacisk położył też S. S. na produkcję owoców (szczególnie jabłek), zakładając trzy nowe sady oraz szkółkę drzew owocowych, których sprzedaż zapewniała niezły dochód. Założono też pasiekę. Po dawnej bibliotece łykoszyńskiej pozostało u schyłku 1920 zaledwie kilkanaście tomów.

S. S. dzięki swym zainteresowaniom heraldycznym i genealogicznym zdołał w ciągu niespełna 10 lat zgromadzić dość spory zbiór dzieł z tych dziedzin, liczący około 200 pozycji. Biblioteka łykoszyńska wzbogaciła się jednak znacznie dopiero w 1930 r., gdy S. S. otrzymał w spadku po swej babce Emmie z Jeżewskich Świeżawskiej zbiór liczący około 10 tys. woluminów, gromadzonych przez lata przez rodziny Świeżawskich, Matuszewiców i Komarów. W kolekcji tej było kilka cennych rękopisów, albumów, a także dzieła łacińskie i polskie z XVII i ХVШ w. Przeważały jednak dzieła francuskie z XVIII w., w tym komplet dzieł Woltera. Z biblioteki łykoszyńskiej pozostały do dziś zaledwie trzy książki.

S. S. utrzymywał liczne przyjacielskie stosunki z okolicznym ziemiaństwem, aczkolwiek dzieliły ich poglądy polityczne. S. S. był bowiem zwolennikiem Piłsudskiego, podczas gdy jego sąsiedzi raczej opowiadali się po stronie Narodowej Demokracji. Gdy w 1928 powstał BBWR, S. S. jako jeden z pierwszych w południowej Lubelszczyźnie przystąpił do tego ugrupowania. W 1930 został z ramienia BBWR wybrany posłem na sejm z pow. tomaszowskiego. W Sejmie zajmował się głównie sprawami rolnictwa. Był też członkiem komisji rolniczej. Od 1933 był też radcą Izby Rolniczej w Lublinie i wiceprezesem Związku Izb i Organizacji Rolniczych. Z obu tych stanowisk zrezygnował w 1935. W styczniu 1934 z inicjatywy Walerego Sławka został powołany na stanowisko szefa Kancelarii Cywilnej Prezydenta RP. Złożył wówczas zgodnie z przepisami mandat poselski, przekazał też administrację Łykoszyna swemu bratu Tomaszowi — zmuszony prawie stale przebywać w Warszawie, nie miał możliwości zajmowania się gospodarstwem. Zakres funkcji S. S. na nowym stanowisku był bardzo różnorodny — od czynności czysto reprezentacyjnych do zadań wymagających prowadzenia poufnych rozmów z zachowaniem odpowiedniego stopnia dyskrecji.

I tak 28.03.1935 r. został wydelegowany przez Walerego Sławka do Belwederu w celu odebrania na rocie przysięgi nowego rządu podpisu Józefa Piłsudskiego, który z uwagi na stan zdrowia nie mógł już przybyć na Zamek na uroczystość zaprzysiężenia rządu. Z ramienia prezydenta S. S. ściśle współpracował ze Stanisławem Carem przy ustalaniu ostatecznego tekstu projektowanej nowej konstytucji, a 23.04.1934, po jej podpisaniu przez prezydenta, przyłożył pieczęć Rzeczypospolitej do tego dokumentu. W kilka miesięcy po śmierci Piłsudskiego pojawiły się pierwsze oznaki konfliktu pomiędzy prezydentem a Sławkiem oraz jego grupą. Pierwszym objawem tego był wywiad dla prasy, którego prezydent udzielił w tajemnicy przed rządem i szefem Kancelarii Cywilnej. W proteście przeciwko temu posunięciu S. S. podał się do dymisji. Dymisji tej wprawdzie nie przyjęto, ale stosunki pomiędzy prezydentem a szefem Kancelarii Cywilnej znacznie się oziębiły. Ostatecznie 15.05.1936 r. S. S. został zwolniony z zajmowanego stanowiska. Prowadzone wówczas rozmowy w sprawie ewentualnego powierzenia S. S. funkcji ambasadora przy Stolicy Apostolskiej nie wyszły poza wstępną fazę. Lata 1936-1939 spędził S. S. w Warszawie, prowadząc sporadycznie doradztwo prawne dla kilku firm przemysłowo-handlowych, zajmujących się głównie eksportem. Odrzucił jednak propozycję wejścia w skład zarządu projektowanej instytucji, która chciała zorganizować akcję osadnictwa polskiego na wschodnich wybrzeżach Nikaragui. W wyborach parlamentarnych 1938 S. S. był mężem zaufania Walerego Sławka w jednej z warszawskich komisji wyborczych.

Wybuch wojny zastał S. S. w Warszawie. Już jednak 7.09.1939 r., stosując się do apelu ppłk Umiastowskiego, opuścił miasto, udając się piechotą przez Lublin w kierunku Łykoszyna. 24 września znalazł się we wsi Miętkie w pobliżu Łykoszyna, w majątku swego kuzyna Romualda Swieżawskiego. Sowieci po zajęciu wsi ostrzelali dwór, a po zajęciu go, uwięzili przebywających tam 14 mężczyzn (głównie uciekinierów) i uprowadzili do obozu utworzonego w Kryłowie nad Bugiem. Jednakże po 48 godzinach zwolnili wszystkich cywilów. S. S. udał się wówczas do Hrubie- szowa i tam doczekał się wycofania się oddziałów sowieckich i wkroczenia Niemców. 15 października powrócił do Łykoszyna. Łykoszyn podczas tej okupacji sowieckiej poniósł stosunkowo niewielkie straty, głównie w inwentarzu żywym; we dworze jednak zniszczono część mebli i książek. S. S. w stosunkowo krótkim czasie przywrócił normalny rytm pracy w gospodarce, przede wszystkim organizując spóźniony wykop buraków cukrowych i uzupełniając inwentarz, dokupując przede wszystkim konie w miejsce zabranych przez wojska sowieckie. Łykoszyn — jak wiele innych majątków — stał się po zakończeniu kampanii wrześniowej azylem dla inteligentów, często ze sfer artystycz- nych, którzy pozbawieni możności pracy zawodowej, znajdowali schronienie w majątkach, później zatrudniani na fikcyjnych posadach księgowych, magazynierów, ekonomów czy gajowych.

W majątku S. S. przez dłuższy lub krótszy czas przebywali m.in. aktor Józef Kondrat z żoną, aktor Stefan Michalak, artysta malarz Roman Bubiec, Wilhelm Korabiowski (znany z „Wesołej Lwowskiej Fali” radca Strońcio), Eryk Lipiński z żoną Hanną (Ha-Ga) i inni. Udzielano też pomocy materialnej ziemianom wysiedlonym z Wielkopolski i Pomorza, a także oficerom i podoficerom, którym udało się uniknąć niewoli. Po przywróceniu działalności poczty zorganizowano wysyłkę paczek żywnościowych do obozów jeńców. W połowie maja 1940 nastąpiła pierwsza akcja represyjna w Łykoszynie. Oddział SS otoczył wówczas wieś i aresztował 23 mężczyzn. S. S. udał się wówczas do dowódcy tego oddziału i po trwających całą noc rozmowach uzyskał zwolnienie wszystkich zatrzymanych. Niestety, podobne starania podjęte w czerwcu 1940, gdy aresztowano w całej Zamojszczyźnie duże grono tamtejszej elity, odniosły minimalny skutek. Terror niemiecki znacznie wzmógł się po upadku Francji. Prawie zaraz po zakończeniu działań wojennych powstały pierwsze zawiązki konspiracyjne, pojawiły się różnego rodzaju ulotki antyniemieckie. S. S. początkowo był zdecydowanie przeciwny działalności tego typu; uważał, że taka działalność może przynieść więcej szkody niż pożytku i prowadzić jedynie do zwiększenia represji ze strony okupantów.

W drugiej połowie 1941 zjawił się w Łykoszynie kpt. Wilhelm Szczepankiewicz, przedstawił się jako komendant obwodu Tomaszów Lubelski i zaproponował S. S. wstąpienie do ZWZ. S. S. miał objąć funkcję komisarza cywilnego, którego zadaniem miało być kierowanie cywilnym ruchem oporu. W tej sytuacji S. S. ofertę przyjął i złożył przysięgę organizacyjną, przybierając pseud. „Rosomak”, później „Motor”. Wkrótce otrzymał awans na starszego ułana, a jednostka, którą kierował, otrzymała nazwę Biura Informacji i Propagandy (BIP). Od tego momentu S. S. bardzo aktywnie włączył się w pracę konspiracyjną. Z wiosną 1942 r. na dwory, plebanie i zamożniejsze gospodarstwa chłopskie rozpoczęły się nocne napady partyzantów sowieckich, byli to przeważnie uciekinierzy z niemieckich obozów jeńców, często pod dowództwem sowieckich spadochroniarzy. Niemcy nie byli w stanie tych działań zlikwidować. Napady te początkowo nie były groźne i ograniczały się jedynie do rabunku odzieży i żywności. Łykoszyn przeżył osiem takich napadów.

Pod koniec 1942 S. S. został aresztowany przez Niemców i osadzony na trzy tygodnie w obozie pracy, co było represją za opóźnienia w dostawie obowiązkowych kontyngentów zbożowych. Zima 1942/1943 okazała się bardzo uciążliwa. W pierwszy dzień Bożego Narodzenia Niemcy, w odwecie za zabicie dwóch żandarmów, zamordowali 75 mężczyzn z sąsiedniego miasteczka Łaszczów, a wkrótce potem rozpoczęli akcję wysiedlania mieszkających w pow. hrubieszowskim Polaków i oddawania ich gospodarstw Ukraińcom wysiedlanym z pow. zamojskiego, który z kolei zasiedlano Niemcami sprowadzanymi z Besarabii i Ukrainy sowieckiej. Te akcje, przeprowadzane przeważnie nocą, zmuszały mieszkańców Łykoszyna do wystawiania czujek wokół wsi, a często do szukania schronienia w sąsiednich wsiach i okolicznych lasach. Mimo tych niesprzyjających warunków dwór łykoszyński stał się w tym okresie jednym z głównych punktów działalności konspiracyjnej w obwodzie Tomaszów Lubelski. W Łykoszynie odbywały się regularne odprawy wojskowych kadr kierowniczych AK, którymi kierował płk. Franciszek Żak, późniejszy komen- dant okręgu lubelskiego. W Łykoszynie przebywał też przez dłuższy czas skoczek spadochronowy z Wlk. Brytanii Marian Gołębiewski — późniejszy pułkownik i szef sztabu okręgu lubelskiego AK.

Z wiosną 1943 rozpoczęły się na obszarze prawie całej Zamojszczyzny napady (początkowo tylko nocne) band ukraińskich, które początkowo występowały jako rzekome oddziały partyzantki sowieckiej. Serię tych działań rozpoczął atak na plebanię w Nabrożu (kościół parafialny Łykoszyna), gdzie zamordowano księdza, jego siostrę i osoby wysiedlone z Żywiecczyzny, które proboszcz na początku wojny przygarnął. Ta zbrodnia spotkała się z odwetem AK, skierowanym przeciwko duchowieństwu prawosławnemu. Terror rozwinął się w tym czasie do niespotykanych rozmiarów, ofiarami jego padały całe wsie i liczne dwory. Do początku 1944 w najbliższym sąsiedztwie Łykoszyna zamordowano kilkaset osób, w tym 6 ziemian i członków ich rodzin. Podczas napadu na Łykoszyn we wrześniu 1943 zamordowano aktora Stefana Michalaka. Nie było nocy, która nie byłaby rozświet-lona łunami palących się bliższych i dalszych wsi. Ponieważ zbliżające się chłody jesienne bardzo utrudniały niezbędne w tej sytuacji noclegi na otwartym polu, w stertach zboża, w lesie, czy w budynkach gospodarczych, S. S. podjął decyzję ufortyfikowania dworu łykoszyńskiego, co wykonano, zamurowując całkowicie lub częściowo niektóre okna na parterze. We dworze zakwaterował miejscowy oddział AK (z bronią, wśród której był i karabin maszynowy), znalazły tam schronienie rodziny żołnierzy, zaprowadzono też stałe nocne warty. Dzięki tym posunięciom dwór łykoszyński przetrwał do wiosny 1944 w nienaruszonym stanie. Od połowy 1943 Niemcy praktycznie ograniczyli swą działalność na Zamojszczyźnie do minimum (rzadkie wypady żandarmerii niemieckiej w teren), koncentrując się głównie na utrzymaniu w swym ręku miast (Zamość, Tomaszów Lubelski, Hrubieszów), linii kolejowych oraz strategicznie ważnej drogi Zamość-Hrubieszów-Włodzimierz Wołyński). Pozwoliło to na dynamiczny rozwój AK, ale również partyzanckich oddziałów ukraińskich - coraz częściej dochodziło do zbrojnych starć polsko-ukraińskich, początkowo tylko nocami, od wczesnej wiosny 1944 zaś i w biały dzień.

S. S. w tym okresie pracował przede wszystkim nad rozszerzeniem struktury organizacyjnej Biura Informacji i Propagandy, organizował sieć kolportażu prasy konspiracyjnej i ulotek. Odbywał też regularne spotkania (przeważnie w okolicach Zwierzyńca) z władzami inspektoratu AK, a także odbył podróż do Lublina dla omówienia sytuacji z dowódcą okręgu AK gen. Kazimierzem Tumidajskim. Centralny punkt BIP założył S. S. w dworze łykoszyńskim. Stąd wysyłano do poszczególnych rejonów i placówek prasę konspiracyjną, ulotki i materiały propagandowe, tu zorganizowano główny punkt poczty konspiracyjnej obwodu, regularny nasłuch radiowy, a po zdobyciu odpowiedniej ilości papieru, matryc, maszyny do pisania i powielacza rozpoczęto wydawanie od 20.02.1944 r. „Tygodnika Żołnierza”, odbijanego na powielaczu, o nakładzie 300 egzemplarzy. S. S. był redaktorem tego pisma. Wczesną wiosną 1944 sytuacja zaostrzyła się, gdyż Ukraińcy rozpoczęli już jawne działania w zorganizowanych oddziałach przeciwko ludności polskiej, w wyniku czego oddziały AK z obwodów Hrubieszów i Tomaszów Lubelski odpowiedziały 9.03.1944 r. akcją przeciwko UPA. Utworzył się formalny front polsko-ukraiński, z tym że oddziały UPA otrzymały posiłki ze strony regularnych oddziałów SS „Galizien”. 9 kwietnia o świcie oddziały ukraińskie zaatakowały odległy o 7 km od Łykoszyna dwór w Posadowie (pow. tomaszowski), ufortyfikowany podobnie jak dwór łykoszyński, i po ciężkiej walce zdobyły go. Walki pomiędzy Posadowem a Łykoszynem trwały cały dzień, jednakże wobec przewagi nieprzyjaciela oddziały AK wycofały się. Wieczorem trzeba było ewakuować Łykoszyn.

S. S. przeniósł wówczas placówkę BiP do Suśćca (pow. tomaszowski) w Puszczy Solskiej, gdzie w domu nadleś-niczego Olgierda Pożerskiego wydał dalsze 8 numerów „Tygodnika Żołnierza”. Później S. S. przebywał w baraku leśnym koło Rybnicy (pow. tomaszowski), gdzie też wydano 3 ostatnie numery „Tygodnika”. Na początku czerwca Ukraińcy dokonali ostatecznego zniszczenia dworu łykoszyńskiego, niszcząc i grabiąc resztę mebli i zbiorów bibliotecznych. Po wkroczeniu wojsk sowieckich S. S. ujawnił się wraz z dowództwem obwodu i nawet wziął udział w nabożeństwie dziękczynnym odprawionym w Tomaszowie Lubelskim. Jednakże wkrótce nadeszła wiadomość, że wojska sowieckie rozbrajają i internują oddziały AK zdążające w myśl otrzymanych rozkazów na koncentrację do Zamościa. Zmusiło to władze obwodu do zarządzenia powrotu do konspiracji. Już 28.07.1944 r. oddział AK napadł na więzienie w Zamościu i uwolnił tam 18 osób, które władze sowieckie zdążyły uwięzić. Podobną akcję przeprowa- dzono 19.08.1944 r. w Hrubieszowie, uwalniając z więzienia 12 aresztowanych członków AK. W tej sytuacji S. S., pozostając w stałym kontakcie z władzami swego obwodu, ukrywał się początkowo w leśniczówkach lasów Ordynacji Zamojskiej, a następnie w okolicach Białej Podlaskiej i wreszcie w Lublinie. Tam podczas spotkania konspiracyjnego w jednej z lubelskich kawiarni został aresztowany przez NKWD 11.02.1945 r. i wraz z dużą grupą zatrzymanych tego dnia osób załadowany na otwartą platformę samo-chodu ciężarowego, który wieczorem wyruszył w kierunku Chełma. Podczas tej podróży S. S., korzystając z ciemności, zeskoczył z samochodu i zaszył się w pobliskim lesie. Po kilku dniach powrócił do Lublina do działal- ności konspiracyjnej. W drugiej połowie kwietnia został ponownie aresztowany w Lublinie, tym razem z większą liczbą osób, członków władz A K Funkcjonariusze UB nie zorientowali się jednak, kim są aresztowani, oskarżyli ich jedynie o udział w nielegalnym zebraniu i 3.05.1945 r. zwolnili na mocy ustawy amnestyjnej. S. S. w służbie w AK. drogą kolejnych awansów doszedł do stopnia podporucznika. Przez cały okres od rozwiązania AK pozos-tawał w ścisłej łączności konspiracyjnej z władzami swego obwodu, a przede wszystkim z Wilhelmem Szczepan-kiewiczem. 2.09.1945 r. został członkiem organizacji Wolność i Niezawisłość (WiN), objął w niej funkcję kwater-mistrza okręgu lubelskiego (komendantem okręgu był Szczepankiewicz).

W końcu 1946 kierownictwo okręgu lubelskiego WiN zdecydowało się na przerwanie konspiracji i podjęcie próby ujawnienia się. W tym czasie nie miało już kontaktu z Komendą Główną. Na zwołanej z końcem stycznia lub na początku lutego 1947 odprawie inspektorów i komendantów obwodów Szczepankiewicz uzyskał ich zgodę na ujawnienie się pod warunkiem uwolnienia dotychczas aresztowanych członków WiN. Prowadzenie rokowań z władzami komunistycznymi powierzył Szczepankiewicz S. S. i Konradowi Bartoszewskiemu. Delegaci udali się do Warszawy i tam po nawiązaniu za pośrednictwem ministra kultury i sztuki Stefana Dybowskiego kontaktów z Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego zostali przyjęci przez wiceministra Romana Romkowskiego, który zapewnił, że nie widzi przeszkód w zwolnieniu aresztowanych członków WiN. 22.03.1947 r. w Warszawie S. S. z członkami władz okręgu i inspektorami dokonał aktu ujawnienia się. Następnie delegaci udali się do Lublina, gdzie w UB załatwili uwolnienie członków WiN. Później jeszcze S. S. brał udział wraz z władzami okręgu w akcji, która doprowadziła do ujawnienia się „Zapory” (Hieronima Dekutowskiego) i jego oddziału. Z końcem czerwca 1947 zakończyła się ostatecznie działalność władz WiN na Lubelszczyźnie.

S. S. przeniósł się wówczas do Bytomia, gdzie wraz z Hipolitem Wolakiem założył przedsiębiorstwo „Bytomska Spółka Drzewna”, które zajmowało się dostarczaniem stempli do kopalń węgla. Przedsiębiorstwo rozwijało się dobrze, jednak już w 1949 wobec nacjonalizacji prywatnego przemysłu i handlu musiało zostać zlikwidowane. W maju 1949 S. S. udało się, nie bez trudności, uzyskać zatrudnienie w charakterze referenta w Centrali Handlowej Przemysłu Chemicznego w Ekspozyturze Rejonowej w Katowicach. 6.02.1951 r. przeszedł do pracy w Katowic-kim Zarządzie Aptek w oddziale w Bytomiu na stanowisko starszego referenta, a później kierownika Sekcji Zatrudnienia, Płac i Norm. 23.04.1969 r. przeszedł na emeryturę. Przeniósł się wówczas do Warszawy, gdzie zamieszkał u swojej stryjecznej bratanicy Izabelli ze Swieżawskich Piątkowskiej. Podczas pobytu w Bytomiu i później w Warszawie kilkakrotnie odwiedzał Łykoszyn, przyjmowany bardzo serdecznie przez mieszkańców wsi. Były to jednak krótkie, 24-godzinne pobyty, gdyż każdy jego przyjazd powodował natychmiastowe zaintereso-wanie władz bezpieczeństwa.

Dwór łykoszyński, obie oficyny, inne budynki mieszkalne i gospodarcze (z wyjątkiem jednej obory), mimo protestów konserwatora zabytków, zostały na zlecenie władz gminnych rozebrane do fundamentów w latach 70-tych. Park w Łykoszynie, sięgający swymi początkami końca XVII w., przetrwał bez większego uszczerbku aż do lat 90-tych, kiedy to dwie trąby powietrzne zniszczyły go prawie zupełnie. Ocalała jedynie, mimo przetrzebienia, wjazdowa aleja klonowa.

S. S. był odznaczony Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski, Wielką Wstęgą belgij- skiego Orderu Leopolda II, Wielką Wstęgą węgierskiego Orderu Krzyża Zasługi, Wielką Wstęgą Orderu estońskiego Lwa, Wielką Wstęgą estońskiego Orderu Czerwonego Krzyża, Medalem za Wojnę 1918-1920.

Stanisław E. Świeżawski zmarł w Warszawie i został pochowany na Cm. Powązkowskim. Nie był żonaty.

******

Wykaz moich notek na portalu "Szkoła Nawigatorów" pod linkiem:

http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/troche-prywaty      

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 



tagi:

stanislaw-orda
23 listopada 2019 09:24
24     2955    18 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

Autobus117 @stanislaw-orda
23 listopada 2019 11:19

No to "przy sobocie" ładnie mnie Pan rozwalił. Pozdrawiam nieco obolały.

zaloguj się by móc komentować

betacool @stanislaw-orda
23 listopada 2019 12:05

Ciekawe jakie były plany kolejnych wyburzeń na drodze do jedności narodu.

 

zaloguj się by móc komentować

Autobus117 @betacool 23 listopada 2019 12:05
23 listopada 2019 13:12

Dworki. Komuna nadrobiła zaniechania.

zaloguj się by móc komentować

Matka-Scypiona @stanislaw-orda
23 listopada 2019 14:39

Wolyn - zbrodnia zaplanowana

zaloguj się by móc komentować

Andrzej-z-Gdanska @stanislaw-orda
23 listopada 2019 15:47

Przygnębiający kawałek historii Polski ale w niej Dzielny Polak!

Dzięki

zaloguj się by móc komentować

proton @stanislaw-orda
23 listopada 2019 16:18

Wstrząsające. Zdemitologizowanie IIRP i jej rządów to bedzie orka na ugorze.

Plus.

zaloguj się by móc komentować

Szczodrocha33 @stanislaw-orda
23 listopada 2019 17:03

"W majątku S. S. przez dłuższy lub krótszy czas przebywali m.in. aktor Józef Kondrat z żoną, aktor Stefan Michalak, artysta malarz Roman Bubiec, Wilhelm Korabiowski (znany z „Wesołej Lwowskiej Fali” radca Strońcio), Eryk Lipiński z żoną Hanną (Ha-Ga) i inni."

Jozef Kondrat  - stryj Marka Kondrata.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @proton 23 listopada 2019 16:18
23 listopada 2019 19:08

To  jeden z ugorów, w przypadku których niezbędne jest prowadzenie akcji demitologizacyjnej. Ale, rzecz jasna,  jeden z najważniejszych.

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @stanislaw-orda 23 listopada 2019 19:08
23 listopada 2019 19:50

Proszę się obszedź o dekalog z pacierza

zaloguj się by móc komentować


umami @stanislaw-orda
24 listopada 2019 02:49

Bardzo ciekawe ale do tego jednego momentu, w którym pobrzmiewa chęć usprawiedliwienia ludobójstwa i tu mówię zdecydowanie: — nie! Jestem w stanie wyobrazić sobie, choć ręki do tego bym nie przyłożył, że ktoś chce „wyrównać rachunki” i burzy coś z zemsty. Ale żeby mordować i eksterminować? Nie.
Poza tym, słyszałem o ponad 200 zburzonych cerkwiach a tu jest mowa o 400. Czy to nie jest jakaś propaganda? Duch Woltera?
 

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @umami 24 listopada 2019 02:49
24 listopada 2019 08:58

A czy ta ilość (200 cerkwi) odnosi się do  przedwojennej czy powojennej (co do obszaru) Ziemi Chełmskiej?

I  w którym miejscu  znajdujesz ową "chęć usprawiedliwienia"?

zaloguj się by móc komentować

tadman @stanislaw-orda
24 listopada 2019 09:35

Ws. Sławoja-Składkowskiego to dziadek wspominał, że kiedy on nastał to ludzie zaczęli zwracać uwagę na porządek w obejściach, bo jeśli nie to mogli otrzymać mandat. Stąd też wzięły się sławetne sławojki, które przetrwały lata, bo jak pisze wp.pl powodem naszego wstydu jest zajmowanie w Europie siódmego miejsca od końca w liczbie spłukiwanych toalet na 100 domostw. Żeby było jasne to 2%, a 100/100 jest oczywiście w Niemczech, Holandii i Szwecji.

zaloguj się by móc komentować

umami @stanislaw-orda 24 listopada 2019 08:58
24 listopada 2019 11:07

Nie pamiętam czy do przed- czy do powojennej, tak czy siak, i nawet gdyby to była tylko jedna cerkiew, jest to barbaria.

Ten moment/miejsce, to zdanie:
— Ale to kara Boża na nas. Za te domy Boże, rozwalone i zbezczeszczone. Za łzy tych, co się w nich modlili.
To był głos naszej ziemi.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @umami 24 listopada 2019 11:07
24 listopada 2019 11:45

a skąd pewność, że nie?

zaloguj się by móc komentować

umami @stanislaw-orda 24 listopada 2019 11:45
24 listopada 2019 18:51

Tu nie o pewność chodzi, tylko o takie usprawiedliwianie. Chyba, że uznać tę wypowiedź za głos Boży.

zaloguj się by móc komentować


DrzewoPitagorasa @stanislaw-orda 24 listopada 2019 11:45
25 listopada 2019 01:49

Pewności oczywiście nie ma, ale skoro tak to czy nie powinna podobna kara spaść na Anglię i inne państwa protestanckie za niszczenie i grabienie kościołów katolickich ? Rozumiem że ktoś może ze mieć potrzebę takiego wytłumaczenia,  bo może to łatwiejsze do przyjęcia niż zupełnie niewytłumaczalna i bezsensowna rzeź, przemoc i nienawiść. 

zaloguj się by móc komentować

DrzewoPitagorasa @stanislaw-orda
25 listopada 2019 01:52

I jeszcze jedno. Dla mnie ta informacja o niszczeniu cerkwi to zupełna nowość.  Tym bardziej jest to dla mnie szok , że mam rodzinę w południowo wschodniej Polsce i dużo słyszałam w dzieciństwie o bandach UPA i co tam wyprawiali . Ale nigdy nie słyszałem o burzeniu cerkwi. Może ten rozkaz dotyczył innego województwa.  

I czy wiadomo kto taki rozkaz  wydał? 

zaloguj się by móc komentować

umami @DrzewoPitagorasa 25 listopada 2019 01:52
25 listopada 2019 03:03

Niestety jest to prawda, nasza bolszewia to robiła. 

zaloguj się by móc komentować



DrzewoPitagorasa @qwerty 5 grudnia 2019 18:52
5 grudnia 2019 22:43

Dwa fragmenty warto zacytować: 

 

"Kluczowy dla przyszłości Polski projekt szokowej transformacji gospodarki, zastał zaakceptowany przez samozwańczą trójkę doradców „Solidarności”, będących ignorantami ekonomicznymi, zarówno z wykształcenia, jak i doświadczenia zawodowego, a następnie uzgodniony z nic z tego nie rozumiejącym elektrykiem z zawodu i przywódcą związkowym z wyboru."

 

"To Stany Zjednoczone stały za projektem przejęcia wpływów w pokomunistycznej Europie Środkowo-Wschodniej poprzez jej gospodarcze uzależnienie, a Soros był tu głównym ich aktorem."

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @qwerty 5 grudnia 2019 18:52
6 grudnia 2019 16:39

nihil novi

fundamenty "transformacji" masy upadłościowej po Związku Sowieckim, zwłaszcza chodzi o Europę Srodkowo-wschodnią i Bałakany, uzgodnione zostały (ramowo, rzecz jasna) w rozmowach pomiędzy Reaganem a Gorbaczowem, ostatecznie  w Reykjaviku w 1986 r.,

vide:
John Lewis Gaddis  "Zimna wojna. Historia podzielonego świata".

edycja polska: ZNAK 2007

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować