-

stanislaw-orda : outsider z wyboru

Patron mojej parafii


Notka stanowi kompilację opowieści zawartych w dwóch tekstach  napisanych przez Stefana Badeni, a opublikowanych na łamach londyńskich „Wiadomości” (nr 533/1956 oraz nr 592/1957). Ale wobec tego, że publikacje ww. Autora znacznie przekroczyły wiek „emerytalny”, uwspółcześniłem w nich słownictwo oraz stylistykę, jak też „wyciąłem” modne wówczas barokowe ozdobniki. W kilku miejscach pominąłem pojedyncze zdania, które w mojej ocenie nie wnosiły niczego więcej, poza podkreśleniem erudycji Autora. Dodałem także przypisy umieszczone  w nawiasach okrągłych oraz kwadratowych, a także linki. W ANEKSIE końcowym zamieściłem notkę o Autorze, który w powojennej Polsce został skutecznie zamilczany i de facto pozostaje praktycznie nieznany. Na tym blogu niemal sześć lat temu zaprezentowałem próbkę jego publicystyki:  https://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/polak-wegier

******

Wiek XVII był wypełniony wojnami może jeszcze bardziej aniżeli poprzednie. We Francji w pierwszej jego połowie do wojen dołączyły się krwawe zamieszki wewnętrzne; możni panowie sięgali po władz sprzymierzając się  z wrogiem zewnętrznym. Kardynał Richelieu, minister królewski, poskramiał ich toporem kata, ale po jego śmierci walki wybuchły ze zdwojoną siłą zmuszając dwór do opuszczenia  stolicy. Następstwem długich lat nieładu, nieposzanowania praw Bożych i ludzkich, braku troski społecznej, rosnące ubóstwo na wsi i w miastach. Paryż był już bardzo duży, liczba mieszkańców sięgała 400.000, zdobiły go wspaniałe budowle, ale w ciasnych ulicach, w starych domach gnieździła się nędza. Potęgowały ją niechlujstwo i zaniedbanie wszelkiej higieny, ulice roiły się od żebraków, a niemowlęta podrzucane u progu domów lub w kościołach przez matki, nie mogące czy nie chcące się nimi opiekować, liczono co roku  na wiele setek.

Na tych odrażających ulicach widywano często człowieka postawy niepozornej, o niepięknych rysach twarz , ale uszlachetnionych uśmiechem tak przyjaznym, spojrzeniem oczu tak pełnych dobroci, że mimo czerni szaty duchownej rozjaśniał ponury obraz wielkomiejski.

Wincenty a Paulo (fr. Vincent de Paul) przyszedł na świat w 1576 r. w rodzinie wieśniaczej w Gaskonii (miejscowość Pouy). Mimo swojej pokory miał coś z zawadiactwa Gaskończyków. Po odbyciu poważnych nauk i uzyskaniu święceń kapłańskich przedsięwziął ryzykowną podróż morską, podczas której wpadł w ręce piratów, którzy go sprzedali na rynku niewolników w Tunisie. Nawrócił swego pana na chrześcijaństwo i przybył z nim do Europy. W Rzymie Ojciec Święty powierzył mu misję dyplomatyczną do króla francuskiego; wykonał ją, ale potem jego żarliwe, miłujące serce zwróciło go ku innemu działaniu. Postawił sobie za cel łagodzenie niedoli ludzkiej, której nie brakło we Francji i za młodszych jego lat, choć były to lata ładu i dobrobytu w porównaniu z tymi, które miały nadejść. Wkrótce zasłynął gorliwością i rozległymi zamierzeniami. By zaradzić  brakowi światłego kleru, założył zgromadzenie misjonarzy, których zadaniem było kształcenie duchowieństwa i działalnośc  misyjna wśród najciemniejszej ludności wiejskiej (lazaryci). Powołał do życia zgromadzenie sióstr oddanych wyłącznie dziełom miłosierdzia (szarytki). Wincenty trafiał do serc bogaczy lub przynajmniej do ich sakiewek; w ciągu swego długiego życia zbierze wielkie sumy, które pozwolą na powstanie szpitali, zakładów dla opuszczonych kobiet i dziewcząt, domów opieki dla podrzutków i starców.

W szpitalach stykał się Wincenty z cierpieniami fizycznymi, których ówczesna wiedza czy niewiedza lekarska nawet w części pokonać nie mogła. Starał się więc nieść ulgę cierpiącym troszcząc się  o znośne ich pomieszczenie i bytowanie w salach szpitalnych. Ale zdawał sobie sprawę, że nie oni są istotami najnieszczęśliwszymi wśród wielu nieszczęśliwych na świecie. Myślał o tych, którzy dożywotnią udrękę cielesną musieli znosić za popełnione zbrodnie. Odczuwał boleśnie ich położenie: mękę ich pomnażała świadomość winy, a jeśli tej świadomości nie było, tym bardziej trzeba się było nimi zająć, aby uratować dusze takich od których wszyscy się odwrócili w bezmyślnym, niemiłosiernym potępieniu i w przekonaniu, że nie godzi się darzyć współczuciem ludzi złych.

We Francji, jak i w innych krajach nadmorskich za zbrodnie zsyłano do wiosłowania na galerach. Wincenty dobrze znał pana de Gondi, generała galer królewskich, który pozwolił mu odwiedzać przestępców oczekujących w więzieniach paryskich na zsyłkę.
https://fr.wikipedia.org/wiki/Pierre_de_Gondi_(1602-1676)

Znawca epoki pisał:
"Dwojakie były te więzienia: jedne pod ziemią, ciemne, zzieleniałe z wilgoci i zgnilizny, o sklepieniach niskich jak w kryptach i grobowcach, inne na ziemi, nieco jaśniejsze, ukazujące szczerbatą, przerażającą grubość murów, brud zwisający z nich w kształcie stalaktytów i całą zbrojownię ryglowanych drzwi, zawiasów, zamków, judaszów, krat tak gęstych jakby w klatkach na lwy... Skazańcy, jedzeni przez robactwo, byli stłoczeni jedni przy drugich, a wszyscy w ciężkich kajdanach, trzymających ich jak złe psy przy ścianie, a tak krótkich że zaledwie mogli się ruszyć... Byli półnadzy, za to okryci ranami i wrzodami... Tak trwali tygodnie, miesiące".
Chciałoby się rzec: „piekło", gdyby słowo to nie było bluźniercze. Nikomu z nich nie była odjęta możność dostąpienia wiecznego szczęścia czy nadzieja doczesnej odmiany i pociechy. A właśnie taką pociechę przyniósł wydziedziczonym Wincenty. Gdy wszedł do więzienia, patrzyli ze zdziwieniem na "czarnego człowieka", bo nieliczni z nich umieli rozpoznać duchownego. Czy to nowy oprawca? Ale nie miał ani broni, ani bata w ręku. Zniszczone odzienie i pospolite obuwie wzbudzały ufność. Ale czego mógł chcieć od nich? A on zbliżał się z uśmiechem i wyciągniętymi dłońmi. Pierwsze jego słowa były: - Przyjaciele, dzieci moje! Bez wstrętu dotykał ich rąk i zaraz zaczął opatrywać ranę najbliższego, oczyszczać go z robactwa. Weszło kilku ludzi z dużymi koszami pełnymi pożywienia. Gdy je rozdał, zapragnął dać pokarm duchowy. Pokazywał swój krzyżyk.
- Czy to ze złota? - zapytano.
- Nie, to miedź, ale cenniejsza od wszystkiego złota na ziemi.
Opowiedział im o męce Ukrzyżowanego, który przecież nie był zbrodniarzem lecz uosobieniem niewinności, a dał swe życie dobrowolnie za wszystkich, dobrych i najgorszych. Gdy żegnając swych nowych znajomych obiecał ponowne odwiedziny, ujrzał w oczach wielu radość: jest więc ktoś co nie patrzy na nich ze złością  i obrzydzeniem, mają opiekuna, przyjaciela. Wincenty, stanął przed panem de Gondi wstrząśnięty i wzburzony:
- Twoi to ludzie, panie, - rzekł - zdasz z nich rachunek przed Bogiem. Zasłużyli na karę, ale nie wolno ich pozostawiać bez opieki, bez pociechy. Sprawa to twej litości i twego honoru.

Pan de Gondi nie był niedostępny wyższym uczuciom, ulżyło to nawet jego sumieniu że ktoś chce go wyręczyć w trosce którą okazywać jemu - jak mniemał - wzbraniało Jego dostojeństwo. Upoważnił Wincentego do poczynienia zmian jakie uzna za słuszne. W krótkim czasie przysposobiono duży dom, suchy i jasny i przeniesiono skazańców. 0piekun odwiedzał ich, a przekonawszy się, że warunki ich życia  są znośne, przemawiał do nich, pouczał i starał się dokonać przemiany w ich duszach. Śmiano się w Paryżu z księdza który chce z ludzi pogrążonych tak głęboko w złu uczynić ludzi lepszych. Ale niebawem wyniki działalności misyjnej nie tylko zadały kłam sceptykom ale przeszły oczekiwania samego misjonarza. Zbrodniarze słuchali go chętnie, wzruszali się, wielu pojednało się z Bogiem i ze swym losem nie krzyczeli już jak dzikie zwierzęta, nie przeklinali. W domach mieszczaństwa, w pałacach i na dworze królewskim „Monsieur Vincent" stał się przedmiotem rozmów, zaś nową modą odwiedzanie jego „dzieci", okazywanie im zainteresowania. Generał de Gondi, ucieszony i dumny, poczynił starania u króla, i ten mianował Wincentego królewskim jałmużnikiem wszystkich więźniów przeznaczonych na galery. Nakładało to na nowego nominata obowiązek wizytowania ich więzień w całej Francji jak również i galer.

Wincenty podjął się  powierzonego zadania, niełatwego z uwagi na rozległość kraju i zły stan dróg. Ale nawet on nie mógł żarem swej miłości odmienić nieubłaganych, starych praw, i nadchodziła chwila gdy skazańcy wyruszali w niewyobrażalnie ciężką drogę, ku portom, w kajdanach 150-funtowych, sieczeni bykowcami. Co piąty ginął w jej trakcie. Portami były Dunkierka, Le Havre de Grace, Calais i największy, Marsylia, w której czekało 30 galer długości około 150 stóp, szerokości do 30 stóp. Dwustu pięćdziesięciu galerników stanowiło napęd dla jednej, przykuwano ich po pięciu do ławy na której mieli wspólnie w trudnym rytmie poruszać wiosłem mierzącym 60 stóp. W ustach musieli trzymać szmatę, by nie mogli rozmawiać lub krzyczeć. Dozorcy nieustannie przechadzali się po wzniesieniu ponad rzędem wygiętych w nadludzkim wysiłku grzbietów, smagając je bezlitośnie, także z nudów i dla rozrywki.

Przyjazd Jałmużnika królewskiego był świętem, weszło bowiem w zwyczaj że w jego obecności kije i bykowce odpoczywały. Wchodził między szeregi wioślarzy, pocieszał ich, płakał z nimi, - i jakby chcieć im ulżyć - ważył w ręku łańcuchy. Niekiedy, chcąc uniknąć ceremonialnego powitania należnego dostojnikowi. przybywał nie zapowiedziany,  aby łatwiej przekonać się o stanie rzeczy.

Mimo pracy dla więźniów, pochłaniającej wiele czasu, nie zapomniał o innych spragnionych pomocy. W okresie Frondy, zaciętych walk wewnętrznych, choć był już wieku podeszłego, dwoił się i troił by wesprzeć,  wyżywić nędzarzy i uchodźców zapełniających Paryż. Nazywano go geniuszem organizacji i nie szczędzono datków. Królowa, gdy nie miała pieniędzy, otwierała dla niego szkatułkę z klejnotami. Znalazł się wówczas u szczytu swych wysiłków; ale umiłowanie zbrodniarzy-skazańców pozostanie jego przedziwną zasługą. Jest świętym "popularnym" i należy z Genowefą i Joanną d'Arc do wielkiej trójki francuskich świętych. Uważa się,  że to co Tomasz z Akwinu dokonał dla pogłębienia wiedzy teologicznej, on zdziałał dla rozpowszechnienia cnoty miłosierdzia.

Zgasł łagodnie w 1660 r. ze słowem  „confido" na ustach. (łac. wierzę/ufam) W ostatnich latach życia miał wątpliwości czy spełnił swe zadanie, czy zadowolił Stwórcę. Gdy pewnego razu zwierzał się z tego, słuchacze zawołali: Jeśli twój trud był niedostateczny, cóż więc trzeba uczynić? - Staruszek rozłożył bezradnie ręce i rzekł: - Trzeba uczynić... więcej.

Sprawa polska a Maria Gonzaga i Wincenty a Paulo
Górującymi cechami charakteru Marii Gonzagi, księżniczki mantuańskiej i niwerneńskiej, a przyszłej królowej polskiej, były wielka ambicja i stanowczość w postępowaniu przy braku przyrodzonej dobroci. Tym większa była jej zasługa, że w latach jeszcze młodych, poważniejąc coraz bardziej i coraz lepiej pojmując życie jako pasmo obowiązków, pracowała nad pogłębieniem swojej duchowości i szukała dróg ku doskonaleniu się.
[Ludwika Maria Gonzaga de Nevers (1611, Nevers - !661, Warszawa; księżniczka Mantui (ojciec – książę Mantui) oraz  Nivernais (matka – hrabina i księżna Nivernais)]
Francja, uspokojona po przewlekłych zamieszkach hugenockich, przodowała wśród państw europejskich w dziedzinie katolicyzmu. Posiadała wielu znakomitych kapłanów i ożywiały ją silne prądy religijne. Prowadził już swoją działalność Wincenty a Paulo, apostoł miłosierdzia; jednocześnie idee jansenizmu, jeszcze nie potępione oficjalnie przez Rzym, torowały sobie drogę. Tę ponurą doktrynę łagodziło  upodobanie jej wyznawców do życia cnotliwego, poświęconego, obok modlitwy, pracy dla biednych i nieszczęśliwych. Nową naukę promował znany i możny ród  Arnauld; Angelika, jedna z sióstr Arnauld była pierwszą przełożoną klasztoru cysterek w Port-Royal.  [siostry Angélique: Catherine, Anne i Jeanne-Catherine Arnauld, także były opatkami klasztoru w Port-Royal]
https://pl.wikipedia.org/wiki/Jansenizm
https://fr.wikipedia.org/wiki/Famille_Arnauld
https://pl.wikipedia.org/wiki/Port-Royal
Klasztor ten na pewien czas przyjmował osoby świeckie poszukujące uduchowienia. Medytowano, pracowano fizycznie, spełniano dobre uczynki. Maria Gonzaga już poprzednio zbliżyła się do ojca Wincentego i przystąpiła do założonego przezeń Towarzystwa Miłosierdzia, ale pociągało ją życie w Port-Royal. Matka Angelika, zapobiegliwa w pozyskiwaniu możnych tego świata, zaprosiła ją niezwłocznie i księżniczka rozpoczęła życie zakonne w ubogiej celi, dzieląc czas między rozmyślanie, pracę fizyczną i  wizyty u chorych w szpitalu klasztornym.

Niespodzianie otworzyły się dla niej ogromne możliwości działania, gdy król Polski, Władysław (Władysław IV Waza) owdowiały po Austriaczce, pomyślał o wzgardzonej ongi Gonzadze. Mazarin, wszechwładny minister francuski, skwapliwie poparł zamiar oznaczający przykrócenie wpływów Habsburgów. I nawet kalkulowało się wyposażyć niebogatą oblubienicę sumą 600 000 talarów.
[Mazarin  -  Giulio Raimondo Mazzarini (1602-1661), Sycylijczyk na służbie królów Francji; następca kardynała Armanda-Jeana de Richelieu od 1641 r. Pierwszy minister Francji w latach 1642-1661. Jego brat Michele był kardynałem w Kurii Rzymskiej]

Przyszła królowa nie chciała zerwać więzi z Port-Royal i przed wyjazdem prosiła przełożoną by wspierała ją pobożną radą w trudnym zadaniu panowania nad rozległym państwem. Angelice również zależało na tym, aby ta którą uważała za duchową wychowankę i córkę klasztoru, nie powiększyła grona władczyń  gnuśniejących w bezmyślnym dobrobycie. I do końca życia, korespondując z nią przez piętnaście lat będzie jej przypominała, żeby starała się nieść ulgę ubogim i opuszczonym. Maria Ludwika była świadoma tych obowiązków, a wzrosły one gwałtownie, gdy po śmierci Władysława poślubiła jego  brata i następcę Jana Kazimierza. Już w początkach jego panowania wojny stały się przyczyną spustoszeń, głodu i chorób na znacznych obszarach Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
Królowa, aby temu zaradzić, zwróciła się w 1651 r. do ojca Wincentego, który mógł w tej sprawie pomóc. Był on bowiem założycielem Zgromadzenia Misjonarzy, których wyprawiał na misje  i działania związane z niesieniem miłosierdzia, często nawet do zamorskich krajów. Jak też założył Stowarzyszenie Sióstr Miłosierdzia, których doświadczenie w pielęgnowaniu chorych mogło pomóc w nauce polskich zakonnic w samarytańskiej służbie. A ponadto jako kapłan zakonnic wizytek ze zgromadzenia paryskiego posiadał wpływ na zarządzanie ich potencjałem.

Ojciec Wincenty niezwłocznie zajął się kwestią udzielenia pomocy i już jesienią  1651 r. wyruszyła do Polski pierwsza grupa misjonarzy licząca trzech księży, kleryka i brata zakonnego (klerykiem był wychowany we Francji, a urodzony w Polsce Stanislas-Casimir Zelazewsky). Ojciec Wincenty, w liście przekazanym przez nich królowej ubolewał, że nie może, jak planował, przysłać ośmiu lub dziewięciu duchownych. Dodał, że ci, którzy przybyli, mówią dobrze po łacinie, dlatego też od razu mogą kształcić młodych polskich kleryków na misjonarzy. I że do Francji dotarły wieści o świątobliwym życiu biskupa wileńskiego. Może więc będzie mu miło mieć w swojej pieczy diecezjalnej święte dzieło misyjne.
[Prawdopodobnie chodzi o Jerzego Tyszkiewicza, herbu Leliwa (1596 – 1656), biskupa wileńskiego od grudnia 1649 r.]
Przybysze z Francji osiedli w okolicy Grodna, ale w zamierzonej pracy natrafili na przeszkody, których źródłem była, ujawniona jeszcze w Paryżu, skłonność królowej do jansenizmu. Wyjeżdżając z Francji zabrała ona ze sobą jako spowiednika ks. Fleury (François de Fleury), gorliwego rzecznika tego ruchu religijnego, zapewne za namową siostry Angeliki, przełożonej sióstr cysterek.  W Polsce nad czystością wiary katolickiej czuwali jezuici, którzy przezwyciężyli ofensywę reformacji i spowodowali okrzepnięcie religii w jej w rzymskim rycie. Dlatego z zaniepokojeniem odnieśli się do przybycia duchownych z Francji, których podejrzewali o skażenie herezją, zwłaszcza iż księży tych protegował ks. Fleury. Wprawdzie Ojciec Wincenty był od początku przeciwnikiem nauki Corneliusa Jansena, ale o tym publicznie nie oznajmiał. Na dworze królewskim w Warszawie kaznodzieją był ojciec Rose, jezuita zwalczający nową naukę, a zwłaszcza dzieło Antoniego Arnauld (opublikowane w 1643 r.) przeciwko częstemu przystępowaniu do Komunii św. (nie zdolałem zidentyfikować o kogo z licznego rodu Rose chodzi). Natomiast biskup poznański i jeszcze jeden z biskupów chwalili tę publikację, a także zamierzali wydać oświadczenie w tej sprawie.
[prawdopodobnie tym biskupem poznańskim był Andrzej Szołdrski (biskup w latach 1636-1650), zwolennik nowinek religijnych]
Nuncjusz poprosił ich aby powstrzymali się do czasu ogłoszenia orzeczenia papieskiego w sprawie jansenizmu. Dodatkowo o inicjatywie biskupa poinformował parę królewską, która przyznała mu rację. Król, zgnębiony sporami teologicznymi, które rozsadzały dwór, wystosował prośbę do papieża Innocentego X o przyśpieszenie werdyktu. Papież w odpowiedzi poinformował, iż decyzję podejmie niezwłocznie, a do tego czasu nakazał milczenie stronom sporu religijnego. I chociaż ks. Fleury obiecał umiarkowanie i pogodzenie się z ojcem Rose, ale przybyłym rodakom przedstawił jezuitów w tak ciemnych barwach, iż wystraszeni poprosili o pomoc Ojca Wincentego. Ten zdziwił się bardzo, gdyż jego relacje oraz współpraca z zakonem Towarzystwa Jezusowego były jak najlepsze. Toteż wysłał uspokajającą korespondencję na ręce przełożonego polskiej misji Mikołaja (Nicolaus) Lamberta SJ. Wskutek pośrednictwa nuncjusza udzielono francuskim misjonarzom pomocy, a ks. Fleury został zastąpiony przez jezuitę.

W 1651 r., niedługo po bitwie pod Beresteczkiem, pojawiła się w Polsce dżuma, zwana czarną śmiercią. Niezliczone trupy, których nie było komu pochować, rozkładały się w województwach południowo-wschodnich; wzdłuż drogi do Konstantynowa naliczono ich ponoć trzydzieści tysięcy. (Konstantynów  –  miasto na Wołyniu założone w 1525 r. przez księcia Konstantego Ostrogskiego).
Zaraza dotarła do Lwowa w październiku, a do Krakowa na Boże Narodzenie. W złotym wieku jagiellońskim byli w Polsce znakomici lekarze, za Wazów profesja ich podupadła epidemii musiały sprostać  apteczki w dworach szlacheckich i domach mieszczańskich, do których klucz trzymała gospodyni lub pani domu. Oczyszczano powietrze kamforą i octem, palono siarkę, pokoje mieszkalne zasypywano ziołami. Zażywano zapobiegawczo driakiew wenecką, zaś mniej zamożni spożywali cynamon i goździki w gorzałce, a biedni czosnek i maślankę. A gdy zabrakło drogich pigułek o łacińskich nazwach, próbowano leczyć się wywarami z ziół, liści, dzięgielowym korzeniem w winie. W swoich początkach zaraza jeszcze się niezbyt srożyła, lecz gdy zima minęła bez solidnych mrozów,  a na wiosnę przyszły deszcze i mgły, wzmogła się gwałtownie; bogatsi opuszczali miasta, biedniejsi zapełniali kościoły. Pod krzyżami i figurami przydrożnymi wciąż wznoszono we łzach modły do Chrystusa, do świętych, ale najwięcej do Matki Bożej. Ludzie zaczęli kryć się po lasach, a do ich porzuconych siedzib wchodziły wilki, dziki i lisy. Zdawało się że w krakowskim i sandomierskim nikt nie pozostanie pośród żywych; W Krakowie zmarło 34 000, w Gdańsku 11 000. 
https://deon.pl/inteligentne-zycie/styl-zycia/od-powietrza-glodu-ognia-i-wojny,112293
Misjonarze pracowali w Krakowie. Ojciec Lambert podupadł na zdrowiu, ale udał się do Warszawy, kiedy zaraza dotarła i tam. Królowa, która wraz z dworem juz opuściła stolicę, poleciła aby rozgościł się w królewskich pokojach na Zamku. Ojciec Wincenty komentował:
„Nie ma w Warszawie, jak zresztą w innych miejscowościach dotkniętych tą chorobą, żadnego porządku, przeciwnie, jest dziwny nieład bo nikt nie grzebie umarłych, pozostawia się na ulicach gdzie psy ich zjadają. Skoro tylko ktoś w domu zachoruje na tę zarazę, mieszkańcy wystawiają go na ulicę, aby tam umarł, bo nikt ze strachu nie przynosi mu jedzenia. Rzemieślnicy, służący i służące, wdowy i sieroty są w opuszczeniu całkowitym, nie znajdując ani pracy ani kogoś, aby móc poprosić o chleb, skoro wszyscy bogaci uciekli. Dzięki łasce Bożej, Monsieur Lambert polecił zmarłych pogrzebać, a chorych, porzuconych na ulicach, umieścić w miejscach, gdzie można ich ratować na ciele i duchu. Nakazał także przysposobić trzy czy cztery domy, nie sąsiadujące ze sobą, na przytułki dla biednych, którzy nie są chorzy, aby mogli korzystać ze wsparcia i dobrodziejstw królowej.”
file:///C:/Users/SCh/Downloads/Saint_Vincent_de_Paul_Correspondance_Ent.pdf

Ojciec Lambert uprosił Marię Ludwikę aby zwiększyła uprzednio planowaną wielkość  pomocy dla Warszawy i Krakowa o 100 000 złp. To była ostatnia już jego przysługa, zmarł bowiem pokonany przez chorobę w styczniu 1653 r. Pochowano go w podziemiach warszawskiego kościoła Św. Krzyża. Królowa zwróciła się  listownie  do Ojca  Wincentego o rychłe przysłanie następcy na miejsce zmarłego, ten zaś niebawem wyekspediował do Polski kilku księży z ojcem Ozenne (Charles) jako przełożonym. Dżuma jeszcze nie wygasła, więc królowa nakłoniła proboszcza kościoła Św. Krzyża o czasowe odstąpienie beneficjum na ich potrzeby. W ten sposób powiększyła ogród warzywny, zaś datkami zabezpieczyła im byt. Nowi przybysze rozpoczęli działalność misyjną, choć nie znali jeszcze jęz. polskiego. W tej sytuacji ojciec Zelazewski pozostawał jedynym kaznodzieją. Pod wpływem ich postawy liczni wyspowiadali się po raz pierwszy w życiu, nawracali się także protestanci, a nawet żydzi.

Dla dobra sprawy ojciec Ozenne pragnął nawiązać stosunki towarzyskie i za namową oraz przykładem polskich zakonników przyjmował zaproszenia na uczty, póki ojciec Wincenty mu tego nie zabronił. Jeden z Wielopolskich (prawdopodobnie Jan, syn Kaspra) ofiarował w swej posiadłości koło Gdańska okazały dom na ośrodek misyjny. Z Francji przybywali dalsi pracownicy, i przyszłość dzieła przedstawiała się pomyślnie. Ale najazd szwedzki w 1655 r. zniweczył nadzieje i zburzył wiele z tego co już powstało. Szwedzi po wkroczeniu w sierpniu tego roku do Warszawy i ponownym zajęciu miasta w rok później dopuszczali się krwawych gwałtów i rabowali bezlitośnie; ucierpiał także kościół św. Krzyża wraz z probostwem. Jeszcze cięższe nastały dni, gdy w 1657 r. hordy Rakoczego wtargnęły do stolicy. Wincenty, do którego Maria Ludwika po wybuchu wojny zwróciła się o modlitwy, mówił na swych konferencjach duchownych, kierowanych  do francuskich słuchaczy,  o nieszczęściach Polski. W tymże roku zawierucha wojenna oddaliła się nie tylko od Warszawy ale i od Polski. Przełożony misji stwierdził z przerażeniem, że wszystkie posiadane domy - trzy w Warszawie i pięć na prowincji - uległy zniszczeniu. Ale nie zabrakło w Polsce ofiarności; pierwszym dobrodziejem był szlachcic FaIibowski (Jan, zmarły wskutek zarazy), który w Krakowie podarował dom z ogrodem.

Ustanowienie misji nie było jedyną inicjatywą ojca Wincentego dotyczącą Polski. Zakon Sióstr Nawiedzenia Marii Panny – tzw. wizytki – założyli z początkiem XVI wieku Franciszek Salezy (François de Sales, biskup Genewy) i Joanna Chantal (Jeanne-Françoise Frémyot de Chantal ). Do zakonu wstępowały osoby ie chcące czy nie mogące poddać się surowym umartwieniom, zwyczajnym w innych klasztorach. Wizytki, poza życiem kontemplacyjnym, niosły ubogim wsparcie fizyczne i moralne, a także kształciły dziewczęta. I kilka z nich miało przybyć z Francji, aby utworzyć zaczątek Zgromadzenia w Polsce. Wyjazd się opóźniał, gdyż rodziny sióstr zakonnych sprzeciwiały się wysyłaniu ich na „krańce Europy”, za namowa arcybiskupa Paryża, którego w tej kwestii nie zapytała o zgodę ani Maria Ludwika, ani ojciec Wincenty. Dopiero życzliwy list królowej do tego dostojnika kościelnego odblokował sprawę wyjazdu.

Siostry z Paryża pojechały do Dieppe, gdzie wsiadły na statek najważniejszego portu hanzeatyckiego, czyli wolnego miasta Hamburg. Po wyjściu statku w morze napadli go korsarze angielscy, i obrabowawszy do cna pasażerów, zabrali ich do Dover. Tam siostry oczekiwały na rozstrzygnięcie co do dalszego swojego losu. Przez sześć tygodni opiekowały się nimi mieszczki angielskie. Po zwolnieniu przypłynęły do Calais, skąd dalszą drogę do Polski przebyły lądem. Królowa umieściła je w sąsiedztwie Zamku, a w kontrakcie podpisanym również przez ojca Wincentego przyznała na ich potrzeby 6 000 złp rocznie oraz kapitał inwestycyjny w wys. 60 000 złp na zakup lub budowę własnej  siedziby. W zamian siostry zobowiązały się kształcić nieodpłatnie, a tylko za zwrotem kosztów utrzymania, tyle dziewcząt, ile zdoła pomieścić nowa  siedziba.

Mniej interesująca podróż miała inna grupa sióstr szarytek wysłana przez ojca Wincentego trasą przez kraje niemieckie, która bez przeszkód dotarła do Łowicza, gdzie oczekiwała królowa. Powierzono im opiekę nad sierotami i dziećmi opuszczonymi, a już niedługo otrzymały w Warszawie sporą nieruchomość z dużym ogrodem i budynkami gospodarczymi.

Ojciec Wincenty a Paulo do końca życia opiekował się działalnością misyjną w Polsce i jeszcze na kilka dni przed śmiercią wyprawił kolejna grupę sióstr, aby mogły ku chwale Bożej pracować w dalekim, nieznanym kraju.

 **************

ANEKS
Stefan Rafał Stanisław hr. Badeni,  herbu Bończa.
Urodzony 22 lub 24 października 1885 w Radziechowie, ok. 100 km na płn. wsch.  od Lwowa, dziedzicznej posiadłości matki Cecylii z hrabiów Mier, herbu własnego. Linia hrabiowska Mierów wygasła „po mieczu”   29.04.1885 r., zaś swoje pochodzenie wywodziła ze szlachty szwedzkiej i szkockiej. Radziechów   położony w pół drogi z Lwowa do Łucka,  po II wojnie znalazł się w granicach  sowieckiej Ukrainy.
Historyk i pisarz, ostatni właściciel dóbr Koropiec nad Dniestrem (pomiędzy Stanisławowem i Buczaczem) i Zaburze (niedaleko Tarnopola) oraz Znosicze na Polesiu (kilkanaście km na południe od miasta Sarny).
Stefan Badeni pochodził z rodziny zasłużonej w Galicji (ojciec był marszałkiem krajowym, stryj premierem Austro-Węgier). On sam uczył się za granicą, studia humanistyczne dla zainteresowanego historią Stefana były najlepszym wyborem. Rezydował w pałacu w Koropcu. Hodował bydło, konie, w majątku były stawy rybne, gorzelnia, wielka uprawa orzechów włoskich i moreli. Jego żoną została Maria z Jabłonowskich, ślub wzięli w Zakopanem.
Życie rozkwitało do 17 września 1939 r., kiedy to w okolicy Koropca spadły pierwsze niemieckie bomby. Dzień później Badeni wraz z rodziną opuścił na zawsze swój dom. Koropiec leżał tuż przy granicy z Węgrami, tam więc było najbliżej. Zamieszkali w Budapeszcie, uczestnicząc w działaniach konspiracyjnych, w tym organizowania  pomocy dla  tamtejszych polskich uchodźców. W 1944 r. został aresztowany przez Gestapo trafił do obozu Mauthausen, w którym był więziony aż do kapitulacji  III Rzeszy.  Następnie wyjechał do Francji, skąd w 1947 r. przeniósł się do Irlandii i w tym kraju przebywał do śmierci. Katolik wykształcony w gimnazjum jezuickim i gimnazjum im. Króla Jana Sobieskiego w Krakowie, potem studiował w Pradze i Monachium;, mecenas sztuki, publicysta, autor książki pt. „Świat przedwczorajszy”, szkicującej świat idei  XIX-wiecznej Europy, jak również rozprawy pt. „Tragiczne Węgry” oraz wspomnień z wypraw łowieckich pt. „Szczęśliwe dni”. Po wojnie wydał wspomnienia z  pobytu w obozie koncentracyjnym  Mathausen  pt. „Zabłąkany w piekle”.
Niektóre jego publikacje zostały przetłumaczone na język angielski. Zrezygnował z  kariery artystycznej, gdyż ze względu na tradycję rodową musiał zająć się majątkami ziemskimi i „służbą ziemi”. Po wojnie osiadł na emigracji w Irlandii, skąd pisał teksty do „Wiadomości” w Londynie, zaś po 1949 r. również do katolickiego tygodnika „Życie”. Pisał m.in. o próbie pojednania między katolicyzmem a prawosławiem. Jego majątek przejęty został przez komisarzy sowieckich, zaś ród skazany na unicestwienie i zapomnienie.
Zmarł 16.08.1961 r. w Dublinie. Jego grób znajduje się na St. Brigid’s Cemetery - hrabstwo Dublin.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Koropiec
http://drugarzeczpospolita.blogspot.com/2013/07/paac-badenic-w-koropcu.html      

*******

Wykaz moich wszystkich notek na portalu "Szkoła Nawigatorów" pod linkiem:

http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/troche-prywaty

 



tagi: sw. wincenty a paulo 

stanislaw-orda
2 lutego 2025 18:59
2     635    5 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

atelin @stanislaw-orda
3 lutego 2025 10:18

Smutne. Prawie do dzisiaj.

Ile z tych istnień by przeżyło, gdyby wówczas isniała kryminalistyka na dzisiejszym poziomie?

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @atelin 3 lutego 2025 10:18
3 lutego 2025 10:38

Dla kazdej epoki  podobny dylemat  byłby prawdziwy.

Po II wojnie swiatowej szacuje sie wymordownie przy pomocy technik aborcyjnych od 1,5 do 2,0 miliardów istnień .

Kudy do tego opisywanym czasom.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować