-

stanislaw-orda : [email protected].

Dygresje z krańca świata

Oczywiście nie moje , ale p. Ludwika Kruszelnickiego spisane w lutym 1969 roku, a wydrukowane w numerze 1220 londyńskich Wiadomości 1969 r.).Na „SN” opublikowałem już jedne wspomnienia tegoż Autora:
http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/buciki-z-prawdziwej-skory

Obecnie prezentowany tekst wydał mi się na tyle interesujący, że również wart publikacji. Oryginalny tekst uzupełniłem kilkoma zaznaczonymi przypisami.

Oto ten tekst

„Mała wysepka Norfolk, leżąca na południowym Oceanie Spokojnym, w odległości ok. 1600 km od wschodniego wybrzeża Australii, głośna była niegdyś na cały świat z kolonii karnej, jaką tam w ostatnich latach XVIII w. założyli Anglicy. Sama wyspa jest piękna i ma klimat Madery, ale w owych czasach głód, pełne nieludzkich szykan przepisy więzienne i tępota zawodowych oficerów brytyjskich, którzy sprawowali tam władzę nad więźniami, uczyniły z Norfolk prawdziwe piekło na ziemi. Gdy tę kaźnię zlikwidowano w r. 1855., wolni osadnicy zaczęli przede wszystkim od burzenia zabudowań więziennych i wydobywania z nich materiału drzewnego potrzebnego im do budowy własnych domów. Z dawnej kolonii karnej pozostały tylko stare, poczerniale mury kamienne, niezwykle mocne i trudne do rozbiórki przy pomocy zwykłego kilofa. Nowym gospodarzom nie opłacało się ich burzyć, tym bardziej że cała wyspa pokryta była olbrzymimi, majestatycznymi sosnami (Norfolk pines) i o budulec nie było trudno.

Z nadejściem czasów nowoczesnej turystyki władze zorientowały się, że takie ruiny mogą być niezłym wabikiem dla Australijczyków, Nowozelandczyków i gości zza oceanu, zwłaszcza Amerykanów. Poszły więc w ruch mieszarki cementu i zabezpieczono te ponure pamiątki przed zmurszeniem na słonym i wilgotnym powietrzu morskim.

Dziś Norfolk roi się od turystów, bo oprócz "historycznych" zabytków, wyspa ma przywilej wolnocłowy i wszelkie rzeczy tam zakupione, wolne są od cła zarówno w Australii jak i w Nowej Zelandii. Skorzystałem i ja z tego i zakupiłem sobie przyzwoity zapasik dobrych francuskich likierów, koniaków i win. Miałem z tym kłopot, bo w ostatniej niemal chwili dowiedziałem się, że tylko 3 butelki alkoholu na osobę są dopuszczalne. Musiałem rozdzielić moją nadwyżkę wśród towarzyszy podróży. Cztery australijskie harcmistrzynie chętnie przyjęły po 3 flaszki każda. Fryzjerka, która czesze moją żonę też trzy przyjęła. Żona, oczywiście, musiała zabrać swoją porcję i ja swoją. Duchowny,zdaje się, prezbiteriański, skrzywił się trochę.

- Ja przez pana do piekła się jeszcze dostanę - gderał, ale trzy sztuki przyjął do swej walizki.
Jeden tylko starszy pan mi odmówił. Chętnie bym to panu wziął - tłumaczył się zażenowany. - Ale, widzi pan, mnie nie wypada. Jestem inspektorem celnym. I to właśnie na lotnisku sydnejskim. Na lotnisku, w czasie rewizji celnej, uśmiechał się do mnie, ale mnie nie "sypnął". Good bay. Chrystus Pan lubił i chwalił celników.

Na wyspie Norfolk, podczas gdy inni turyści rozbiegli się po sklepach aby łapczywie kupować zegarki "Omega", magnetofony, aparaty telewizyjne. radiowe i fotograficzne najlepszych marek świata po śmiesznie niskich cenach, ja szwendałem się po ruinach tego angielskiego kacetu. Przyznaję się trochę ze wstydem, że nie budziły one we mnie grozy. Raczej ciekawość. Mam za sobą męski Birkenau, Oświęcim i Sachsenhausen, a to powinno mi dać legitymację do rzeczowego porównywania tej norfolskiej instytucji użyteczności publicznej z odpowiadającymi jej celem i organizacją instytucjami hitlerowskimi.

O kilka kroków od budynku zarządu gminnego mieści się biblioteka publiczna, bogato zaopatrzona w materiały dotyczące kolonii karnej. Korzystałem z tych materiałów przez cały czas pobytu na wyspie.

Na skraju miasteczka Kingston, tuż nad brzegiem oceanu, znajduje się cmentarz więźniów norfolskich, teraz starannie doglądany i konserwowany. Dochowało się na nim ponad sto kamiennych nagrobków, przeważnie z czytelnymi napisami. Wygląda na to że w ostatnich 15 latach istnienia kolonii karnej zmarłym więźniom dawano już tylko krzyże sosnowe które, rzecz jasna, w ciągu 120 lat rozpadły się w próchno.

Nie ulega wątpliwości że napisy na nagrobkach podlegały cenzurze władz. Mimo to czytanie tych ocenzurowanych klepsydr robi wstrząsające wrażenie. Biedni skazańcy zdołali przemycić w nich wiadomości o swym strasznym losie i niedoli. Tych sto nagrobków to jedna zbiorowa skarga, jeden wielki krzyk rozpaczy ludzi rzuconych na krańce świata (często za drobne i błahe przewinienia) i zdających sobie sprawę z tego, że już nikt i nic im pomóc nie może. Cmentarz na wyspie Norfolk to chyba jedyna w swoim rodzaju kamienna księga zażaleń. Koszmarna i zrozumiała dla każdego, kto tylko uważnie przeczyta napis i zanalizuje go logicznie.

Moje doświadczenia kacetowe uczyniły mi tę księgę jeszcze bardziej zrozumiałą. Na większości nagrobków widnieje tylko krótki, suchy napis;

"rozstaję się z tym życiem (departed this life)", ale już umieszczone obok niego słowa "aged 22 years", „aged 25 yrs", „aged 29 yrs" otwierają oczy czytającemu. Na miłość boską, w wieku poniżej 30 lat nie umiera się na uwiąd starczy!

Drugim najczęstszym powodem zgonu więźniów jest "przypadkowe utonięcie w morzu (accidentally drowned)". Pod tym eufemicznym wyjaśnieniem mogą się kryć trzy rzeczy:
l) masowe samobójstwa;
2) śmierć przy transporcie kamienia, który łamano na pobliskiej wysepce Nepean i przewożono burzliwym morzem na niepewnych tratwach; (Nepean – wysepka położona o niespełna kilometr na południe od krańca Norfolk – przypis mój).
3) utonięcie przy łowieniu ryb dla kuchni obozowej.

Rybakom - więźniom dawano do połowu tylko małe łódeczki. Komenda obawiała się, może i słusznie, że skazańcy, mając większą łódź, wodę do picia i przybory do łowienia ryb, mogliby się pokusić o ucieczkę. Jeden nagrobek utopionego rybaka jest okazalszy od innych. Ma taki napis:

JOHN ATKINSON. Więzień, utonął 5.1.1840 w czasie łowienia ryb dla komendanta

Często spotyka się na cmentarzu groby więźniów straconych na szubienicy. Na jednych nagrobkach podany jest powód stracenia np. „bunt (mutiny)", na innych widnieje tylko nazwisko, data egzekucji i wiek biedaka.

Jest wiele grobów irlandzkich. W r. 1798 miało miejsce powstanie irlandzkie w Anglii. Rząd brytyjski przyrzekł bezkarność tym powstańcom, którzy się dobrowolnie zgłoszą na wyjazd do kolonii w charakterze wolnych osadników. Część tych którzy się zgłosili, biurokracja angielska wysłała na wyspę Norfolk, gdzie tamtejsi wojskowi zakuli ich w żelaza i wpisali na listę więźniów. Marli, nieszczęśni, jak muchy.

Zaraz po ostatniej wojnie ludzie w Polsce uważali, że ten trick UB z ujawnianiem się "akowców" był oryginalnym pomysłem sowieckim. A gdzie tam.

Niedaleko cmentarza budowali kajdaniarze most nad potokiem. Pilnował ich dozorca, znany ze swej surowości i sadystycznych praktyk. On był tam jeden, a więźniów dziewięciu. l jeszcze jedną rzecz powinien był ten dozorca wziąć pod uwagę: robota była prowadzona na odludziu i w terenie zasłoniętym wysokimi pagórkami. Mimo to używał sobie i znęcał się nad pracującymi. Sprowokował nieszczęście. W pewnej chwili nerwy maltretowanych dwóch biedaków nie wytrzymały. Obaj rzucili się na dozorcę, powalili go na ziemię i udusili własnymi łańcuchami, którymi byli okuci. Potem ułożyli zwłoki w budowanym filarze mostowym i zamurowali. Robota była dokładna. Na pion i "wasserwagę" (poziomicę – przypis mój). Ale - na krótką metę. Brak dozorcy zaraz spostrzeżono, sprawa się wydała i wszystkich dziewięciu powieszono. Ordynujący komendant kolonii obostrzył te wyroki śmierci, oświadczając skazanym, że „za karę" ciała ich będą pochowane poza obrębem cmentarza. Był przekonany że to skazańców najbardziej zmartwi. Podobno raz do roku, w rocznicę śmierci dozorcy, filar mostu w którym go zamurowano, przybiera barwę czerwoną. Barwę jego krwi. Tak przynajmniej zapewniała nas kobieta miejscowa, która sprzątała w naszym pokoju. I właśnie z powodu tej krwi most ten na wszystkich mapach wyspy i w broszurach turystycznych otrzymał nazwę "Bloody Bridge", po polsku „Krwawy Most".

(przy drodze nad Zatoka Cmentarną: https://www.google.pl/maps/@-29.0558285,167.9711646,19z
- przypis mój).

A pod płotem cmentarnym, ale od strony zewnętrznej, gdzie tych dziewięciu pochowano, stoi jeszcze w ziemię wrośnięty kamienny nagrobek. Napisy na nim są już od dziesiątek lat nieczytelne. Na jednym nagrobku widnieje taki napis:

Pamięci STEPHENA SMITHA rodem z Dublina, wolnego osadnika, który 1 lipca 1840 został w barbarzyński sposób zamordowany przez gromadę więźniów, w czasie pełnienia obowiązków kucharza kolonii”.

Zatrzymałem się przez dłuższą chwilę przy tym grobie. Odżyły wspomnienia. Przed oczami stanęła mi wyraźnie nasza kuchnia w męskim Birkenau. Był styczeń 1942, godzina 5-ta rano. Miałem wtedy dyżur i z trzema kolegami przyszedłem, aby zabrać na barak kotły z kawą. Kawa była już gotowa, ale nie wolno nam było jej dotykać. W pewnej chwili wszedł SS-man, a za nim więzień wiózł na taczkach worek białego krystalicznego cukru. Do każdego kotła Niemiec własnoręcznie wsypywał pełną menażkę cukru. Gdy się za SS-manem zamknęły drzwi, kucharze zaczęli osobliwy zabieg. Przelewali kawę do innych, pustych kotłów, a czynili to tak umiejętnie że wszystek cukier zostawał, nierozpuszczony na dnie "osłodzonego" kotła. Cukier ten wydobywali kubkami i wypełnili nim trzy wielkie wiadra, a kawę niesłodzoną pozwolili nam zabrać na obóz. Kucharze ci, Polacy, okradali w ten sposób, dzień w dzień, swoich własnych rodaków, współwięźniów, nędzarzy, męczenników! "Zorganizowany" cukier, margaryna, chleb i mięso wędrowały następnie do "kapów". W zamian za to dostawali kucharze złoto i brylanty żydowskie, a za te kosztowności usłużni SS-mani przynosili kuchtom z miasta wódkę, najdroższe likiery, pieczony drób i w ogóle wszystko, czego tylko ich plugawa kopciuchowska dusza zapragnąć mogła.

Na wyspie Norfolk panował stale głód. Kucharze na pewno nie mogli „organizować" francuskich likierów, ale z gorzkiego więźniarskiego chleba "szczypali" ile się tylko dało.

Jest dzisiaj rzeczą niemożliwą zbadać, co było powodem samosądu więźniów nad nieszczęsnym Stefanem, ale tego "szczypania (pinching)" nie powinno się skreślać z listy domysłów.

Mr. Barnes Duffy był więźniem na wyspie Norfolk. Za co się tam dostał - nie wiadomo. Chociaż „na upartego" można by i to wyszukać w starych archiwach brytyjskich. Jedna rzecz jest pewna. Wszystkie swe niepowodzenia w życiu zawdzięczał Mir. Duffy temu że nie potrafił myśleć i planować na dłuższą metę. Tak też było i na wyspie. Postanowił uciec z więzienia i plan ten mu się udał. Dobrze, ale - co dalej? Jak się wydostać z wyspy leżącej samotnie na oceanie'? O tym, niestety, Mr. Duffy nie pomyślał wcześniej. Cóż miał robić? Znalazł jedną wielką sosnę i ukrył się w jej spróchniałym pniu. Było tam zaledwie tyle miejsca, że trzech mężczyzn mogło stanąć obok siebie. Gorzej było z siedzeniem, a o położeniu się i wyciągnięciu nóg mowy być nie mogło. To w tej to dziurawej sośnie biedny Mr. Duify ukrywał się za dnia, a nocą wychodził na poszukiwanie żywności. Trudny był to problem. Odpadków jedzenia nie było na śmietnikach, bo straszliwy głód panował wtedy na wyspie. Ryb w nocy łowić nie mógł, bo do tego potrzeba światła. Najprawdopodobniej żywił się ptakami zwanymi popularnie „multon birds", ponieważ mięso ich przypominało smakiem starą baraninę. Ptaki te gnieżdżą się w dziurach wyszarpanych na wybrzeżu i nocą można je tam łatwo chwytać. Rzecz zrozumiała, Mr. Duffy nie mógł tych ptaków piec ani gotować. Musiał je jadać na surowo. I to tak przez 7 długich lat. Aż pewnego dnia powinęła mu się noga. Wyśledzili go i schwytali dwaj żołnierze: 26-letni Henry Warnam i 22-letni Peter Heffernan. Procedura była krótka i zakończyła się wyrokiem śmierci. A no, wyszedł biedny Mr. Duffy po schodach na mur więzienny i po tym murze dowlókł się do Bramy Szubienicznej (Gallows Gate), gdzie mu nałożono stryczek. Stojąc z tym stryczkiem na szyi, przeklął on, z całego swego goryczą wypełnionego serca, tych dwóch żołnierzy którzy go schwytali. Resztę załatwił kat obozowy.

Jaki był ten pan Duffy taki był, ale słowa dotrzymał. W dwa tygodnie po jego straceniu, w pierwszej połowie października 1850, obaj ci żołnierze w czasie łowienia ryb w zatoce Headstone zostali pochłonięci przez morze. Ciał ich nie znaleziono. Towarzysze broni wznieśli im kamienną płytę pamiątkową na wzgórzu Headstone, dominującym nad zatoką. Fotografują ją dzisiaj skwapliwie letnicy i turyści. Dokładnie w 30 lat potem podobny wypadek skutecznego przekleństwa zdarzył się w Australii, gdzie słynny bandyta Ned Kelly, gdy mu sędzia ogłosił wyrok śmierci, wykrzyknął:

- Zobaczymy się wkrótce obaj na tamtym świecie!

I sprawdziła się ta przepowiednia. W miesiąc po egzekucji „his lordship" przeziębił się ciężko, a przy tym utworzył mu się złośliwy karbunkuł na szyi. Sędzia umarł po krótkiej chorobie.

Wygląda na to że ludzie skazywani na śmierć, mają bardzo niebezpieczne języki. Na szczęście, dzisiejszym sędziom, wydającym wyroki na morderców, nie grożą już takie przekleństwa bo dzisiaj państwo za państwem znosi wyroki śmierci i przez cały świat idzie radosny i humanitarny slogan:
„Nie wolno zabijać tych, którzy innych ludzi zabijają!".

Przed dwoma laty skazano w Australii na śmierć wielokrotnego i bezlitosnego mordercę. W całym kraju zawrzało. Posypały się artykuły w prasie, odezwy i petycje do premiera stanu Victoria, domagające się zamiany tej kary na dożywotnie więzienie. Ale premier pozostał nieugięty. W wigilię egzekucji przed więzieniem przez całą noc biwakowały tłumy wiedzione przez pewnego duchownego i co chwila wznosiły okrzyki przeciw wyrokowi. Sam zaś duchowny sypał jak z rękawa cytatami z Pisma św. O jednym tylko zapomniał, a podejrzewam że nie zapomniał tylko chytrze ukrył go pod swoją sekciarską sutanną. Powiedziane jest: „Jeśli cię gorszy twoja ręka, odetnij ją!". A czym jest społeczeństwo ludzkie, jeżeli nie żywym zbiorowym organizmem! Człowiekowi, któremu rak rzucił się na palec, odcinają często całe ramię i nikt tego nie krytykuje.

Egzekucja mordercy ostatecznie się odbyła. Duchowny przegrał, ale tylko w tym wypadku. Na przyszłość pozostał zwycięzcą. Oto w ub. r. w Adelaide, stolicy australijskiego stanu Południowej Australii (w 1968 r.  -  przypis mój), dwaj młodzi ludzie (jeden z nich żonaty) usiłowali zamordować w celach rabunkowych swoją gospodynię. Ponieważ nie udawało im się to, postanowili załatwić sprawę uczciwie i honorowo. Ułożyli się że zagrają partię kart i ten, kto przegra, zamorduje staruszkę. I tak się stało. Gospodynię usunięto ze świata, ale w sprawę wdała się policja i obaj mordercy stanęli przed sądem. Jak było do przewidzenia, skazano ich tylko na dożywotnie więzienie, co w Australii w praktyce, równa się 15 latom pozbawienia wolności. Po odsiedzeniu tych 15 lat obaj skazańcy będą jeszcze wystarczająco młodzi, aby zacząć życie na nowo. Choćby od zamordowania drugiej zamożnej staruszki.

Będąc jeszcze w Birkenau dziwowałem się bardzo, że tkwiąca w każdym człowieku fantazja twórcza mogła się tak wynaturzyć w kierunku mordowania i zadawania cierpień innym. Teraz, po wakacjach na wyspie Norfolk, problem mój uległ pewnej modyfikacji. Widzę że jednak mało było fantazji twórczej w hitlerowskich kacetach. Na ich kacety składały się dwa czynniki: niemieckie życie koszarowe, dla którego przeciętny Niemiec ma naturalne zrozumienie i dziewiętnastowieczne gotowe i wypróbowane już wzory. Choćby ten z Norfolk lsland.”

******

Wykaz moich notek na portalu "Szkoła Nawigatorów" pod linkiem:

http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/troche-prywaty



tagi:

stanislaw-orda
4 lutego 2018 11:08
8     1744    6 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

stanislaw-orda @stanislaw-orda
4 lutego 2018 11:55

nie trzeba obozu ani kacetu. Gdy  odsługiwałem obowiązkową służbę wojskową (od 1975r.), poczyniłem  podobne obserwacje odnośnie kucharzy z kuchni pułkowej. A przeciez to byli również żołnierze wzięci z poboru. Najlepsza fucha w armii, oprócz zaopatrzeniowców (kwatermistrzów). Nawet jeden mó daleki kuzyn został bodaj milionerem juz w latachh sześciesiątych ub. wieku. I to jako starszy sierżąnt, ale kierownik jakiegos garnizonowego składu materiałow pędnych (paliwa).

Napoleon ponoć mawiał, że każdego kwatermistrza wojskowego mozna by rozstzrelać bez sądu po trzech latach działalności.

zaloguj się by móc komentować



stanislaw-orda @Zbigwie 4 lutego 2018 18:55
4 lutego 2018 20:52

widoczna na drugiej fotce  ta dalsza wyspa to Nepean

zaloguj się by móc komentować


stanislaw-orda @stanislaw-orda 4 lutego 2018 20:52
4 lutego 2018 21:14

I'm sorry, bliższa wysepka to Nepean, a dalsza to Phillip

zaloguj się by móc komentować

Maryla-Sztajer @stanislaw-orda
4 lutego 2018 21:58

Za kolejny tekst. Ja je lubię

.

 

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @stanislaw-orda
2 marca 2020 20:15

Nie tylko Polacy  mają "Sybir".

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować