-

stanislaw-orda : [email protected].

Bazio. Garść wspomnień

Czyli kolejny tekst z archiwum emigracji w ramach kontynuacji cyklu nieznani o nieznanych.
Tym razem fragment wspomnień Stanisława Vincenza, którego nazwisko oraz twórczość są  również szeroko nieznane.

https://culture.pl/pl/tworca/stanislaw-vincenz

Ingerencje w tekst oryginalny ograniczyłem do minimum i mają one charakter techniczny (interpunkcja, uwspółcześnienie ortografii typu pisane razem lub rozłącznie jako że tekst ma ponad 60 lat), ale w sumie było tego kilka przypadków. Ponadto w paru miejscach dopisałem pełne personalia niektórych postaci (kursywą w nawiasie), aby kto zechce, mógł łatwo je wyguglować. Dodałem również trochę linków.

*********

 (…)

Poznałem Rogowskiego na wiosnę 1919 r., po zakończeniu wojny polsko-ukraińskiej, w Galicji.
 https://pl.wikipedia.org/wiki/Bazyli_Rogowski

https://web.archive.org/web/20150911055915/http://www.cz.info.pl/zdarzylo-sie-tutaj/6243-historie-jaroslawa-kapsy-opowiesc-30

Była to stosowna chwila dla naszego porozumienia. Powinienem bowiem zaznaczyć, mimo że byłem od lat zdecydowanym ukrainofilem, nie byłem zachwycony "faktem dokonanym", jakim było zajęcie Lwowa przez wyłonione z pułków austriackich ukraińskie wojska i od początku uważałem ten konflikt za wojnę domową. Nie było to moje odosobnione zdanie. Oprócz samych Lwowian większość Polaków wschodnio galicyjskich zdawała sobie doskonale sprawę, że Galicja wschodnia to kraj mieszany, nawet jeśli byli świadomi, że większość ukraińska w niektórych połaciach kraju była przeważająca. Toteż wrażenie wojny domowej było powszechne, zarówno u Polaków jak i u Ukraińców. Apetyt przychodzi w miarę jedzenia, przeto w miarę sukcesów jednej albo drugiej strony, a niewątpliwie także w miarę różnych niewłaściwych pociągnięć, zarówno w politycznym jak i ludzkim sensie, obóz który można by nazwać neutralnym tj. szeregi tych, którzy dotąd wzruszali ramionami, albo nawet byli przeciwni tej wojnie, zaczęły maleć. Ale w ten sposób wojna domowa rozciągnęła się na dalsze lata i powoli jedna i druga strona przyjęła ją za podstawę stałego konfliktu. Jako żołnierz legionowy przysłany z Warszawy, jak mi się zdaje celem wywiadu wojskowego i politycznego, Bazio został ujęty przez Ukraińców, prawdopodobnie w Stryju i skazany na śmierć w Stanisławowie. Przebywał w więzieniu aż do zwolnienia go przez polskich robotników naftowych z Borysławia, którzy znajdowali się dość licznie w tym samym więzieniu. Zrozumiałe jest, że w owym czasie zajmował postawę żołnierza, przeto antyukraińską, chociaż tylko w ramach ówczesnego konfliktu wojennego Wszakże gdy spotkaliśmy się, wojna była ukończona.

Odsłonił się zupełnie nowy horyzont. Oto Piłsudski wszczął rokowania z atamanem Semenem Petlurą, reprezentantem ukraińskiej Republiki Ludowej. Rokowania te zakończyły się jak wiadomo wspólną wyprawą polskich i ukraińskich sił zbrojnych przeciw bolszewikom.
Gdy spotkałem Bazia, o miejscowych konfliktach galicyjskich nie było między nami mowy. Jako czujny i oddany zwolennik Piłsudskiego, przyjął bez zastrzeżeń jego stanowisko. Przeto w rozmowach naszych nie potrzebowałem go przekonywać o słuszności mych poglądów, sam bowiem wyrażał podobne opinie. Mianowicie, że pochopny konflikt był w zasadzie szkodliwy dla obu stron, dla polskiej i dla ukraińskiej.

Pamiętam z jaką ulgą przyjęliśmy obaj odezwę Ignacego Daszyńskiego do Polaków wschodnio-galicyjskich, po zajęciu kraju przez wojska polskie.

Daszyński przypominał Polakom, że są w mniejszości i że jednorazowy sukces wojenny nie może być podstawą trwałego stosunku między bratnimi narodami, zwłaszcza w kraju tak pomieszanym językowo, narodowo i wyznaniowo.  Bazio nie oddzielał opinii Daszyńskiego od stanowiska  Piłsudskiego i nie wiem czy w ogóle ktoś wówczas rozdzielał te opinie, jako że długo jeszcze uważano Piłsudskiego za socjalistę. Mówi się, że Piłsudski wystrzegał się doktryn, a także że wystrzegał się enuncjacji zbyt abstrakcyjnych albo teoretycznych. To niewątpliwe, że wystrzegał się ich o tyle, o ile mogły być zbyt wiążące dla jego praktycznych posunięć, zwłaszcza w polityce wewnętrznej.

Na razie w układach z Petlurą rozgraniczono terytoria Polski od Ukrainy w ten sposób, że granicą nie był Zbrucz, tj. dawna granica austriacka - jak przyjęto później w pokoju ryskim - lecz nieco dowolna granica Podola. Należy dodać, że na ogół biorąc uświadomiona politycznie ludność ukraińska, zwłaszcza na terenie Galicji i Lwowa, nie uznawała tych postulatów, uważając raczej, że Galicja jako kraj mieszany (i tak wówczas pisało lwowskie  „Diło") powinna posłużyć jako pomost między oboma narodami, a nie być od razu wchłonięta przez dopiero powstającą na nowo Rzeczpospolitą, i to po niedawnej wojnie domowej, której wspomnienia ciągle jeszcze zadrażniały uczucia jednej i drugiej strony. Nie ulega wątpliwości, że Bazio przyjmował punkt widzenia Piłsudskiego i w rezultacie w jego postawie od tego czasu nie było żadnych antyukraińskich akcentów.

Widziałem to nieraz okazyjnie u niego na przykład w stosunku do rozpowszechnianej podówczas fotografii Rydza-śmigłego, gdy meldował się wojskowo atamanowi Petlurze (co nie wszyscy doceniali właściwie). Albo nieco później, po schronieniu się rządu Petlury naprzód do Stanisławowa, następnie na stałe do Tarnowa. Należy podkreślić, że Bazio wytrwał do końca na swoim stanowisku, a niejednokrotnie żywo i twardo stawał w obronie niezaprzeczalnych praw ukraińskich na terenie Galicji i Wołynia. Nie brak mu było pewnej giętkości praktyczno-politycznej, lecz zasadniczo cechowała go wierność nieugięta, toteż prawdę mówiąc z całej spuścizny Piłsudskiego, jako że Piłsudski właściwie nie zostawił programu politycznego, Bazio zachował tę jedną postawę: niepodległość Rzeczypospolitej. Niewątpliwie miała ona u niego pewien akcent antyrosyjski, lecz niekoniecznie antykomunistyczny, zwłaszcza że później nie odrzucał współpracy z komunistami polskimi pod warunkiem, że stali na stanowisku niepodległości.

Nie należy zapominać, że w roku 1939 jako wicewojewoda nie był zmobilizowany i oddalił się od zagadnień wojskowych, ale przecież, jako żołnierz od lat chłopięcych, przeniósł swoją lojalność na nowego naczelnego wodza, uważając go za następcę Piłsudskiego, chociaż przezornie milczał o kulisach tej sprawy, uważając, że im mniej się gada, tym lepiej. Tak należy tłumaczyć wierność Bazia wobec Rydza-Śmigłego. Ale niezupełnie, bo w tym wypadku przeważało na pewno współczucie i męska wytrwałość wobec zmian losu: oto niedawno wynoszono Rydza-Śmigłego pod niebiosa we wszelakich przejawach propagandy, a obecnie doszło do tego, że nie zostawiano na nim suchej nitki. Taka uległość naprzemian to wobec sukcesu, to wobec klęski, musiała oburzać trzeźwość Bazia niemniej niż jego wierność. Bo przecież nie należy zapominać o postawie zasadniczej jego charakteru: o wierności, zarówno wobec przełożonych jak i podwładnych, wobec kolegów, wobec znajomych a nawet wobec różnych przeciwników. Był jednym z najbardziej koleżeńskich ludzi jakich znałem. Pamiętam dobrze jak wyciągnął rękę do redaktora  „Wieści Polskich" w Budapeszcie Zbigniewa Kościuszki po uprzedniej scysji połączonej z ostrą wymianą słów na temat sanacji itp.
https://kurier.plus/node/1568

Stanowisko Bazia wobec zagadnień tzw. mniejszościowych w Polsce było uczciwe i otwarte, przeciwstawiał się ostro i twardo zarówno tromtadracji szowinistycznej i temu co z niej wynikało, ekscesom nielegalnym lub pseudo legalnym. Uważał że wszyscy Polacy, tzn. obywatele polscy, są kolegami i towarzyszami we wspólnych dążeniach. Przypominając niedawne konspiracje P.O.W., w których brał udział, zajmował pobłażliwe stanowisko wobec ukraińskich konspiracji, uważając, że jeśli z kim, to z nimi powinniśmy się dogadać. Ostatecznie ulegając optymizmowi wyrażał zadowolenie, że z całego programu ukraińskiego w Polsce uratowano przynajmniej tyle, że w sejmie znalazła się grupa ukraińska, a z zastanawiającą w owych czasach wiarą twierdził stanowczo, że tylko patrzeć, a powstanie we Lwowie państwowy uniwersytet ukraiński, „powstanie, bo powstać musi",  dodawał twardo. Na uchodźstwie przyznawał ze smutkiem, że w tych sprawach o wiele za mało pozytywnego zrobiono, ale i tak było zanadto smutno, aby to rozpamiętać. Bazio jednak nie tracił nadziei, że kiedyś wszystko naprawimy. Nie był to optymizm co lubi zamazywać, lecz ufność człowieka aktywnego, zdecydowanego, który wierzy bez wahań w słuszność swoich przekonań.

O roli Bazia na węgierskim uchodźctwie w latach 1939-1945 nie da się wiele powiedzieć. Właściwie nie brał udziału w wewnętrznym życiu uchodźctwa i tylko raz uczestniczył w uroczystości obchodu imienin Piłsudskiego w Budapeszcie, którą zainicjował Komitet Polski z prezesem Sławikiem, członkiem PPS na czele po to, aby – jak łatwo się domyśleć - podkreślić zgodę, współdziałanie wszystkich ugrupowań politycznych w obliczu ciężkiej, groźnej rzeczywistości. Toteż w obchodzie pominięto wszystko co mogło dzielić lub drażnić, a podkreślono to co łączyło.

W tym miejscu chciałbym wspomnieć rozmowę z Edwardem Janusem, znanym pod pseudonimem Andrzej Stawar, który w latach 1942 - 1944 był redaktorem wydawanego przez Komitet czasopisma literacko-politycznego „Tygodnik Polski”, obok „Wieści Polskich" ukazujących się w miarę możliwości co drugi dzień.
https://kulturaparyska.com/pl/people/show/andrzej-stawar/biography

We wspomnianej rozmowie Stawar z racji lekceważącej tak jak to podówczas było w modzie, uwagi o Rydzu Śmigłym, zareagował żywo. Był on właściwie nieśmiały i jak gdyby zrezygnowany, ale tam gdzie wyrażał swoje przekonania, czynił to bardzo czupurnie, a przede wszystkim wyrażał się jasno. Także i wówczas wyraził się, że podobne odezwania się o Rydzu-Śmigłym nie są sprawiedliwe ani nawet ładne.

Błędy Rydza-Śmigłego, zwłaszcza w polityce zagranicznej, której przedtem nigdy zbyt nie krytykowano szeroko czy otwarcie, były bowiem wyrazem błędów wszystkich, stąd też nie należy go obciążać ani jakąś specjalną odpowiedzialnością, ani tym mniej poniżać. Był raczej ofiarą, twierdził Stawar, ofiarą ówczesnej sytuacji i tego, że wierzył w to, w co wierzyli inni, a obecnie gdy wycofali się ze swych stanowisk, nieraz bardzo głośno wyrażanych, wolą wszystko zwalić na Rydza-Śmigłego.

(…)
Z powodu dość powszechnego oszołomienia, a ponadto braku orientacji i przenikliwości politycznej, opinie ogółu emigracji ścierały się podówczas, ale na pewno także wyrabiały się w takich właśnie niezliczonych rozmowach i dyskusjach.

Powróćmy do Bazia.
Praca jego w czasie pobytu na Węgrzech była wyłącznie konspiracyjna. Utrzymywał nieustanny kontakt kurierski z krajem, a także z Londynem. Od niego pierwszego dowiedziałem się o wszczęciu bezwzględnej eksterminacji Żydów w kraju, i on dał mi do czytania memoriał przysłany z kraju
o Treblince, który z kolei przesłał polskiemu poselstwu. Sytuacja bowiem była taka, że niektórzy Anglicy nieskłonni byli z początku wierzyć tym i podobnym informacjom, do tego stopnia, że przypisywali Polakom oczernianie Niemców i Niemiec. Bazio uważał, że należy postarać się o materiały jak najbardziej rzeczowe, precyzyjne i potwierdzone przez naocznych świadków. I taki był referat o Treblince, sporządzony na podstawie zeznań kolejarzy, którzy dojeżdżali do Treblinki albo w pobliże, przeto widzieli niejedno na własne oczy, a co najmniej słyszeli rzeczy niewątpliwe.
Dzięki wytrwałości a nawet uporowi Bazia, te sprawy odsłonięto dość wcześnie i w sposób udokumentowany.

Z książki Bazia dowiadujemy się o ostatnich miesiącach życia Rydza-Śmigłego i o tym jak wrócił do Polski. Oczywiście podczas obecności Rydza-Śmigłego na Węgrzech, autor "Wspomnień" i uczestnik perypetii, nikomu o tym nie opowiadał, chyba osobom niezbędnie potrzebnym dla realizacji. Zdarzyło się jednak tak, że on pierwszy z nas znalazł się poza Węgrami, a mianowicie w Słowacji, tuż po zajęciu Węgier przez "sprzymierzeńców" niemieckich w marcu 1944. Polonia węgierska była tym napadem zaskoczona w równej mierze, jak społeczeństwo i rząd węgierski. Dość powiedzieć, że premier Kalay (Miklós Kállay) musiał się przez jakiś czas ukrywać, naprzód w poselstwie tureckim, a potem u prywatnych Polaków, jako że Niemcy mieli mu wiele do zarzucenia, gdyż szukał kontaktu z Londynem właśnie przez Polaków.
Gestapo uprowadziło do Dachau ministra spraw wewnętrznych, generała Köresztes-Fiszera (Lajos Keresztes-Fischer), który wykazał tak twardą rękę wobec węgierskich faszystów i ideowych wspólników Hitlera na Węgrzech. Innych i to nawet wysokich urzędników węgierskich, o ile mieli coś wspólnego z Polakami, albo nawet im pomagali, Gestapo „przesłuchiwało" swoimi metodami. Później jeszcze zresztą naczelnik państwa Horthy  (Miklós Horthy de Nagybánya), do którego Niemcy nie mieli śmiałości, gdyż nawet wobec Hitlera zachował się raz i drugi opornie i zlekceważeniem, ukrywał u siebie na zamku Polaków londyńskich.

Nagły ten napad zaskoczył na Węgrzech także Bazia i to w chwili niezwykle krytycznej, omal nie fatalnej. Właśnie niósł ulicami Budapesztu kuferek pełen broni, która miała być dostarczona do kraju, gdy nagle auto z oficerami niemieckimi zatrzymało się przed nim, pytając czy rozumie po niemiecku i z kolei prosząc o wskazanie jakiejś ulicy. Bazio wykazał równowagę pełną humoru, proponując, że chętnie wskaże im ulicę o ile go zabiorą wraz z kuferkiem, bo właśnie w tamtą stronę podąża. W ten sposób dostarczył bez trudu swój transporcik i przechował go u przyjaciół węgierskich. Niestety zdarzyło się tak, że ci przyjaciele zostali niebawem aresztowani, a mieszkanie ich opieczętowane. Z kolei przeto należało się biedzić jakim to fantazyjnym sposobem urządzić włamanie do mieszkania, aby wykraść ten niebezpieczny ładunek.
Bazio nie „żartował" już więcej i dość rychło znalazł się na terenie Słowacji. Tam to spotkaliśmy się po odwrocie Niemców i tam niejedno mi opowiadał o swoich perypetiach z dostawą Rydza-Śmigłego do Polski. Pokazywał mi też prace malarskie Rydza-Śmigłego i sporo wspólnych fotografii. W ten sposób, nieco wcześniej niż wielu innych, byłem poinformowany o tej przygodzie, która mimo niezaprzeczalnej dzielności i dobrych zamiarów, skończyła się prędko i bezowocnie, gdyż Rydz-Śmigły wkrótce zmarł w Warszawie i nie spełnił swoich zamiarów walki z okupantami.

Pamiętam, że z tych ustnych wspomnień Rydz-Śmigły ukazywał się jako człowiek wielkiej delikatności
i artysta. Bazio nie wspominał wcale o jego kwalifikacjach wojskowych, ale raz i drugi przyszło mi do głowy, że nie był to zdaje się tak zwany „żołnierz urodzony” i że niewątpliwie urok Piłsudskiego pociągnął go na tę drogę, na której pragnął zostać do końca. Bazio słusznie sądził, że doradzanie Rydzowi, niejako na schodach gdyśmy zostali wyrzuceni z kraju przez przeważającą przemoc dwu najpotężniejszych armii na świecie, że jako naczelny wódz „powinien był zginąć” nie należy do dobrego tonu. Czysto samobójcze decyzje w rodzaju Hitlera lub doktora Göbbelsa nie były stosowne dla tej postaci. A rzeczywistości nie należy przemocą wtłaczać w sztance.

Bazio pochodził z drobnoszlacheckiej rodziny z terenu Podhala i miał bezsprzecznie, świadomie odziedziczoną tradycję zarówno wojowników z zaścianków podkarpackich, jako też poetycką fantazję ludowych herosów podhalańskich. Nie darmo przybrał pseudonim Surowiec od postaci bohaterskiego zbójnika spod Tatr. I rzeczywiście mimo koleżeństwa był właściwie surowy. Zarówno w wykonywaniu rozkazów, a można powiedzieć nawet w Ich zgadywaniu był bojownikiem i współ-bojownikiem niezawodnym. W chwilach odprężenia ukazywała się jego łączność z Podhalem. Był świetnym gawędziarzem i jak mało kto potrafił oddawać w góralskim narzeczu zarówno legendy jak i pełne humoru przygody podhalańskie, z przeszłości i z bliższych czasów. To mi specjalnie było w nim miłe i bliskie i obawiam się, że nawet dość bliscy mu koledzy nie doceniali tej strony jego umysłu, może dlatego, że był tak skromny, aż do samoograniczenia, i tak oddany czynom.

Żegnając się z Baziem chcę wspomnieć dwie sprzeczki, w których najechaliśmy na siebie prawie zasadniczo, lecz bez śladu najmniejszego żalu lub jakiejkolwiek pamiętliwości. Tak się zdarzyło, że otarły się one o sprawy wysokie. Bazio uczył się ze mną po angielsku i dla wprawy czytaliśmy Ewangelię w przepięknym przekładzie, należącym, jeśli się nie mylę, do najlepszych,  bo łączy organicznie zarówno autentyczny archaizm języka jak i filologiczną ścisłość tłumaczeń. Bazio był katolikiem praktykującym przeto niektóre ewangeliczne prawdy, rady i wyrażenia dziwiły go, gdyż Ewangelię znał prawdopodobnie tylko z Mszy świętej. Tym tłumaczyłem sobie, że rada Pana Jezusa, aby nadstawiać drugi policzek, podziałała nań, szczerze mówiąc, odpychająco.

Nie pamiętam, abym ja sam kiedyś miał skłonności do postępowania podług tych rad, ale w danej chwili poczułem się niemal zobowiązany ich bronić. Może wyrażały się w tym dwie różne reakcje na szalejącą wokoło wojnę i wrogość? Odpowiedziałem mu, jak gdyby z Gandhiego, że przecież kiedyś trzeba rozprawić się z wojną i że postawa ewangeliczna jest na pewno odważniejsza od wojowniczej. Bazio rozeźlił się po prostu, jak gdyby Ewangelia namawiała do poddania się Niemcom i Hitlerowi. Zdaje mi się, że nie mógł uwierzyć, aby właśnie Jezus Chrystus coś podobnego doradzał. Moje nieco teoretyczne dopytywania się, gdyż koniec końców chciałem wiedzieć jak godzi takie reakcje z katoli- cyzmem, do niczego nie doprowadziły. Co najwyżej wietrzył w moich pytaniach jakąś profesorską pajęczynę. Czytaliśmy przeto nadal Ewangelię raczej dla angielszczyzny niż dla jej treści. Ta treść, jego zdaniem, była dostatecznie wykorzystana przez Kościół i nie czekała na nasze rozważania.

W rodzinie mojej matki miałem jeszcze bardziej paradoksalne scysje i byłem do tego przyzwyczajony. Jednak następna scysja z Baziem, chociaż nieoczekiwana, wypadła bardzo pozytywnie. Jak zawsze przyszedł raz z hiobowymi wieściami z kraju, że Niemcy niszczą pomniki historyczne, wymieniał jeden po drugim przykłady niewiarogodnego wandalizmu, na koniec zapamiętał się zawzięcie: "Czekajcie, jak tylko wkroczymy do Prus wschodnich, to wszystko puścimy z dymem i wysadzimy dynamitem, popamiętają nas". Mimo woli pomyślałem o samotnym pomniku Emanuela Kanta w Królewcu. Zażartowałem raczej, niż abym argumentował ,,Ale starego Kanta chyba nie ruszycie?". Bazio odpowiadał nadal zawzięcie: „Żaden Kant, żadne szwabskie kanty, pójdzie wszystko do diabła". "Ale czy wiecie co to znaczy Kant?". „Taki sam Prusak, Szwab i szkop jak każdy inny". "Ale czy nie myślicie że Prusacy byli dobrymi żołnierzami?". „Tak. Ale to wrogowie". Rozpędziłem się jak gdyby dla zdobycia duszy Bazia, zwłaszcza że byłem siebie pewny.  „Kant powiada: niebo gwiaździste nad nami, prawo moralne w nas. Słuchaj tego prawa, jak gdyby ta decyzja miała się stać podstawą wszystkich praw". Bazio pytał mrukliwie: "Co to ma znaczyć?". Tłumaczyłem po swojemu tak, a nie inaczej:  „Widzicie, nie każdy musi wierzyć w Boga, w szczególności nie każdy wierzy, że Bóg rządzi światem albo że troszczy się o ten świat.

Ale troszczy czy nie troszczy, jednak gdy masz spełnić apel moralny, spełń go jak gdybyś był sam jeden na świecie, jakbyś miał zastąpić Boga i jego przykazania. Tyś sam jeden odpowiedzialny, choćby tylko sam jeden".

Bazio popatrzył na mnie głębiej, tak jak Surowiec i jak żołnierz legionowy w najlepszym wydaniu i odpowiedział: "Nie wierzyłbym komu innemu, ale wam wierzę, bo myślałem sobie, że ten cały Kant, to jakiś belfer niemiecki, na którego oni ciągle się powołują w swoich łajdactwach".
„Nie potrzeba wierzyć, odpowiedziałem, nic łatwiejszego jak przeczytać i przekonać się".  
„Nie, ja czytać nie będę, to mi wystarczy".
Miałem nieoczekiwane wrażenie, że Bazio był wzruszony i że "pruski" imperatyw kategoryczny odpowiadał jego twardej, a przecie ciepłej wierności.

Po wojnie Bazio wrócił do kraju i z właściwą mu energią i trzeźwością zabrał się do pracy nad odbudową. Początkowo jako dyrektor przedsiębiorstwa, następnie wyrzucony za polityczną przeszłość, pracował jak się dało, aby przeżyć. Pozostał dla mnie i dla tych, co go znali prawdziwym rycerzem bez lęku i bez skazy.

(…)
 

****************

O majorze Bazylim Rogowskim i marszałku Edwardzie Rydzu-Śmigłym więcej pod linkami:

http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/ostatni-marszaek-niepodegej-ucieczka

http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/ostatni-marszaek-niepodegej-powrot

********

Wykaz moich dotychczasowych notek na "SN" pod linkiem:

http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/troche-prywaty

 



tagi: nieznani o nieznanych 

stanislaw-orda
6 września 2022 21:20
10     1334    6 zaloguj sie by polubić

Komentarze:


stanislaw-orda @stanislaw-orda
6 września 2022 23:44

 A niby jak inaczej?

zaloguj się by móc komentować

Wrotycz1 @stanislaw-orda
7 września 2022 10:27

Czy są jeszcze tacy ludzie w strukturach administracji obecnej? A jeśli tak, to w jakim odsetku?

zaloguj się by móc komentować



MarekBielany @stanislaw-orda
8 września 2022 22:14

padł hetman, został król na takim takam w szachowcicę.

 

zaloguj się by móc komentować

Maryla-Sztajer @stanislaw-orda
8 września 2022 22:40

Piękny barwny człowiek 

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @MarekBielany 8 września 2022 22:14
9 września 2022 11:16

a nie mógłbyś po polsku?

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @stanislaw-orda 9 września 2022 11:16
9 września 2022 21:45

Padł hetman, został król na szachownicy.

 

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @MarekBielany 9 września 2022 21:45
10 września 2022 09:00

Na szachownicy muszą zostać zawsze dwa króle.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować