-

stanislaw-orda : [email protected].

(Nie)Wola Polski

Przedstawiam ostatnią część tryptyku dotyczącego postaci płk Ignacego Matuszewskiego. Jest nią jego manifest ideowy zatytułowany „Wola Polski”, który opublikowany został w tygodniku „Wiadomości Polskie, Polityczne i Literackie” w numerze z 5 października 1941 r.; Nr 40 (81); edycja londyńska.
(Po upadku Francji w czerwcu 1940 r. redakcja czasopisma ewakuowała się z Paryża za Kanał Angielski, gdzie kontynuowała swoją działalność do momentu, aż rząd brytyjski cofnął jej przydział papieru, zamykając gazetę na stanowcze żądanie ambasadora Związku Sowieckiego).

Przedstawiam obszerne fragmenty z tego manifestu dlatego, gdyż stanowi kliniczną ilustrację tego, jakie znaczenie w makiawelicznej polityce tzw. Zachodu posiadają takie kategorie jak słuszność, sprawiedliwość czy poczucie solidarności cywilizacyjnej. Płk Ignacy Matuszewski operował właśnie tymi kategoriami, ale czyż one mogły okazać się znaczącym argumentem wobec setek sowieckich dywizji, niezbędnych zachodnim aliantom dla ratowania ich egoistycznych interesów oraz sfer wpływów? I właśnie największe wrażenie robi konfrontacja idei zawartych w tym manifeście z brutalnością realiów wojennych i powojennych, które dzisiaj my znamy, ale Autor ich nie znał, pisząc swój manifest. W szczególności robi wrażenie ten fragment, w którym wytłuściłem czcionkę. I choć tekst owego manifestu ma już niemal 80 lat, to wciąż wybrzmiewa niczym stale aktualne memento dla polskich polityków.

Jak zwykle dodałem trochę przypisów [...] oraz linki, zaś pominięte fragmenty oryginalnego tekstu oznaczyłem przez (…). Ze względu na to, że zamieszczam tekst w wersji skróconej, pominąłem śródtytuły nadane przez redaktora „Wiadomości ….”……………………………………………………………………………………………………………………………………………………

„Natrętnie przypomina mi się rozmowa sprzed lat niespełna dziesięciu. Rozmowa, którą miałem w Warszawie z p. Hamiltonem Armstrongiem, redaktorem nowojorskich „Foreign Affairs”. Nie prosiłem wówczas mego gościa o upoważnienie do ogłoszenia jego poglądów - nie czuję się więc i dziś uprawniony do ich powtarzania. Natomiast wolno mi przytoczyć to co sam wówczas mówiłem. Tym więcej, że po tej rozmowie dałem wyraz swym poglądom - w formie bardziej oczywiście umiarkowanej - w podpisanym przeze mnie artykule "Gazety Polskiej". Chodziło o Pomorze.

A oto dość wierny bieg moich ówczesnych rozważań.

Błędem jest, gdy ktokolwiek uważa zagadnienie Pomorza za „drobną" sprawę, za „pomyłkę graniczną" albo za „niesprawiedliwość wobec Niemiec". Jeszcze większym błędem jest, że sprawę tę da się załatwić w drodze jakiegoś „kompromisu", tzn. w drodze ustępstw ze strony Polski. Tragikomiczną zaś naiwnością są pomysły „rozwiązania" tego zagadnienia w drodze głosowań Ligi Narodów, art. 19 paktu, na jakiejś konferencji przy jakimś stole obrad, przez głosowania jakichś „mężów stanu".
[art. 19 Paktu Ligi Narodów z 28 czerwca 1919 r. posiadał brzmienie:
Zgromadzenie może od czasu do czasu wzywać członków Ligi, aby przystąpili do ponownego zbadania traktatów, które nie dają się już stosować, oraz sytuacji międzynarodowej, której trwanie mogłoby zagrozić pokojowi świata] http://www.grocjusz.edu.pl/Documents/pln.html

Co więcej, nawet ewentualne głosowania tak czcigodnych instytucji, jak parlament angielski, kongres amerykań- ski czy francuska izba deputowanych, też nic tu nie zmienia i do żadnych rezygnacji nas nie skłonią. Choć rzecz szczególna, że jednocześnie i Mussolini i Paul-Boncour [Augustin Alfred Joseph Paul-Boncour (1873-1972), polityk francuski, premier: XII. 1932 - I.1933], nacjonaliści niemieccy i radykałowie francuscy - są zadziwiająco jednomyślni w tym punkcie: zastosowania art. 19 do Polski, dokonania rewizji traktatów kosztem Polski, opłacenia własnych zysków - ziemią Polski, to jednak ani Cezarowe oblicze Mussoliniego, ani grzmiący głos senatora Boraha [William Edgar Borah (1865 -1940), senator, polityk republikański, USA], ani płomienna wymowa Lloyd George'a, ani nawet tajemnicze szepty samego Stalina - do niczego nas nie skłonią.

Nie ustąpimy - choćby nam konieczność, szlachetność, obowiązek ustępstw kładły co rano w głowę wszystkie gazety świata, choćby wszystkie miasta kuli ziemskiej manifestowały na korzyść „pokrzywdzonych Niemiec", choćby zapadły w tej sprawie - co, o dziwo, nie jest wcale wykluczone - jednobrzmiące uchwały Wielkiej Rady Faszystowskiej i III Międzynarodówki.

A zresztą - czyż dziś świat nie czyni tego właśnie? Czy nie pracuje nad tym aby nas osłabić, Niemcy zaś wzmoc- nić? Czy Locarno-nie było angielsko-francuską próbą kupienia sobie pokoju za cenę krwi i życia mieszkających w „granicach drugiego rzędu"? Czy wy, Amerykanie, nie sypiecie hojnie i bez rachunku niemal złotym deszczem na Niemcy? Czy Stalin nie przytulił u siebie niemieckiego przemysłu wojennego? Czy Anglia i Francja nie wprowa-dziły Niemiec na stałe miejsce do Rady Ligi Narodów, podczas gdy nam tego miejsca odmówiono? Czy amery-kańskie dolary, bolszewicka współpraca wojenna, faszystowski komisarz Gdańska hr. Gravina, pan Montagu Norman z Bank of England nie czynią wszyscy tego samego?
[Manfredi Conte di Ramacca Gravina; Manfred Graf Gravina (1883-1932);
Montagu Collet Norman,
1st Baron Norman ( 1871-1950) – gubernator Banku Anglii w latach 1920 – 1944]

Czy nie jest to wszechstronny nacisk na nas, zmierzający do tego, byśmy się Niemcom poddali? Czy nie mamy co dzień do czynienia z faktami, groźniejszymi niż najjaskrawsze wypowiedzi - faktami współpracy z Niemcami przeciw Polsce ze strony wielkich, najczęściej decydujących odłamów opinii Anglii, Francji, Ameryki - oraz ze strony Włoch i Rosji. A jednak nie ustąpiliśmy. Mogliśmy i możemy wytrzymać - dlatego, że mamy słuszność. Dlatego, że Pomorze - to Polska. Dlatego, że bez niego nie moglibyśmy żyć jak ludzie wolni. Dlatego wreszcie, że w tym okłamanym - i zakłamanym świecie my, Polacy, wiemy, gdzie jest prawda, gdyż jej co dzień dotykamy poranionymi rękami. A prawdą tą jest, że to nie Polska - tylko Niemcy są krajem imperializ- mu i zaborczości. Prawdą jest, że kto chce zatkać gardło wilka, rzucając mu kość na pożarcie - ten, choćby piastował wysokie godności w największych krajach, nie czyni nic mądrego.”

Zrozumiale jest stanowisko Rosji - Sowiety chcą rozpętania wojny i wiedzą, że osłabienie Polski jest pierwszym krokiem do tego. Można zrozumieć stanowisko Włoch - bo Włochy same się boją nacisku niemieckiego i pragną go skanalizować w kierunku wschodnim. Stanowisko rosyjskie może być okreś- lone jako nieetyczne, jako demo-niczne jeśli kto woli - ale daje się ono pojąć. Stanowisko włoskie jest krótkowzroczne, jest tchórzliwe, jest obli-czone na krótką metę, ale jest w swojej słabości ludzkiej po ludzku logiczne. Natomiast nielogiczne jest w tej sprawie stanowisko tych co naprawdę chcą zacho- wania pokoju i oto pragną go wzmacniać przez podkopywanie jego fundamentów.

Wy, szczęśliwi ludzie szerokiego świata, rozumiecie doskonale znaczenie takich punktów jak Singapur czy Panama. Nie rozumiecie jednak, że Polska leży geograficznie i politycznie w miejscu tak samo ważnym, że jej kształt, jej siła są, być może, dla dziejów świata jeszcze ważniejsze. Polska leży bowiem między dwoma olbrzy-mimi ludami, opętanymi przez demony. I Polska - samym swym istnieniem - paraliżuje dwa imperializmy. Imperializmy, których siły z daleka ocenić nie można. Ponury, szary imperializm rosyjski, imperializm negacji i nędzy, imperializm odnalezienia własnej wartości w poniże- niu innych, imperializm oparty na ubóstwieniu liczby i przestrzeni, mnogości i bezkresu - i przeciwstawieniu tej niezliczonej smutnej ilości wszelkiej jakości. I lśniący, drapieżny, chytry, sprawny jak maszyna imperializm niemiecki - imperializm bałwochwalstwa organizacji, imperializm wzorowego więzienia, nowoczesnych koszar... Polska zna je oba.

Polska zatrzymała w 1920 r. imperializm rosyjski, sięgający po władzę nad Europą. Sięgający po władzę nad Europą podówczas z szansami tryumfu. Nikt nam w tym nie dopomógł - i mało kto to rozumiał. Ale my wiemy, wiemy z bezpośredniego zetknięcia, że imperializm ten chce i chcieć będzie władztwa nad światem. Jak wtedy przez Wilno, Grodno, Warszawę wiodła droga do panowania namiestników moskiewskich w Berlinie, Paryżu, Madrycie - a może w Londynie i Waszyngtonie, jak panowała już była Moskwa nad Budapesztem, Lipskiem i Monachium - tak dziś przez Chojnice, Wejherowo, Kartuzy, przez nieznane wam miasteczka uśpione wśród jezior, drzemiące wśród lasów - wiedzie niemiecki szlak do władania światem. Tędy właśnie i tędy koniecznie.

Polska odcięta od morza, Polska powalona na kolana albo Polska zepchnięta do grobu - to cała Europa środkowa i wschodnia w ręku Niemiec. Jeśli uda się Niemcom ponownie zawładnąć Pomorzem, jeśli uda im się Polskę poko-nać lub zmusić do kapitulacji, wówczas „ Mitteleuropa" staje się faktem, wówczas władztwo Niemiec rozciąga się bez przeszkód od Bałtyku do morza Czarnego, wówczas blok niemal dwustu milionów ludzi, pracujących pod kierownictwem niemieckim dla Niemiec - staje się ciałem. A to z kolei otwiera perspektywy bez kresu. Przez Pomorze biegnie droga do hegemonii Niemiec nad światem. Dlatego nie słuchając was, przeciw stawiając się wam, stojąc twardo przy tym, że nic nie mamy do ustąpienia - czynimy rzecz, która i wam służy. Póki Polska istnieje - zarówno imperializm niemiecki jak i imperializm rosyjski są zahamowane. Ten pierwszy szaniec musi być zdobyty - by dalszy marsz mógł się rozpocząć.

Zagadnienie wojny i pokoju w Europie nie jest, jak się często myśli, zagadnieniem takich czy innych ustępstw Polski wobec jednego czy drugiego z jej opętanych sąsiadów. Wprost przeciwnie - jest to alternatywa Polski dostatecznie silnej albo Polski słabej. Polska słaba, to właśnie nadchodząca wojna. Polska silna, to olbrzymie wzmocnienie szans pokoju w Europie. Dlatego że wówczas pierwszy krok każdego z tych imperializmów jest trudny. Trudny bezpośrednio w stosunku do Polski silnej. Trudny dalej - bo w oparciu na tym mocnym pniu - zdolne są do istnienia inne opory. Państwa bałtyckie, Czechy, Węgry, Rumunia - to wszystko tylko przy oparciu na Polsce może się gwałtowi opierać. Nikt inny w Europie wojny rozpętać nie chce i wojny nie rozpęta - prócz jednego z tych dwóch narodów, jeśli nie obu razem. Ale wojna jednego z nich, czy obu, przeciw Polsce - będzie tylko początkiem. Chodzić w niej będzie o zdobycie pozycji wypadowych. I gdyby Polska wojnę o swoje istnienie przegrała - wówczas do waszych domostw, tak odległych i tak dziś spokojnych, do waszych drzwi, tak na pozór bezpiecznych - śmierć ręką kościaną niedługo zapuka.

To nie jest nasza megalomania - to jest nasze nieszczęście. Nieszczęściem jest, że żyjemy na otwartym gościńcu historii, na wielkim rozdrożu dziejów. Ani to nasza wina, ani to nasza zasługa - to los nasz tylko. Ale przez krwawe próby, nauczył on nas rozumieć to, czego inni jeszcze nie rozumieją. Widzieliśmy z bliska w ciągu stuleci, jak rodziły się, rosły, potworniały te dwa policyjne uniwersalizmy. Bo to są dziś uniwersalizmy - tzn. są to imperializmy dążące do ukształtowania na swoją modłę całego świata. Tak bowiem dziś już być musi. Planeta nasza stała się zbyt ciasna, by można było na niej stwo-rzyć ograniczoną hegemonię. Kto chce rządzić gwałtem; ten, aby czuć się bezpieczny, musi władać światem. I dlatego Polska jest dziś - zrządzeniem losu - strażą przednią, pierwszym okopem wszyst- kich ludów, co nie chcą żyć w niewoli. Dlatego odrzucamy i dlatego mamy prawo odrzucać wszelkie sugestie ustępstw w sprawie Pomorza. Dlatego, gdyby nawet Rada Ligi Narodów uchwaliła jednogłośnie rewizję granic Polski, gdyby między- narodowy korpus ekspedycyjny miał Polskę najechać, gdyby nawet połączone floty Anglii i Ameryki stanęły u naszych wybrzeży, by egzekwować to posta- nowienie - to i wówczas także walilibyśmy do waszych okrętów ze wszystkich armat, strzelali do waszych żołnierzy z każdego okna. W ten sposób spełnilibyśmy tylko nasz obowiązek wobec samych siebie - i wobec całej ludzkości.

Gdyż w naszym najgłębszym przekonaniu - takim protestem dalibyśmy świadectwo trzykrotnej prawdzie: pierwszej - że Polska nie jest i nie będzie obiektem handlu i żadnym skrawkiem swej ziemi kupczyć się nie zgodzi; drugiej - że wolności trzeba bronić do końca nawet przeciw ignorancji najmoż- niejszych tego świata; trzeciej - że nie na nas spadnie odpowiedzialność za katastrofę, jaką musi rozpętać wyzwolenie imperializmu niemieckiego.

Kiedy prowadziłem tę rozmowę, byłem człowiekiem prywatnym, nie piastującym żadnych godności. Dziś jestem zwykłym uchodźcą. Czy nie teraz trzeba, aby ktoś taki właśnie na swoją odpowiedzialność nie powiedział po prostu i wyraźnie tego co myśli, a co prawdopodobnie myślą i inni?

Przecież to teraz p. H W. Dawson poucza nas dalej ("Contemporary Review" z kwietnia 1941), że Pomorze powinno przypaść Niemcom. Przecież to w "Times" z dnia 1 sierpnia 1941 napisano, że kierownictwo na wschodzie Europy musi przypaść Niemcom albo Rosji, bo tertium non datur. Przecież to "Times" z dn. 14 lipca 1941 głosi dosłownie: “Unless Poland were content to become the dependent of Germany - an unthinkable hypothesis whose implications have now been demonstrated beyond the possibility of misunderstanding - close co-operation and association with Russia are essential; and this is a matter of far more vital importance to her than any issue of disputed territorial claims. Russia on her side can afford to be generous.....”
[tłum. : O ile Polska nie zgodzi się na uzależnienie od Niemiec - hipoteza nie do pomyślenia, której implikacje zostały wykazane poza możliwością nieporozumień - niezbędna jest ścisła współpraca i stowarzyszenie z Rosją; i jest to dla niej sprawa o wiele ważniejsza niż jakakolwiek kwestia spornych roszczeń terytorialnych. Rosja ze swojej strony może sobie pozwolić na hojność ….]

Przecież pod wpływem tej publicystyki co trzeci Anglik, z jakim się dzisiaj rozmawia, radzi nam życzliwie, byśmy zrzekli się na rzecz Rosji „rosyjskich" terenów, wchodzących w skład Rzeczypospolitej, aby w ten sposób zyskać rosyjską przyjaźń i na Rosji po wojnie oparcie. A niejeden Anglik powraca do sprawy „korytarza", bez którego tak trudno żyć będzie przyszłej demokratycznej Rzeszy. Przecież ostatnie wypadki wywołały taką mnogość wypowiedzi prasy angielskiej w sposób „otwierający" zagadnienie naszych granic wschodnich, że oficjalny „Dziennik Polski" musiał to skomentować następującymi słowy: „Pogląd, że na konferencji pokojowej można będzie mówić o granicach, dotyczy, oczywiście, wszystkich państw bez żadnego w ogóle wyjątku; jasne jest również, że Polska uważa zagadnienie swoich granic za bezsporne"... Wiceprezes zaś Rady Narodowej p. Mikołajczyk - twierdząc że umowa polsko-sowiecka jest powrotem do stanu prawnego sprzed września 1939 r. - z wielkim temperamentem, lecz nie bez pewnej dozy słuszności wykrzyknął: „Chyba tylko wrogowie Polski mogliby inaczej komentować ten punkt układu".
[Stanisław Mikołajczyk (1901-1966); polski polityk, przywódca Polskiego Stronnictwa Ludowego, poseł na Sejm II RP (III kadencji), w latach 1940-1943 wicepremier, a w latach 1943–1944 premier rządu Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie. Po II wojnie światowej poseł do Krajowej Rady Narodowej i na Sejm Ustawodawczy, wicepremier i minister rolnictwa w Tymczasowym Rządzie Jedności Narodowej, członek Centralnej Komisji Porozumiewawczej Stronnictw Demokratycznych w 1946 roku.]

Nie zarzucam żadnemu z Anglików, wypowiadającemu podobne poglądy, złej wiary albo złej woli. Zbyt dobre znam ten naród, aby nie wątpić o zupełnej uczciwości wewnętrznej tych nawet, co mówią rzeczy najbardziej dla nas bolesne. Widzę w tym natomiast rezultat nieświadomości i propagandy. Propagandy! Mój Boże obecnie w parlamencie angielskim toczą się długie debaty nad tą bronią, której potęgę odczuła sama Anglia tak dotkliwie. A przecież wszystkie niemal poglądy żyjących Anglików na Polskę kształtowały się, musiały się kształtować pod wpływem wrogiego Polsce fałszu. Przecież propaganda antypolska trwa nieprzerwanie od lat niemal dwustu. Przecież zaczyna się od Katarzyny II i Fryderyka II - a kończy się na III Międzynarodówce i wszystkich piątych kolumnach narodowo-socjalistycznych świata.

Kogóż tam nie ma wśród tych kupionych, albo ideowych oszczerców? Od idiotycznego traktatu genialnego nieuka, jakim był J. J. Rousseau, poprzez złośliwe kłamstwa Bakunina, poprzez „L'ordre règne à Varsovie" ministrów czerwonego cesarza [Horace François Bastien Sébastiani de La Porta, minister spraw zagranicznych Francji w latach 1830-32; jest on autorem słów: „Porządek panuje w Warszawiebędących komentarzem do faktu upadku Powstania Listopadowego] przez naukowe wywody Kautsky'ego i kobiecą histerię Róży Luksemburg („niepodległość Polski jest burżuazyjnym wymysłem"), aż do codziennego paszkwilu w „L’Humanite" albo periodycznego paszkwilu w „Daily Worker", ciągnie się - zrodzone w buduarach najbardziej cynicznej autokracji świata - oskarżanie Polski o obskurantyzm, malowanie jej jako zacofanego państwa jezuitów, jako siedziby papistowskiej inkwizycji, znęcającej się nad każdym, kto myśli lub pracuje. A równolegle biegnie inna, nie mniej konsekwentna nić propagandy. Z Rousseau sąsiaduje Metternich, z Bakuninem - hr. Bekendorf,
z Napoleonem III - Bismarck, z Kautskym - Ludendorff, z Różą Luksemburg - Alfred Rosenberg, z „L’Humanite" – „Völkischer Beobachter". Bo choć Bismarck dowodzi czegoś wprost przeciwnego niż Bakunin - cel jego jest ten sam: przekonanie opinii świata, że Polska istnieć nie może i nie powinna.

Od 170 lat Rosja i Niemcy - zarówno od strony reakcji jak i od strony rewolucji - atakowały Polskę bezustannie nieopisaną ilością fałszu. Polskę przez lat 13 0 pozbawioną państwa, pozbawioną środków, pozbawioną głosu. Od 170 lat nad każdym torysem nachylał się jakiś rosyjski lub niemiecki reakcjonista, by oskarżać Polskę o anarchię i ogłaszać jej śmierć jako zwycięstwo ładu, nad każdym zaś whigiem nachylał się jakiś liberał lub socjalista rosyjski czy niemiecki, by oskarżać Polskę o reakcję i ogłaszać jej śmierć jako zwycięstwo postępu.
[Whig - członek partii Whigów, protoplastów partii liberalnej w Wielkiej Brytanii; torysi – protoplaści partii konserwatywnej].

Wieloma nieprzeliczonymi strumykami sączyło się i sączy - kłamstwo o Polsce do każdego uczciwego angiel-skiego domu. Czy Anglicy o tym wiedzą? Czy zdają sobie sprawę, kiedy wypowiadają poglądy swoje, kiedy zaś cudze? Czy przeanalizowali skąd wzięły się sądy i mniemania o Polsce? Czy je zweryfikowali? Czy nie mają wątpliwości, że to co mówią jest obiektywnym i uzasadnionym sądem, nie zaś nieświadomym powtarzaniem kłamstw, które wchłonęli, nic o tym nie wiedząc, w ciągu pokoleń? Wydaje mi się że ogromna większość sądów angielskich o Polsce jest nieświadomym wynikiem przyjęcia za swoje kłamstw sączonych przez dziesięciolecia. Warto przeczytać przemówienia członków parlamentu angielskiego w sprawie Polski od dnia uchwalenia konstytucji 3 Maja do dziś. Nie mogę teraz tego uczynić. Ale przecież z ułamków, jakie zostały mi w pamięci, wydaje mi się, że widzę jak stopniowo zmieniał się ton i ginęło zrozumienie Polski.

Dla ludzi pokolenia Burke’go - zabór ziem polskich był po prostu bezprawiem; dla ludzi pokolenia lorda Curzona - powrót tych samych ziem do Polski stał już pod znakiem zapytania.
[Edmund Burke (1729-1797) – angielski polityk, publicysta i filozof polityczny, uchodzący za jednego z najważniejszych myślicieli konserwatywnych w historii tego nurtu myśli politycznej. Przeciwnik radykalizmu i zwolennik ewolucyjnych przemian politycznych, społecznych i kulturowych. Krytyk rewolucji francuskiej]
https://www.omp.org.pl/artykul.php?artykul=295
[George Nathaniel Curzon (1859-1925)].
https://en.wikipedia.org/wiki/George_Curzon,_1st_Marquess_Curzon_of_Kedleston

Od przyjęcia Kościuszki w Londynie po zwolnieniu go z kazamat petersburskich - do antypolskiego strajku robotników w portach angielskich wówczas, gdy ponownie pułki rosyjskie, jak niegdyś pulki Suworowa, podchodziły pod Warszawę - długa psychiczna praca w kolejnych pokoleniach została skutecznie przez propagandę niemiecką i rosyjską dokonana. Jakże inaczej rozumieli znaczenie Polski w Europie posłowie parlamentu angielskiego w 1831 r., a nawet w 1863 r., a jakże inaczej w 1918 r. I później...

Przeciętny kulturalny Anglik, otwierający co rano wspaniałe pismo, jakim jest „Times", miał szanse dziewięć razy na dziesięć trafić na informacje albo na przemilczenia zagadnień polskich, wychodzące zgodnie z Petersburga i Berlina, z kół reakcyjnych i z kół czerwonych. W XIX w. częściej tak było niż w XVIII w., w XX w. częściej niż w XIX w. Przez ostatnie dziesięciolecia przed wybuchem poprzedniej wojny Paryż był czasem ideowym, czasem przekupnym - echem Petersburga, Rzym - dość posłusznym echem Berlina. Cały kontynent zdawał się wołać to samo. Jeśli się nie mylę, przed wojną 1914 r. - wśród znakomitych korespondentów „Times’a”, których godzi się nazwać ambasadorami opinii angielskiej w stolicach świata, jeden tylko - naprawdę szczególniej znakomity - Wickham Steed odkrył Polskę, Polaków i zagadnienie polskie, które stało się potem - nieprzewidzianie - głównym wynikiem przebudowy Europy.
[Henry Wickham Steed (1871-1956] https://en.wikipedia.org/wiki/Wickham_Steed

Tylko w ten sposób - brakiem informacji lub złą informacją - można wyjaśnić sobie dziwaczne pojęcie o Polsce, jakie tak często spotyka się wśród najlepiej do nas usposobionych Anglików. Jakim że bowiem to może być kraj, gdzie o 100 km na północ od jego stolicy zaczyna się teren „niemiecki", o 150 km na wschód od stolicy, w Brześciu, teren „rosyjski", o 200 km na południe od stolicy, koło Rawy Ruskiej, teren" wątpliwy", o 200 km na zachód od stolicy, koło Krzyżborka znów teren niemiecki...
[Krzyżbork - Kreuzburg w Prusach Wschodnich; obecnie miejscowość o nazwie Sławskojew obwodzie kaliningradzkim Federacji Rosyjskiej]
I jakim zadziwiającym cudem ten kraj, złożony w pojęciu tak wielu ludzi dobrej woli, właściwie ze stolicy tylko i „wątpliwości" - może dzisiaj, zajęty całkowicie, mieć jeszcze armię nie mniejszą, niż niektóre dominia, mieć lotnictwo wielekroć większe, niż jakikolwiek inny z okupowanych narodów, mieć wśród swoich aktywów około 10% wszystkich samolotów strąconych w walkach powietrznych nad Anglią? Jedno z dwojga musi tu być nieprawda: albo ta Polska uznawana tylko w rogatkach Warszawy, albo to wojsko polskie, które co dnia Anglia ogląda, to lotnictwo: co pod niebem Londynu czuwa.

Niegdyś Joseph Conrad, człowiek który znał i kochał Anglię jak Anglik, ale który rozumiał Polskę jak Polak, wystąpił, aby sprostować błędy opinii angielskiej co do Polski. Pył pokrył jego słowa. A jednak, gdyby był wysłuchany - kto wie czy nie inaczej potoczyłyby się dzieje.

Ironia historii nie jest tylko dziełem przypadku. Jest w niej zawsze coś znacznie głębszego. Czyż nie jest ironią, że Anglia weszła, że wejść musiała - po Wersalu, po Locarno, do wojny jako sojuszniczka Polski. Że Gdańsk, właśnie przez angielskich mężów stanu stworzony, przez nich Polsce odebrany, przez jej wysokich komisarzy faworyzowany - stał się formalnym powodem wybuchu kataklizmu? Czy nie jest ironią, że po latach „wątpliwości", Anglia dobyła miecza, by bronić polskich praw do Pomorza? To nie jest przypadek. To jest tylko w chwili próby nagle odsłoniętą prawda. Okazało się, że Conrad i Chesterton przewidywali lepiej niż angielscy politycy. Gdy Anglia stanęła twarzą w twarz  z imperializmem niemieckim - stało się jasne, że jedynym narodem środkowej Europy, który potrafi oprzeć się groźbie, który wyżej ceni wolność niźli spokój, który wierny jest swojej misji dziejowej - to Polska. Gdzie indziej gromkie słowa roztopiły się jak śnieg na słońcu. Wielki cień Hachy przeszedł po Europie środkowej i wschodniej od Bukaresztu aż do Rygi.
[Emil Hacha – prezydent Czechosłowacji , a następnie prezydent wasalnego niemieckiego Protektoratu Czech i Moraw]

W dniach kryzysu Anglia odczuła, że najbardziej jednolitym, najbardziej zwartym, najsilniejszym moralnie był ten kraj właśnie, o którym najbardziej wątpiła, który sama tak długo osłabiała. Ten kraj, ten jeden chyba, w ciągu dwóch lat okupacji przez dwa największe kolosy kontynentu, przez dwa najokrutniejsze systemy ucisku - nie wydał swego Quislinga ani w jednym, ani w drugim zaborze. Przez dwa stulecia zatruwana propagandą Anglia odmawiała Polsce siły. I tylko tam ją w godzinie próby znalazła. Wszystkie przesłanki polityki angielskiej w stosunku do Polski od 1918 r. okazały się fałszywe. Wszystkie je przekreślił traktat polsko-angielski z 25 sierpnia 1939 r. Ale z fałszu, w który wierzyło się zbyt długo, trzeba się w końcu wyrąbywać mieczem.

Podziwiam szczerość prasy angielskiej. Nie ma w niej nic z dwuznaczności, nic z wstydliwości. Układ polsko-sowiecki z 30 lipca 1941 wywołał dwie odmienne interpretacje w sprawie granic. Polska interpretacja oficjalna twierdziła, na zasadzie „pacta sunt servanda" , że punkt pierwszy tego układu jest przywróceniem stanu prawnego - sprzed września 1939 r. a więc przywróceniem granic ustalonych traktatem ryskim. Sowiecka interpretacja oficjalna, według artykułu „Izwiestii" z 3-go sierpnia 1941, stanęła na stanowisku, że sprawa granic polsko-sowieckich jest otwarta. W tej nieprzyjemnej sytuacji, kiedy między dawnym a nowym sprzymierzeńcem wynikła, nazajutrz po podpisaniu układu, tak poważna różnica zdań w tak poważnej sprawie - prasa angielska nie okazała zakłopotania. W ogrom- nej większości i z całą otwartością opowiedziała się za tezą sowiecką. Co więcej, w kilku wypadkach doradzała nam, aby po wygranej wojnie poddać się przyjaznemu rosyjskiemu kierownictwu. Szczerość prasy angielskiej jest godna nie tylko uznania lecz i wdzięczności. Pozwala ona bowiem wiedzieć i przewidywać. Zarazem szczerość ta obowiązuje. Obowiązuje do wzajemnej szczerości. Powiem więc zupełnie otwarcie, że stanowisko zajęte przez większość prasy angielskiej uważam za błędne. Gdyby ta błędna ocena publicystyczna stała się decyzją polityczną - wolno przypuszczać, że skutki takiej mylnej postawy mogłyby się okazać katastrofalne dla przyszłej organizacji Europy. Uważam to stanowisko większości prasy angielskiej za wynik nieznajomości historii Europy środkowej i wschodniej. Uważam je, co gorzej, za wynik zupełnego braku znajomości Polski i Polaków.
(…)

Dlatego z historycznego punktu widzenia opinia ;,Timesa”, że „leadership" w Europie wschodniej może należeć albo do Niemiec albo do Rosji - jest jedną z największych niedorzeczności, jaką można było napisać. Bowiem tylko wspólnie Niemcy i Rosja były w stanie opanowywać wolne ludy mieszka- jące wielomilionowym pasem między nimi. Ujarzmienie możliwe było przez podział. A to dlatego, że ludy te nie chcą poddać się ani kierownictwu niemieckiemu, ani kierownictwu rosyjskiemu.
(…)

Najbardziej zadziwiającym jest, czemu logiczny autor wywodów „Times’a” nie pomyślał, dlaczego taka prosta i taka logiczna rzecz jak nieunikniony rzekomo wybór "albo Rosja albo Niemcy" - czemu to się nie stało, choć miało mniej więcej tysiąc lat czasu, by się stać? Czemu, do diabła, Polska w ciągu tysiąca lat ani przez godzinę nie poddała się dobrowolnie kierownictwu niemieckiemu czy rosyjskie- mu? Czemu nigdy nie weszła „in close association" z tym lub tamtym z tych sąsiadów? Czemu wal- czyła bez przerwy nawet w najtrudniejszym okresie 135 lat niewoli? Przypisanie tego tylko przekor- nemu charakterowi Polaków - jest doprawdy zbyt płytkie. Jeśli Polska w ciągu tylu wieków nie weszła ani do wspólnoty rosyjskiej ani do wspólnoty niemieckiej - to dlatego że wejść do nich nie mogła. Nie mogła zaś dlatego, że od początku swego historycznego istnienia Polska należy do innej wspól- noty. Polska należy do wspólnoty zachodnioeuropejskiej, mimo że znajduje się na wschodzie.
Kto wie czy ta antynomia nie jest główną przyczyną tragizmu jej losów.
(…)

Nie chcę wchodzić w ocenę, w wartościowanie różnic polsko-rosyjskich. Chcę tylko powiedzieć, że są to różnice wyrosłe w ciągu stuleci, różnice na stulecia nie do przełamania. „Association" polsko-rosyjska, to samobójstwo jednego z tych narodów. Przed czterema wiekami, kiedy wojska polskie obozowały na Kremlu - Rosja, wbrew rachubom politycznym części bojarstwa, oparła się latynizacji, która była by nieuniknionym wynikiem polskiej dynastii. Z tego właśnie oporu wyrosła tam rodzima dynastia Romanowych, w tym jest podstawa jej sensu i sens jej trwałości. W kilkaset lat później Polska oparła się, niejednokrotnie, rachubom politycznym tych Polaków, którzy próbowali jakąś wspólnotę polsko-rosyjską zorganizować. Oparła się wiedziona tym samym instynktem samozacho- wawczym. Tragiczny los Stanisława Augusta, spotykającego smutną śmierć w licho pozłacanym więzieniu Petersburga; los Adama Czartoryskiego, detronizującego brata swego cesarskiego przyjaciela w czasie wojny z Rosją, będącej ostatecznym skutkiem wszystkich jego usiłowań; los Wielopol- skiego, człowieka na miarę Cavoura [Camillo Benso di Cavour (1810-1861, polityk włoski], odepchniętego przez własny naród. W ciągu jednego stulecia trzy straszliwe przykłady że nie ma najmądrzejszej rachuby politycznej, którą można by prowadzić wbrew instynktom narodu. A wreszcie - tak niedawno - życie Dmowskiego, odsuniętego aż do śmierci, mimo wszystkich wartości i atutów, od realnej władzy w Polsce zmartwychwstałej - czyż nie jest ponownym świadectwem, że nawet niezrealizowanym programem zbliżenia z Rosją nie można igrać w Polsce? Rozdwojenie prądu narodowego i tysiące słabości, jakie stąd dla nas wynikły, z tego właśnie źródła bierze swój początek. Ostateczne wyzwolenie z tej antynomii wymagało całego pokolenia.

Współżycie Polski i Rosji jest możliwe tylko w separacji. Tylko kiedy jeden kraj od drugiego, jeden naród od ,drugiego oddziela wyraźna, nieprzekraczalna linia, kiedy życie nie przenika się nawzajem, kiedy z innych zrodzone początków po innych, niezależnych wzajem biegnie torach, - tylko wtedy, gdy oba państwa rozgrodzi wyraźna granica, dzieląca od zarania życia historycznego nie tylko dwa narody, ale dwa różne światy - tylko wtedy możliwe jest dobre sąsiedztwo. Wszelkie zatarcie, wszelkie zakwestionowanie tej linii - oznacza walkę. A więc oznacza wojnę. Tyle wieków historii tego właśnie uczy. Oznacza wojnę. Politycy mogą nie lubić historii. Ale powinni o niej pamiętać. W prostackiej logice ludzi, dla których polityka - sztuka, rozstrzygająca o całym układzie życia ludzkiego - jest rzeczą wymagającą mniej umiejętności, niż farmaceutyka czy weterynaria, wniosek będzie prosty: „skoro nie z Rosją, to z Niemcami". Tam nie ma już tych różnic - te same gotyckie kościoły wznoszą się w Krakowie i w Norymberdze, w Wilnie i w Akwizgranie, podobne ratusze stoją w Zamościu i w Salzburgu. Jeśli spierać się można o przynależność Kopernika i Wita Stwosza do Niemiec czy do Polski - to dowód, że w kultural- nym życiu, w prądach duchowych musiał istnieć głęboki paralelizm...

Nie byłoby nic fałszywszego, niż taki „logiczny wniosek". Polska bowiem prowadzi tę samą walkę na wschodzie i na zachodzie. Oczywiście, Niemcy należą do wspólnoty zachodnioeuropejskiej. Oczywiście, są jej współtwór-cami. Ale nie chcą do niej należeć. W mylnej ocenie tego faktu tkwi przyczyna wielokrotnych i wciąż powtarza-nych błędów polityki mocarstw zachodnich.

Przez tyle wieków Zachód przywykł uważać Niemcy za członków swej wspólnoty, że nie może ani pojąć ani uwierzyć w to, co się stało. Bezustannie wraca przypuszczenie, że to tylko zła klika - niegdyś junkrów, dziś narodowych socjalistów - opanowała w niewytłumaczony sposób 80 milionów Niem- ców i przymusza ich do popełniania niezrozumiałych zbrodni. Wystarczyłoby zatem wyzwolić „dobrych Niemców" spod panowania kliki szaleńców, aby wrócili oni znowu do dawnej wspólnoty. A wówczas - aby zaspokoić ich zrozumiałe ambicje, aby zadośćuczynić ich potrzebom - można, a kto wie czy nie należy dać im mandatu całej wspólnoty zachodniej w stosunku do wschodu Europy. .

Poczucie wspólnoty (zatracające się, z niezrozumiałych dla Anglii czy Francji przyczyn) - leży jednakowo u źródeł faworyzowania republiki weimarskiej, kredytów dla Niemiec, przedterminowej ewakuacji Nadrenii, traktatu w Locarno, angielsko-niemieckiej umowy morskiej, zaproszenia Rzeszy do Ligi Narodów, projektu paktu czterech [https://bliskopolski.pl/leksykon/pakt-czterech/], umowy monachijskiej. To samo poczucie znalazło wyraz w prowadzeniu wojny - poczynając rozrzucania proklamacji przez samoloty RAF-u które, miały obudzić „dobrych Niemców", poprzez „armistice" francuski [rozejm, zawieszenie broni], oparty na wierze w to, że zwycięzca w ogólnym interesie wspólnoty potrafi umiarkować swój tryumf - aż do umowy angielsko-rosyjskiej, organizującej sojusz wojenny w stosunku do „National-Sozialistische Deutsche Arbeiter-Partei" - a nie w stosunku do państwa niemieckiego.

Jest w tym wszystkim pewna doza słuszności. Mikroskopijna niechybnie - ale jest. Niewątpliwie każdy z prądów, nurtujący Europę zachodnią, ma wśród Niemców swoich pobratymców. Niewątpliwie każdy Anglik czy Francuz, czy Włoch, czy Amerykanin - może odnaleźć „swojego" Niemca, z którym mówić będzie wspólnym językiem. To przecież co się stało, to że w ciągu niecałego stulecia Rzesza po raz trzeci napada Europę, po raz drugi rozpętuje wojnę światową, po raz dziesiąty łamie uroczyste zobowiązania, odrzuca jako niewystarczające najponętniejsze oferty - to nie jest, to nie może być przypadek. My, ludzie Europy zachodniej, mieszkający na jej wschodzie, wiemy o tym od dawna.

Naród niemiecki powstał z bronią w ręku przeciw wspólnocie Zachodu właśnie dlatego, że do niej należał i że do niej należeć nie chce. Nie tylko z przyczyn natury patologicznej zrodziło się okrucieństwo, jakim Niemcy przerazili świat - nim się doń nie przyzwyczaił. Nie tylko z sadyzmu niszczy się bez potrzeby zamek królewski w Warszawie, nie tylko z barbarzyństwa czyni się z królewskiej sypialni św. Jadwigi na Wawelu wychodek dla żołdactwa. Jest w tym objaw tej decyzji, która kazała palić książki po placach miejskich, która uczy dzieci denuncjować rodziców. Nie żartem i nie z samochwalstwa tylko Hitler mówi o nowym millenium.

Naród niemiecki nie chce być członkiem wspólnoty zachodnioeuropejskiej - gdyż musiałby w niej zasiadać "inter pares" . Dlatego musi tę wspólnotę zamordować. Bez matkobójstwa - nie ma dlań możności władania. Jeśli uznaje się pewną wspólnotę - trzeba uznawać jakieś wspólne prawa, jednakowe dla wszystkich jej członków. Wtedy można tylko współwładać - nie władać. Dlatego zniszczenie całej kultury zachodnioeuropejskiej - od tablic Mojżesza, od kodeksu Justyniana, poprzez wszystkie przykazania chrześcijaństwa, przez wszystkie lata wspólnych dziejów, wspólnych prac, aż do zniszczenia materialnych śladów tego na ziemi - to jest warunek prawdziwego zwycięstwa Niemiec, warunek istotnego zaczęcia nowego millenium. Ta walka, nim stała się walką o władanie światem, była walką o władztwo nad duszą narodu niemieckiego. Trwała długo, nim skończyła się zerwaniem z Zachodem. My właśnie znamy ją od początku. Wiemy to, czego nie wiedzą i nie rozumieją nasi sojusznicy, bo oglądaliśmy z bliska, od zalążka, jak rosły głowy tej hydry. Przed pół tysiącem lat przecięliśmy pierwszą jej gardziel.

Nad każdym z miast angielskich wisi dziś groźba, nad każdą kobietą, nad każdym dzieckiem nachyla się ten sam cień ponury. Nie swastyka, nie przemijająca oznaka partii - ale odwieczny czarny krzyż podboju, czarny krzyż śmierci na każdym ze skrzydeł razem z nocą nadlatujących nad spokojne domy Anglii - to jest stary znak wojny ze wspólnotą Zachodu. W cieniu tego krzyża rozciągnęły się cmentarzyska połabskie, litewskie, mazurskie. Pod tym godłem wzrastały Prusy Wschodnie - pięść w żelaznej rękawicy wsunięta w nasze wnętrzności. Te znaki szumiały na sztandarach wojennych, kiedy Bismarck ogłaszał w Wersalu drugie cesarstwo. Tym znakiem znaczone pociski spadły przed ćwierćwieczem na Londyn jak nikła zapowiedź tego co teraz się stało. I dzisiaj to co łączy naprawdę naród niemiecki - to jest tamto, dawne, pełne historii, pełne wspomnień, okryte laurem zwycięstw, skrwawione w rzekach krwi cudzej przecięcie czarnych linii - krzyż śmierci. Anglia zna go jako namacalną rzeczywistość od siedmiu kwartałów. My znamy go od siedmiu wieków.
(…)

Nie tu miejsce na analizę, jak z małego zakonu wyrosła potęga, sięgająca po glob cały. Ale jedno jest pewne: te same hasła, te same metody, te same zasady, które dziś przerażają świat Zachodu - były zawsze bronią Niemiec na wschodzie. Dziwna mieszanina cnót i zbrodni, podstępu i bohaterstwa, okrucieństwa i ładu, fałszu i posłuszeń-stwa, cynizmu i uniesienia, wytrwałości i obłędu, krzywoprzysięstwa i pobożności - cechowała tak samo elektorów brandenburskich, jak Fryderyka II i jego następców, jak Bismarcka, jak Ludendorffa, jak Hitlera. To tylko się zmieniło, że w każdym etapie zakon krzyżacki coraz bardziej rozrastał się w Niemczech samych, zmieniając formę - coraz bardziej własną treścią nasycał wszystko co niemieckie. Aż dzisiaj stał się Niemcami. Wojna o Niemcy została ostatecz nie przez wspólnotę zachodnią przegrana. Dziś trzeba wygrać wojnę z Niem-cami. Wojnę o Europę. Wojnę o coś więcej jeszcze: wojnę o samo istnienie kultury europejskiej. Nie ma wątpli- wości, że Niemcy są kultury tej największym, bo świadomym wrogiem. Uderzają nie na oślep, ale umiejętnie. Matkobójcy łatwiej odszukać serce matki, niż obcemu mordercy.

Podstawą i istotą kultury Zachodu jest wierność słowu, jest - przez Rzym starożytny stworzona - świętość kontraktu, nienaruszalność zobowiązania zawartego w dobrej wierze. W tym prostym, niczym niezastąpionym zjawisku, że człowiek może ufać słowu innego człowieka - i nie zawieść się na tym - zamknięta jest treść kultury zachodniej. Chrześcijaństwo uczyniło ją pełną i powszechną. Od słów: „Oddajcie Cezarowi co jest cesarskiego, a co boskiego - Bogu" - od tych słów dopiero rodzi się na ziemi człowiek wolny. Człowiek posiadający sumienie. Od tej chwili zdjęta zostaje z ludzi wszech- moc władzy i zostaje włożony na nich ciężar odpowiedzialności wobec czegoś ponad władzę wyższego, a we własnych ich sercach bezustannie przytomnego. Od tej chwili słowo, dane przez człowieka człowiekowi, uzyskuje sankcję nadprzyrodzoną, której żadna władza uchylić nie może. Podstawą stosunków międzyludzkich staje się nienaruszalna umowa wolnych ludzi.

Może śmieszna jest próba zamknięcia w dwóch zdaniach zjawiska tak potężnego jak kultura Zachodu. Jedno wszakże słuszność zdań tych potwierdza. To mianowicie, iż przeciw tym właśnie zasadom - przeciw transcendentalnej wartości zobowiązania i przeciw suwerennej niezależności sumienia - skierowany jest duchowy wysiłek Niemiec. Wysunięcie praw narodu niemieckiego ponad wartość najbardziej uroczystych przyrzeczeń, przekreślenie bezpośredniego stosunku między człowiekiem a Bogiem i powrót do przedchrześcijańskiego ubóstwienia wszechmocnego państwa, odrzucenie powszechnej i bezwarunkowej wartości tamtych zasad - to jest zarazem przyczyna i skutek porzu- cenia i przeciwstawienia się przez Niemcy wspólnocie zachodniej.

We wrześniu 1939 r. upadł - po rozpaczliwej obronie - napadnięty z dwóch stron i zalany zbrojnymi masami nowych barbarzyńców najdalej na wschód wysunięty szaniec tej kultury. Ledwie dwa lata minęły od tego wrześ-niowego ranka, kiedy pierwszą krew swoją oddali tam ludzie - i oto kultura Zachodu trwa jeszcze tylko na ostat-nich małych skraweczkach Europy, broni się jeszcze w ostatniej - przez morze obronnej - twierdzy starej Anglii, a żyje już tylko swobodnie poza Europą na lądach Ameryki, Afryki, Australii. Poza tym - od wschodnich brzegów Atlantyku aż do Pacyfiku rozciąga się olbrzymia przestrzeń, z której kulturę realnie wygnano. To znaczy, że na tych obszarach setki milio- nów ludzi żyje i codzienną próbą zwykłego doświadczenia sprawdza, że możliwe jest bytowanie nawet wtedy, kiedy odrzucono to co zdawało się do życia równie niezbędne jak powietrze, woda
i chleb, kiedy odrzucono Boga, wyszydzono świętość słowa ludzkiego, przekreślono sumienie.

Kiedy - w takiej chwili - z murów ostatniej fortecy Europy odzywa się głos, mówiący że „w przyszłości, tam, na wschodzie, gdzie obecna wojna się zaczęła, gdzie przez wieki trwał najdalszy nasz szaniec, strażnica naszej wiary - tam w przyszłości panować mają albo obcy, albo wrogowie" - to głos taki jest nie tylko dowodem braku świado-mości, jaki jest cel toczącej się walki, ale jest zarazem dowodem braku siły moralnej. W egoiźmie, co każe opusz-czać dalekich braci, w samolubstwie, co unika zobo- wiązań, sięgających poza najbliższy interes, co wyrzeka się wspólnoty gdy wymaga ona wysiłku - w tym jest coś więcej niż błąd. Jest słabość.
(…)

Ale poza rozumowaniami i dowodzeniami są jeszcze fakty. Jednym z takich faktów jest wola Polaków. Jak każdy inny z nas potrafię chyba dokładnie powiedzieć co czuje, co myśli, czego chce i o co walczyć będzie każdy Polak. Wydałoby się nam rzeczą potworną, gdybyśmy po zwycięstwie nad Niemcami mieli wyjść z tej wojny uszczup-leni czy okrojeni, gdyby za wszystkie lata walki i cierpień chciano nam zapłacić krzywdą.

Nie ma ziemi polskiej na sprzedaż, nie ma ziemi polskiej do odstąpienia, ani kawałka, ani płachetka, ani dla wrogów, ani dla miłości sprzymierzeńców. Ta Polska, którą wojna ostatnia zastała, jest Polska mała, jest Polska najmniejsza, jaka kiedykolwiek jako państwo niezawisłe istniała. Granice tego pań- stwa, układane i uznawane w okresie absurdalnego niemal przerostu zasady etnograficzno-językowej nad prawami historii, nad wskazaniami strategii, nad zdrowym rozsądkiem nawet, są granicami, w których naród polski ledwie oddycha. Są to granice kompromisu - nie zaboru. Granice kompromisu na zachodzie, gdyż delegaci angielscy czuwali w Wersalu, by Polska nie poszła za daleko. Granice świado- mego kompromisu na wschodzie, uczynionego dla trwałości pokoju - bo wówczas gdy traktat ryski podpisywano, wojska polskie stały znacznie dalej na wschód od linii, jaką Polska dobrowolnie przyj-mowała. Polska przyjęła ten kompromis i Polska go uszanowała. To inni przekroczyli te granice. Spotkali opór, który trwa i trwać będzie aż do końca - trwać będzie aż do zwycięstwa albo aż do wytępienia narodu polskiego. Polska odrzuciła pokusy. Odmówiła przepuszczenia wojsk sowieckich do Niemiec, kiedy zdawało się, po zamachu Kappa, że pomoc z zewnątrz może dać zwycięstwo niemieckim komunistom.
[https://pl.wikipedia.org/wiki/Pucz_Kappa-L%C3%BCttwitza]
Odrzuciła pokusę wspólnego z Niemcami marszu na Rosję, odrzuciła rolę Włoch na wschodzie Europy, nie skapitulowała z niezależności za cenę cudzej ziemi. Ale dlatego właśnie ma poczucie, że jej własna ziemia jest nietykalna, że jej granice są, uświęcone nie tylko przez umowy, lecz i przez jej dobrą wiarę.

Wreszcie te ziemie są polskie. Polski jest Lwów, za który - od strzał tatarskich, od szabel tureckich, od kul austriackich, od bagnetów rosyjskich - oddało życie więcej Polaków, niż dziś miasto to liczy mieszkańców. Polskie jest Wilno z Matką Bożą w Ostrej Bramie, z sercem Piłsudskiego śpiącym na Rossie. Nasze są poleskie równiny i mokradła, skąd Traugutt wyruszył do walki, skończonej na wysokiej warszawskiej szubienicy. Polski jest biały Krzemieniec, schylony razem ze Słowackim nad Ikwą, polski Nowogródek między dwoma księżycami, polskie cmentarze i lasy i każdy oddech tej ziemi tak samo tutaj jak w Poznaniu, jak w kopernikowskim Toruniu. To wszystko cośmy zebrali po 135 latach niewoli z Polski wielekroć większej. To wszystko, ta mała, ta najmniejsza Polska, Polska odbudowana po tylu latach podziemnego bytu najskromniej, najpowściągliwiej , najostrożniej.

Przecież gdy się rodziła - uczyli nas wszyscy możni skromności i opamiętania jak niedorosłą dziew- czynę. Jak niegrzecznemu dziecku przepisali poniżające prawa... Ale przez lat 20, przez wojnę wygraną bez pomocy, przez dzieje lat ostatnich nauczyliśmy się niejednego. Dziś wiemy, że wielkie są nasze błędy, ale nie mniejsze, może większe są błędy innych. Wiemy, że ustępujemy niejednemu liczbą i bogactwem - nie ustępujemy nikomu odwagą i jakością. Dlatego Polska obecna nie zgodzi się na kuratelę. Nie zgodzi się na żadne ograniczenie suwerenności, które miałoby ją objąć, nie dotykając innych. Tym bardziej i tym więcej Polska nie godzi się na dyskutowanie jej terytoriów.

Żołnierz i lotnik polski walczy dziś o całość Imperium Brytyjskiego, nie rozważając czy i gdzie granice tego Imperium zakreślone są zgodnie z jego osobistymi upodobaniami. - Tego samego żądamy dla siebie.

Powiedzieć trzeba więcej jeszcze. Polska nie ustąpi. Dopóki istnieć będzie żołnierz polski, dopóty strzelać będzie we łby zaborcy tak samo pod Lwowem jak pod Grudziądzem, tak samo w Zbąszyniu jak w Stołpcach - wszystko jedno czy na tym łbie będzie hełm stalowy czy śpiczasta czapka.
[Stołpce - miasto w odległości ok. 70 km na zachód od Mińska Białoruskiego; obecnie na terytorium Białorusi]
Nie dlatego odrzucaliśmy hitlerowskie propozycje " „rogi przez Pomorze", plebiscytów na Pomorzu - aby z kimkolwiek dyskutować na podobne tematy inaczej, niż ogniem karabinów maszynowych.

Francja została pokonana, bo uznała się za pokonaną. Anglia nie zostanie pokonana, bo nie uzna się za pokonaną, choćby ta wojna trwać miała całe stulecie. My pokonani nie jesteśmy. Co więcej - wiemy z własnych dziejów, że potrafimy walczyć przeciw wszelkim rachubom, przez dziesiątki lat, doznawać porażki po porażce - i wreszcie zwyciężyć. Jeden jest tylko sposób, aby zmusić naród polski do wyrzeczenia się wolności czy ziemi - wytępić ten naród. Innego sposobu nie ma.
(…)

Polska, jak Anglia, ma swoje cele w tej wojnie i żądać musi, by były one uszanowane. Cele te są skromne - nie ma w nich nic z zaborczości.. Polska żąda, by przywrócona została wolność, całość i suwerenność wszystkim jej ziemiom. Polska musi wymagać, aby w przyszłości bezpieczeństwo jej zostało zapewnione przez naprawę granic z Niemcami, przede wszystkim przez odcięcie pięści wsuniętej w nasze wnętrzności: Prus Wschodnich. Polska wreszcie nie może się zgodzić, aby losy ludów z nią sąsiadujących, a dziś podbitych czy obezwładnionych - rozstrzygane były bez niej lub wbrew niej. To wszystko. To niewiele. Ale nic tu nie ma już do ustąpienia.

Taka jest wola Polaków. Wszystkich Polaków. Ponadto - to także jest słuszność. Kto podpisywał sojusz z Polską, ten tę wolę, nie ukrywaną wcale, akceptował. Mała, najmniejsza Polska wchodziła w tę wojnę. Może z niej wyjść powiększona albo nie wyjść wcale. Ale nie może wyjść z niej pomniejszona. Bo broni przed takim wyrokiem nie złoży.”

******

Wykaz moich notek na portalu "Szkoła Nawigatorów" pod linkiem:

http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/troche-prywaty      

 

 

 

 



tagi: matuszewski ignacy 

stanislaw-orda
25 października 2019 09:20
27     2387    5 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

gabriel-maciejewski @stanislaw-orda
25 października 2019 09:24

Wiesz unu, skuteczność polityczna to kwestia właściwych ocen. Jak ktoś pisze, że Polska zatrzymała imprializm sowiecki, to ja się z tym głęboko nie zgadzam. Bo nie chodziło o imperializm sowiecki, ale międzynarodowy. Takie założenie wprowadza chaos, a nie porządek i degraduje myśliciela pokładające wiarę w swój własny rozum

zaloguj się by móc komentować

marianna @gabriel-maciejewski 25 października 2019 09:24
25 października 2019 09:45

"Wola Polska" to był manifest polityczny z 1941 r. Napisany po zawarciu umowy Sikorski-Majski. Matuszewski wiedział kto stał za imperializmem sowieckim. Pisząc otwarcie "międzynarodowy'" stawał by do otwartej wojny z całym światem anglosaskim. Nic by tym nie zyskał.

zaloguj się by móc komentować

krzysztof-laskowski @gabriel-maciejewski 25 października 2019 09:24
25 października 2019 10:23

Dodałbym do tego np. fakt, że Edmund Burke i Kamil Cavour nie byli postaciami pozytywnymi. Burke służył jako konserwatywny parawan do zasłaniania rewolucyjnych działań rządu brytyjskiego. Probrytyjski mason Cavour przyczynił się do masakry zjednoczenia Włoch.

Ponadto bez brytyjskiego placetu nie udałoby się zderzyć Trzeciej Rzeszy i Sowietów na polskiej ziemi.

zaloguj się by móc komentować

chlor @stanislaw-orda
25 października 2019 10:54

Z pism Matuszewskiego widać, że rozumiał to że Polska conajmniej od 1918 ma nie tylko dwóch jakoby "odwiecznych" wrogów, ale ma przeciwko sobie cały postępowy świat, z Anglią na czele.

No ale kierował je do czytelnika angielskiego, więc starał się nie burzyć mu do końca światopoglądu.

Miał również rację, gdy upierał się, że rzekoma konieczność wiązania się albo z Niemcami albo z Rosją, to brednia wymyślona przez wrogów Polski. Polska przez stulecia dobrze prosperowała bez takiego uwiązania.

 

zaloguj się by móc komentować

marianna @chlor 25 października 2019 10:54
25 października 2019 11:03

Aby przetwać i trwać musi być silna i wielka. To była jego dewiza polityczna. Był przedewszystkim politykiem z krwi i kości a nie romantykiem.

zaloguj się by móc komentować

chlor @marianna 25 października 2019 11:03
25 października 2019 11:18

Na razie na tym forum czytam głównie o poglądach Matuszewskiego i jego apele do sumień i rozumu. Jak wyglądała skuteczność jego działania w polityce "praktycznej", nie mam pojęcia.

zaloguj się by móc komentować

marianna @chlor 25 października 2019 11:18
25 października 2019 11:27

W jednym z powyższych postów Stalagmit podaje linke do najnowszej pracy Cenckiewicza wydanej przez IPN w PDF. Jestem w trakcie czytania pierwszego tomu.

zaloguj się by móc komentować

marianna @chlor 25 października 2019 11:18
25 października 2019 11:29

Przepraszam ale to jest na tym blogu pod poprzednim tekstem.

zaloguj się by móc komentować

krzysztof-laskowski @marianna 25 października 2019 11:03
25 października 2019 11:30

Nie dało się zbudować silnej i wielkiej Polski na Konstytucji Trzeciego Maja i nie da się w obecnej dobie.

zaloguj się by móc komentować

marianna @krzysztof-laskowski 25 października 2019 11:30
25 października 2019 11:37

To prawda.  Matuszewski nie powoływał się na Konstytucję  3 Maja /może nie zauważyłam/ ale był współtwórcą i recenzentem Konstytucji Kwietniowej.  Wcześniej sam był twórcą jednego z projektów konstytucji.

zaloguj się by móc komentować

marianna @stanislaw-orda
25 października 2019 11:46

Ponieważ był przeciwnikiem budowy COP stał się osobistym wrogiem Kwiatkowskiego. Uważał, że finanse włożone w COP winny zasilić armię. Przedewszystkim jej uzbrojenie. Nie sprzedawać broni produkowanej w kraju, kupować najnowocześniejszą broń od innych producentów. Nawet kosztem spadku wartości waluty. Drukowanie jej na potrzeby uzbrojenia kraju. Twierdził: COP nie obroni państwa , dobrze wyposażona armia z pewnowścią tak.

zaloguj się by móc komentować

krzysztof-laskowski @marianna 25 października 2019 11:37
25 października 2019 12:00

W 1939 roku Polskę obronić mogło tylko jedno - spełnienie ślubów lwowskich króla Jana II Kazimierza, ale nawet mało który duchowny tak myślał.

zaloguj się by móc komentować

grudeq @krzysztof-laskowski 25 października 2019 12:00
25 października 2019 13:28

Może Pan wskazać w jaki sposób spełnienie Ślubów Lwowskich mogło przyczynić się do zwycięstwa nad Niemcami we wrześniu 1939 roku? 

Przepraszam jeżeli zabrzmi to drwiną, ale Matka Boska miała przygotować Plan Obronny lepszy niż generała Stachowicza? 

zaloguj się by móc komentować

marianna @krzysztof-laskowski 25 października 2019 12:00
25 października 2019 13:36

Pan Bóg poprzez NMP przesyła nam zawsze dobre rozwiązania. Niestety my ich nie dostrzegamy. Czekamy na cud bez dozy własnej przenikliwości i zapobiegliwości.

Czy podczas bitwy warszawskiej zdarzył by się cud gdyby nie strategia opracowana przez gen. Rozwadowskiego?

zaloguj się by móc komentować

krzysztof-laskowski @grudeq 25 października 2019 13:28
25 października 2019 13:44

Po cudownej wiktorii roku 1920 posłowie przyjęli masońską konstytucję marcową. Tak odwdzięczyli się Najświętszej Maryi Pannie za pomoc w pokonaniu bolszewików. Posłowie nie chcieli przywrócenia państwa katolickiego, bo nie chcieli tego zagraniczni sponsorzy II RP. Posłowie uważali więc państwo katolickie za jedną z baśni braci Grimm.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @krzysztof-laskowski 25 października 2019 13:44
25 października 2019 14:05

III RP stanowi kontynuację tego zaprzaństwa.

zaloguj się by móc komentować



MZ @marianna 25 października 2019 11:46
25 października 2019 17:36

Przy takim dowództwie we wrześniu 39-go,nawet najlepsze uzbrojenie armii nie pomogłoby.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @MZ 25 października 2019 17:36
25 października 2019 20:12

Przesada.  Daleko nie wszyscy dowódcy polowi byli nieudacznikami.

zaloguj się by móc komentować

smieciu @stanislaw-orda
25 października 2019 22:06

Fajnie że te wpisy Matuszewskiego zostały przytoczone choć długie i pewnie większość tylko przeleci je okiem. Ok ja też drugiego nie przeczytałem ale ten pewnie jest najlepszy tak czy owak. Choć mógłby być któtszy mimo wszystko. Matuszewski pisze i pisze, przytacza te swoje argumenty czując jakąś wielką potrzebę zrozumienia podczas gdy mi w tym samym czasie staje przed oczyma znakomita scena z „Misia” kiedy Tym znalazwszy się w angielskim banku tak samo stara się być za wszelką cenę zrozumiany a ku jemu uspokojeniu padają słowa: „my wszystko verstehen, my wszystko verstehen..."

Tyle się Matuszewski naprodukował tylko że zupełnie bez sensu gdyż wszyscy rozumieli poza chyba nim samym i innymi do których nic nigdy nie dotrze.

Polska słaba, to właśnie nadchodząca wojna.

To kluczowy cytat, do którego wszystko się sprowadza. Proste wyjaśnienie, wytłumaczenie przez samego Matuszewskiego. Po co te wszystkie sentymentalne impresje skoro tu nie ma żadnej filozofii?

Wystarczy parę zdań taki jak te:

Czy wy, Amerykanie, nie sypiecie hojnie i bez rachunku niemal złotym deszczem na Niemcy?

Poczucie wspólnoty (zatracające się, z niezrozumiałych dla Anglii czy Francji przyczyn) - leży jednakowo u źródeł faworyzowania republiki weimarskiej, kredytów dla Niemiec, przedterminowej ewakuacji Nadrenii, traktatu w Locarno, angielsko-niemieckiej umowy morskiej, zaproszenia Rzeszy do Ligi Narodów, projektu paktu czterech, umowy monachijskiej.

Przeciętny kulturalny Anglik, otwierający co rano wspaniałe pismo, jakim jest „Times", miał szanse dziewięć razy na dziesięć trafić na informacje albo na przemilczenia zagadnień polskich, wychodzące zgodnie z Petersburga i Berlina, z kół reakcyjnych i z kół czerwonych.

W tej nieprzyjemnej sytuacji, kiedy między dawnym a nowym sprzymierzeńcem wynikła, nazajutrz po podpisaniu układu, tak poważna różnica zdań w tak poważnej sprawie - prasa angielska nie okazała zakłopotania. W ogromnej większości i z całą otwartością opowiedziała się za tezą sowiecką.

Tyle się Angole z tej i tamtej strony oceanu namęczyły wspierając Rusków i Niemców bo nie rozumiały czym jest Polska? Czy też właśnie rozumiały i doskonale wiedziały że silna Polska to nadmierne utrudnienie w planie dotyczącym II WŚ polegającym między innymi na doprowadzeniu do wykrwawiającego konfliktu między Ruskami i Niemcami? Tyle się Matuszewski naprodukował a przecież w raptem kilku zdaniach wyłożył o co naprawdę chodzi. Z drugiej strony może szczęśliwie się że napisał jak napisał gdyż w innym wypadku może nigdy byśmy tych zdań nie przeczytali.

W dniach kryzysu Anglia odczuła, że najbardziej jednolitym, najbardziej zwartym, najsilniejszym moralnie był ten kraj właśnie, o którym najbardziej wątpiła, który sama tak długo osłabiała.

Na tym polega problem. I nasze niezrozumienie. Gdybyśmy posiadali inną moralność osłabianie trwałoby krócej. Aczkolwiek trzeba tu jasno wyłożyć że Sanacja wykazała się ostatecznie wymaganą przez Angoli moralnością dzięki czemu osiągnęli oni wszystkie założone cele i Matuszewski robi tu trochę za pożytecznego idiotę i hipokrytę. No ale znów, może i dobrze, mamy szansę na relację z pierwszej ręki jak było.

 

Tak było i ta relacją jest jednym z setek przykładów wskazująch na to jak Angole dążyli do wybuchu wojny a ta nieszczęsna Polska była jedynie obszarem który niepotrzebnie rozgraniczał planowane strony wojny. Ta relacja też podobnie jak te setki innych przykładów ma też to do siebie że nic nie wniesie. Nie ma żadnego sensu prostowanie historii bo przecież dzisiaj i tak każdy wie że Angole są dobre.

Weź wyjdź z krytką PiSu, który kroczy torem wydeptanym przez Sanację. Zjedzą ciebie żywcem. Skrytykuj obecność wojsk USA prowokujących do powtórki z historii. Zostaniesz obrońcą (post)sowieckiej Rosji. A przecież sprawa jest tak oczywista. Dlaczego Angole przed II WŚ wspierały obie strony jednako? Bo miały być równe, wejść w klincz i się wykrwawić. Czy ktoś wyciągnie z tego prosty wniosek, taki choćby że gdyby Polska była bezbronna to nie pozwolono by Putinowi zaatakować gdyż jego zadaniem nie jest zwycięstwo a jedynie to co zawsze w przypadku Rusków? Krwawa ofiara z własnych obywateli? Bez oporu nie byłoby ofiary. Bez ofiary, wojna nie ma sensu.

Dotrze to do kogoś? Będzie mieć jakieś przełożenie na myślenie o współczesnej rzeczywistości?

Nie.

PiS jest dobry. Bo walczy z błaznem Schetyną, bo nie lubi innego błazna, Tuska. Polityka Polski jest wielka i odpowiednia bo tak powiedzą w mediach nie zająknowszy się słowem o dawnych agentach i głupkach z Sanacji i sposobach działania naszego kochanego sojusznika. Nie zrobią nawet tyle co prezydent Czech, który wstawił się za Kurdami, którzy złożywszy ofiarę krwi stali się niepotrzebni.

Nie. PiS do końca będzie pierdolić te swoje bzdury. Bez mydła włazić Angolom w dupę. Najprymitywniejsze preteksty wciąż będą na czasie. A obrońcy tego całego pisowskiego gówna tak samo i jak zwykle wciąż będą tłumaczyć że wiedzą lepiej, taka jest potrzeba czasu a reszta... historia... to tylko bajki. Za które lepiej niech się nie biorą ci co tego nie rozumieją.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @stanislaw-orda
26 października 2019 09:01

To pod kogo miał się podpiąć PiS, skoro  Berlin przez  poprzednie dwadziescia  lat "polostrojki"  wyfutrował u nas  swoją V kolumnę?

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @stanislaw-orda 26 października 2019 09:01
26 października 2019 09:08

To rzecz jasna, wygląda jak  chwytanie się .po raz kolejny anglosaskiej brzytwy. A co, gdy  Trumpa zabraknie? Zresztą on pod naciskiem lobby's "antypapistów" mocno już wygasił owe duszoszczipatielnyje serdeczności serwowane  pod adresem "bohaterskiej Polski",  obliczone wszak jedynie  na pozyskanie głosów Polonii amerykańskiej w przyszłorocznych wyborach. A jak je przegra?

zaloguj się by móc komentować

smieciu @stanislaw-orda 26 października 2019 09:08
26 października 2019 15:26

Dlatego się wyraziłem tak ostro bo tu nie chodzi o Trumpa. Ale tą anglosaską ciągłość. Wojska trafiły do Polski za czasów PO oraz Obamy. Jak można domyślać się w dalszej kolejności takich rzeczy się nie improwizuje. Logiczniej założyć że Trump jest jedynie częścią planu, dużo lepiej do niego pasuje. Dokładnie tak samo jak PiS, którego działania w stosunku do Rosji (ale też USA) dla każdego są naturalne.

Tak samo działania konserwatywnego Trumpa. Akurat, miejmy nadzieję, polski front nie będzie kluczowy w nadchodzącym chaosie, który skupi raczej się na Chinach. Które są celem gospodarczych akcji Trumpa, których nie mogliby podjąć Demokraci ze swoją globalistyczną ideologią. 

Jak już każdy zdążył zauważyć snuję tu różne czarne scenariusze ale też obserwując światowy rozwój sytuacji raczej się utwierdzam w przekonaniu że ma to sens niż że rozejdzie się po kościach. Między innymi ze względu na polityczną ciągłość. Nie tylko front rosyjski został otworzony za Obamy. Także Syria, gdzie ostatnio mieliśmy jaskrawy przykład typowej amerykańskiej polityki. Której celów tak naprawdę nie znamy ale z historii doskonale wiemy że jeśli te cele zakładają sprzedaż całych państw czy też podawanie ręki zbrodniarzom to USA nie ma z tym żadnych problemów.

My Polacy mamy swoje problemy i swój mały lokalny świat. Niektóre rzeczy są dla ludzi kompletnie abstrakcyjne. Jak wojna na ten przykład? No bo faktycznie, kto jak i dlaczego? Ale przecież... ludzie na świecie wszędzie myślą podobnie. A mimo to wojna się pojawia i zbiera krwawe żniwo. Czemu np. Syria? Czemu akurat tak? Czemu na Assada trzeba było napuścić zaopatrzone w broń przez Amerykanów ISIS a Edogan może się obściśkiwać z Putinem i jednocześnie cieszyć się ustępstwami Amerykanów? Wypuszczać hordy wyszkolonych w swoich obozach ekstremistów?

Ale nie tylko wojna. Mamy znów zamieszki w Katalonii a nawet Chile, gdzie nikt się tego nie spodziewał. Podobno cała Ameryka Płd. została mocna podgrzana i wszędzie tam coś może trzasnąć.

Niestety, rewolucje nie bywają ostatnimi czasami kwestią przypadku. No przynajmniej tutaj nikt nie lansuje takich teorii. A zatem?

Idea zakładająca że PiS dostał swoją rolę do wykonania nie jest według mnie niczym nadzwyczajnym. Idea zakładająca, tak naturalną w polskim położeniu i historii, swego rodzaju powstórkę z II WŚ czy bardziej ogólnie trwającą już od paru stuleci bratobójczą walkę z Ruskami ze stojącącymi za tym Angolami sama się narzuca. Ci ludzie, Angole, czy kim tam oni są naprawdę, codziennie dają przykłady jak bezwględnymi sukinsynami są. Ich nagłe zainteresowanie naszym krajem budzi we mnie najgorsze skojarzenia i przeczucia. Tak samo jak nasza spolegliwa postawa, kolejny raz bezkrytyczne zawierzenie ludziom, dla których Polska, zawsze była jakąś niepotrzebną przeszkodą w interesach. Krajem pełnym przedsiębiorczych ludzi interesu i konkurencji. Którzy radzą sobie świetniej niż tubylcy w każdym miejscu świata a nawet w Polsce, w której tylko się marzy by ich wreszcie sformatować tak jak innych. Naprawdę obawiam się że ktoś gdzieś zadecydował że formatowanie Polaków wymaga specjalnych środków. Boję się tego zdania, które napisał Matuszewski:

W dniach kryzysu Anglia odczuła, że najbardziej jednolitym, najbardziej zwartym, najsilniejszym moralnie był ten kraj właśnie, o którym najbardziej wątpiła, który sama tak długo osłabiała.

Że oni to ciągle czują.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @stanislaw-orda
26 października 2019 17:26

Czują albo nie czują, to bez znaczenia. Akurat w  tym rejonie świata mamy spełniać  rolę  Gurkhów i tyle.

A że "nasi przywódcy" stręczą się sami do tej chutzpah, no to tym lepiej dla Anglosasów.

zaloguj się by móc komentować

marianna @stanislaw-orda
26 października 2019 21:33

Zastanawiające dla mnie było dlaczego tak wybitny polityk jakim był Matuszewski był zwalczany przez obóz Sikorskiego i niewykorzystany przez  piłsudczyków. Ciekawy pogląd na temat konfliktu między sikorszczykami a piłsudczykami sformuował po wojnie Tadeusz Katelbach. Konflikt , zapoczątkowany w okresie międzywojennym a kontynuowany podczas wojny, był w gruncie rzeczy walką dwóch rytów masonerii: francuzkiego Grand Orietu /sikorszczycy/ i szkockiej Wielkiej Loży Narodowej /piłsudczycy/. Matuszewski był podejrzewany o przynależność do tej drugiej - od czego kategorycznie się odzegnywał. Wśród dokumentów nie ma jego deklaracji. W archiwaliach po por. Zaćwilichowskim jest takie zdanie wypowiedziane przez niego o Matuszewskim: "Nawiązał kontakty z masonerią i choć sam do niej nie należał, dobrze zdaje się orientował w sieci jej wpływów tak w państwowym aparacie, jak i niektórych kołach politycznych". 

To by może wyjaśniało dlaczego był niewygodnym zarówno dla jednych jak i drugich.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @marianna 26 października 2019 21:33
26 października 2019 21:58

Nie tyle niewygodny, co "nie swój" dla obydwu zwaśnionych obozów. Taki niechciany świadek ich prywaty, machlojek i wiarołomstwa.
 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować