-

stanislaw-orda : [email protected].

Po właściwej stronie lustra

Dla generacji, którą reprezentuję  (70 z małym haczykiem) nastrój końcówki roku refleksyjnie nastraja jak też skłania do wspomnień. Skorzystam z tekstu, który obecnie prezentuje taki właśnie charakter, zaś napisany został przez jednego z najzdolniejszych i jednego z nielicznego  grona moich ulubionych felietonistów epoki słusznie minionej, czyli PRL-u. Autorem tym jest śp. Maciej Rybiński, zaś tekst pochodzi z początków AD 1978. (publikacja: tygodnik „itd”, nr 3). Zaznaczam, iż tytuł niniejszej notki nie jest tożsamy z tytułem oryginalnym, który znajduje się w zbiorze 104 felietonów ww. Autora  pt.: „Ryba w czerwonej zalewie” -  wybór tekstów sprzed stanu wojennego 1981 (wydawnictwo LTW, Dziekanów Leśny 2011).

Jako że tekst ma już trochę ponad 40 lat, dodałem kilka przypisów kursywą w nawiasach z powodu, iż Czytelnicy młodsi (ode mnie) o lat dwadzieścia lub więcej, z oczywistych względów, nie mogą znać z autopsji ówczesnych tzw. realiów. Wypadało zatem dopisać drobne wyjaśnienia. Plus jeden link.

******

-  Punkt jest dobry  - mówił Inżynier  -  wszędzie blisko. I sąsiedztwo interesujące. Jak wieczorem program w telewizji nudny, można sobie przez okno powyglądać.

Dom, w którym mieszkają Inżynierostwo z córką sześcioletnią i psem spanielem rudym imieniem Diana, to jeszcze nie wieżowiec, a już nie zwykła, na miarę kamienicy budowla. Dziesięć pięter, dwie klatki schodowe, dwa zespoły wind szwedzkich, całkiem automatycznych. Na dole obszerny hall, stoliki, siedzenia, popielniczki. Nie tak jak na Dworcu Centralnym, gdzie na siedząco papierosa nie wypalisz. W hallu kwiaty doniczkowe, nawet palma w drewnianej skrzyni. Przestronny kiosk „Ruchu” za oszklonymi ścianami. Wygoda. Deszcz pada albo co gorsza ślizgawica, nie trzeba po papierosy albo „Express” biegać za róg ulicy.

Interesujące sąsiedztwo to Dzielnicowa Komenda Milicji przy ulicy Waliców. Z okien można popatrzeć
na przywożonych z miasta uczestników bójek, pijaczków, prostytutki. Element, jednym słowem.
Ale, jak mówi Inżynier, przyjemność jest mała, bo wygląda, wygląda, a jeszcze żadnego znajomego
 nie dostrzegł. Takie środowisko. (osiedle „Za Żelazną Bramą” w dzielnicy Wola  -  S.O.)

Życiorysy mają Inżynierostwo sztampowe. Aż nudne. Inżynier urodził się na wsi, w Kieleckiem. Teraz po reformie, to zdaje się będzie województwo radomskie. Inżynier dobrze nie wie, bo dawno u siebie na wsi nie był, czasu mało, a listy to się adresuje teraz z numerem kodu pocztowego, a nie jak kiedyś: województwo, powiat, gromada. Lepiej jest.
(Województwo radomskie zostało utworzone od 1 czerwca 1975 r. jako jedno z 49 województw,  natomiast zlikwidowano powiaty. Ten podział  administracyjny obowiązywał do końca 1998 r. - S.O.)

Liceum kończył Inżynier w Radomiu właśnie, a potem poszedł na leśnictwo. Nie tam zaraz, żeby czuł takie zamiłowanie. Bał się egzaminów wstępnych, a w gazecie napisali, że na leśnictwo przypada niecały jeden kandydat na jedno miejsce. A i tak po nocach się uczył, nogi w misce z zimna wodą trzymał, rano o piątej matka przynosiła ciepłe mleko prosto od krowy. Rodzice się cieszyli, że leśnictwo wybrał. U nich we wsi leśniczy to był ktoś.
I zdał.
- Słoma mi z butów wychodziła – śmieje się Inżynier – kiedy przyszedłem do akademika pierwszy raz.
No, ale szybko się wyrobiłem.
Inżynierowa, będę ją tak nazywał dla wygody, chociaż przysługuje jej własny tytuł  agistra, przyjechała studiować prawo z małego mazowieckiego miasteczka. Na prawo pchnęła ją tradycja rodzinna, a także kontakt z prawniczymi książkami, jaki miała od wczesnego dzieciństwa.

- Ojciec – mówi Inżynierowa – skończył po wojnie taką szkołę imienia Duracza. Dwa lata to chyba trwało.
Pan rozumie, takie były czasy. Sędzia czy prokurator to nie był bezpieczny zawód.
(Centralna Szkoła Prawnicza im. Teodora Duracza o dwuletnim programie nauki, działająca
w Warszawie w latach 1948-53. Uczniami jej mogły być osoby rekomendowane po linii partyjnej, „związkowej” lub organizacji społecznych, które miały wykształcenie średnie, ale Minister Sprawiedliwości mógł zwolnić z wymogu posiadania takiego wykształcenia  -  S. O
.)

Na trzecim roku dostała stypendium fundowane, ojciec pomógł i już miała zaklepane pozostanie
w Warszawie. Poznali się, kiedy oboje byli na czwartym roku. Jakieś imieniny w akademiku, kolega go przyprowadził. Nawet niedługo ze sobą chodzili, parę miesięcy. I tak się złożyło, że trzeba było założyć podstawową komórkę społeczeństwa, ponieważ jej dzień odwiedzin w pokoju akademika wypadł akurat fatalnie.

Rodzicom Inżyniera się nie spodobała.
- Chuda taka  - marudzili - do roboty nie widać, żeby była zdatna. Baba musi być w sobie. Ale musieli ustąpić. Wesela mieli Inżynierostwo dwa. I dwa śluby właściwie. Cywilny w Warszawie, a potem wesele w klubie studenckim „Dziekanka”. Było fajnie. Inżynier kupił na początek dziesięć butelek wytrawnego wina i dwie paczki słonych paluszków, potem goście zrzucali się parę razy do czapki po dwadzieścia. (złotych  -  S. O.)
Drugie wesele powinno odbyć się u niej, w miasteczku, jak każe obyczaj, ale odbyło się u niego, na wsi. Rodzicom wytłumaczyli, że w miasteczku nie ma warunków, żeby te sto dwadzieścia osób przez trzy dni gościć. Ale tak naprawdę to ojciec Inżynierowej nie chciał się zgodzić, żeby jego córka publicznie ślub kościelny brała. Ona też nie bardzo chciała, jemu było właściwie wszystko jedno, ale ustąpiła teściom, bo teściowie mieli pomagać materialnie.

W końcu objechali pożyczonym samochodem bliższą i dalszą rodzinę, sprosili wszystkich na wieś, poweselili się, policzyli pieniądze wetknięte przez gości „na wianek” i wrócili do Warszawy studiować.
Violetta urodziła się, kiedy oboje byli na piątym roku. I to całe szczęście, bo Inżynierowa mogła pojechać z dzieckiem do matki i tam spokojnie, powoli pisać pracę magisterską. Nawet urlopu dziekańskiego nie musiała brać. Inżynier został oczywiście w stolicy, ale zawsze na niedzielę do nich przyjeżdżał.

Kocioł się zrobił dopiero wtedy, kiedy skończyli uczelnie. Bo inżynier dostał nakaz pracy. Niestety,
do leśnictwa w Puszczy Piskiej. Owszem, okolica piękna, powietrze dobre, przyroda sama wokoło,
we wrześniu wystarczyło parę metrów od leśniczówki odejść, żeby na rykujące byki trafić albo
na buchtujące pod dębami dziki, ale zadupie straszne. I gęby do kogo otworzyć nie ma. Sami robotnicy leśni, kołki takie, co z nimi za rozmowa. A kradną drzewo, ciągle trzeba na ręce każdemu patrzeć. Inżynierowa została w Warszawie, przywiązana nakazem pracy. Dziecko w miasteczku, u rodziców. Chciał jej nawet załatwić jakąś pracę w Piszu, toby się dało przeprowadzić, ale Inżynierowa przyjechała do niego najpierw, rozejrzeć się.  Dzień – dobrze, drugi dzień – też dobrze. A na trzeci nie wytrzymała.

-  Jadę  -  mówi  -  do Warszawy. Ty składaj podanie, drogą służbową, a ja spróbuje coś zadziałać.
Podanie poszło, Inżynierowa zadziałała i Inżynier dostał przeniesienie służbowe do Instytucji Centralnej. Nawet żal mu było trochę tej Puszczy Piskiej, przyzwyczaił się, polować zaczął, ale co Warszawa, to Warszawa.

-  No, tu do kina czy do teatru  -  powiada  -  można nawet codziennie chodzić. Wprawdzie my nie byliśmy w teatrze już rok, może dłużej. Czasu jakoś nie ma. Ale sama świadomość, że w każdej chwili możemy iść, to też dużo.

Znaleźli się razem w Warszawie i znów spotykali się na ulicach. Dotknął ich problem mieszkaniowy.
Inżynierowa mieszkała u ciotki, on sypiał kątem u kolegi ze studiów, na dmuchanym materacu.
Dali ogłoszenie do gazety. Dostali tylko kilka ofert. Wybrali M-3 na dalekim Grochowie, bo było tanio. Tylko 3 tysiące miesięcznie plus świadczenia, płatne za pół roku z góry.
(Dla porównania: w 1978 roku, jako pozanomenklaturowy pracownik z tytułem mgr, ale nie 
na stanowisku kierowniczym i bez lewarowania  „układami”, zarabiałem łącznie z tzw. premią  
ok. 4,8 tys. zł  brutto. Bohaterowie felietonu, a przynajmniej Inżynierowa, to jednak nomenklatura.
W felietonie przedstawione są realia z połowy lat siedemdziesiątych  – „epoka gierkowska”  -  S.O
.)

Długo tam nie mieszkali, dziesięć miesięcy wszystkiego, bo Inżynierowa, obrotna kobieta, znowu zadziałała. Akurat ktoś z jej instytucji przeprowadzał się do nowego lokalu, a ten był z umowy patronackiej ze spółdzielnią, no i dostali przydział. To było święto. Zaprosili znajomych, poszli do restauracji węgierskiej „Cristal-Budapeszt”, drogo, bo drogo, ale przy takiej okazji nie można żałować pieniędzy.
(Lokal o tej nazwie przy ul. Marszałkowskiej 21/25 nie istnieje od 2005 r. -  S.O.)
- To było nasze szczęście – mówi Inżynier – że nie dostaliśmy mieszkania nowego. Przynajmniej usterek nie było. No, oczywiście, zmieniliśmy wannę, kuchenkę też, nawet sedes. Ale futryny to od początku mieliśmy proste i sufit niepopękany. Od razu można było meble wstawiać i dziecko ściągnąć, bo przedszkole jest tu niedaleko, na Elektoralnej. Teraz już jesteśmy prawie urządzeni.

Inżynierostwo są urządzeni tak. Pokój, w którym siedzimy przy kawie, krakersach i winie słodkim „Malvazija” z importu (chorwackie wino, wówczas Jugosławia  –  S.O.), największy w mieszkaniu,
to sypialnia i salon jednocześnie. Siedzimy na narożnikowej kanapie, którą na noc się zsuwa i jest tapczan. Bardzo wygodne. Niski, długi stolik stoi wzdłuż kanapy. Okno do ślepej kuchni zalepione plakatem LOT-u projektu Grabiańskiego, ze ślicznym spanielem podobnym jak dwie krople do Diany.
(https://culture.pl/pl/tworca/janusz-grabianski )
Ten spaniel z plakatu pewnie ma równie długi rodowód i także był kąpany raz na miesiąc.
-  Tylko głowy nie pozwalam myć  –  mówi Inżynier   -  który nadal jeździ na polowania, bo to mu zostało z piskich czasów  -  woda dostanie się do nosa i wiatr diabli wezmą.

Dalej jest w pokoju fotel klubowy, jugosłowiański, obrotowy, dywan supełkowy na podłodze, telewizor i segment meblowy na całą ścianę. Na segmencie magnetofon Kasprzaka, kieliszki i filiżanki za szkłem, jakieś wazoniczki, dzbanuszki, maskotki i samotna półka z książkami. Przeglądam tytuły.
Andrzej Marks W poszukiwaniu kosmitów, Piotr  Włodzimierza Sokorskiego, Wiek markiza de Sade Łojka. Dwa tomy Kraszewskiego w płótnie. Kryminalistyka profesora Horoszowskiego i Medycyna sądowa. Wreszcie jednotomowy skrót Baśni z 1001 nocy w wydaniu PIW-u.
-  Medycynę sądową   -  śmieje się Inżynierowa  -  to czyta głównie mąż.
-  Wie pan  -  mówi w zamyśleniu Inżynier, dotykając grzbietu książki  -  często do niej zaglądam. Tam jest takie zdjęcie. Facet popełnił samobójstwo w ten sposób, że zadał sobie w głowę 16 ciosów siekierą. Pan to sobie wyobraża? 16 razy bił się siekierą w głowę i nie zrezygnował. Na takie coś trzeba mieć charakter. A moje książki to trzymam tu, za tymi drzwiczkami. PIWR tak niechlujnie wydaje literaturę fachową, że wstyd to trzymać na odkrytej półce.
(PIWR czyli Państwowy Instytut Wydawnictw Rolniczych  - S.O.)
Drugi pokój, środkowy i zarazem najmniejszy, to gabinet do pracy. Biurko, wąska leżanka, trochę jakichś papierów, reprodukcja dzieci Makowskiego na ścianie.
(Tadeusz Makowski , obraz: Dwoje dzieci z królikiem;  1930 r.  -  S.O.)
Tutaj Inżynierowa sporządza pisma procesowe, a Inżynier przygotowuje sprawozdania i plany.
Ostatni pokój, wąski i nieustawny, to pokój dziecinny. Białe łóżeczko z siatką, kolorowe mebelki, misie, lalki, wózki lalczyne, miniaturowe naczynia. Dobrze nie widać, bo jest juz późno i dziecko dawno śpi.

W łazience wyłożonej kolorowymi kafelkami (bułgarskie, ADM kładł, tylko 500 złotych za metr razem
z robocizną), pralka automatyczna Polar Superautomat 663 BIO. Znakomita rzecz i w ogóle się nie psuje. Kuchnia wytapetowana imitacją jasnych deszczułek i urządzona na ludowo. Fajanse włocławskie na ścianach, cepeliowskie deski do krojenia we wzorek także. Pod obwieszonym czosnkiem, cebula i uschnięta papryka okapem kryje się radziecki wyciąg. Lodówka także jest radziecka, trochę głośna, ale za to świetnie chłodzi. Zlew z blachy nierdzewnej, niefachowo założony, bo stary obłaził i doszorować go nie było można.
Mnie się u Inżynierostwa podoba.

-  Prawie jesteśmy urządzeni  -  Inżynier też jest zadowolony  -  no, ale trzeba jeszcze parę rzeczy zrobić. W przedpokoju boazerię, dębową, widziałem taką u jednego znajomego. Bardzo ładnie wygląda. Z drzewem nie będę miał kłopotu w tej branży. I chyba sam ją sobie wystrugam i założę, trochę umiem ruszać i heblem, i piłą. I u dziecka meble trzeba zmienić, ma już sześć lat, niedługo do szkoły, biurko jej będzie potrzebne, takie dziecinne tablice widziałem. I tapczanik, już z łóżka nie wypadnie. Będą wydatki, ale to nie szkodzi. Żeby tylko wszystko dostać.

Zasiedziałem się u Inżynierostwa, w miłym cieple domowego ogniska. Trzeba iść. Inżynier wychodzi wraz ze mną. Czas Dianie na wieczorny spacer. Pies musi się wybiegać. Wychodzimy na korytarz, na który oczami wizjerów patrzy długi szereg jednakowych drzwi.
-  Sąsiedzi?  -  wzrusza ramionami Inżynier.  -  Nie znamy prawie nikogo. O, tutaj mieszka jeden elektronik. Jego trochę. Pożyczamy sobie czasem sól, cebulę albo chleb, jak zabraknie. Tu trudno kogoś poznać, za dużo ludzi mieszka. Ale w windzie wszyscy mówią sobie „dzień dobry”.

Szwedzką windą automatyczną zjeżdżamy osiem pięter w dół. Myśliwski pies Diana traktuje tę podróż obojętnie.
-  Szkoda, że piliśmy wino  -  mówi Inżynier  -  odwiózłbym pana. Ten czerwony maluch to mój.
 Z książeczki. Jeszcze po starej cenie.
-  Ale to nie szkodzi, że piliśmy wino. Stąd wszędzie jest blisko. Przecież to prawie śródmieście Warszawy.

******

Moje dotychczasowe teksty na „SN” pod linkiem :
http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/troche-prywaty

 

 


 

 



tagi: lumpeninteligencja 

stanislaw-orda
26 grudnia 2021 11:58
36     1693    11 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

chlor @stanislaw-orda
26 grudnia 2021 12:29

Widać że Rybiński trochę im współczuje nudnego życia. A nie ma czego, przecież dziś inżynierowa pewnie w Sądzie Najwyższym czy w Perlamencie UE zaś inżynier szefuje partii, albo coś piastuje w rządzie.

 

 

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @chlor 26 grudnia 2021 12:29
26 grudnia 2021 13:24

Tekst jest ironią z nowopowstałej lumpeniteligencji.

Wzyscy oni podobni do suebie niczym klony, bez tradycji, bez gustu, bez oczytnia etc.

Nomenklaturowa klasa średnia, z ciepłą wodą w kranie, boazeria dębowa i malym fiatem jako ideałami życiowymi

zaloguj się by móc komentować

maria-ciszewska @stanislaw-orda
26 grudnia 2021 13:31

Dłaczego „stanu wojennego” ? Skąd ten cudzysłów?

 

zaloguj się by móc komentować



stanislaw-orda @handlarz 26 grudnia 2021 15:18
26 grudnia 2021 15:38

zdjęcia są piękne, ale nic niesamowitego w nich nie dostrzegam

zaloguj się by móc komentować

moreno @stanislaw-orda 26 grudnia 2021 13:24
26 grudnia 2021 15:52

Moje marzenia bytowe, a rzeczywistość:

wynajęty pokój/500zł/m-cznie/, brak szyby w drzwiach wejściowych/firanka/. Małe dziecko, w zmie temperatura w pok 8stopni.

Pamiętam jak wracaliśmy od teściów, to wypatrywaliśmy, czy leci dym z komina. Gospodarze też bidoki. Codzienna pobudka o 4/5 rano, bo

gospodyni dawała popalić skacowanemu gospodarzowi.

Życie ale byliśmy młodzi i jakoś się nadal żyje dzięki Bogu.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @moreno 26 grudnia 2021 15:52
26 grudnia 2021 16:15

Opis w zaprezentowanym felietonie dotyczy "startu" ludzi z układu noemnklaturowego. Oczywiście, nie najwyższego szczebla, ale powiedzmy, średniego. W felietonie zawarte jest trochę  kodów, dzisiaj "nieczytelnych", np. jego Autor podaje parametry sprzętu agd w rodzaju: pralka automatyczna Polar Superautomat 663 BIO, który był dostępny jedynie na "talony" wg nomenklaturowego rozdzielnika. Podobnie inne szczegóły.

A Inżynier, nowa inteligencja socjalistyczna, serio bierze jakieś trele-morele, że samobójca potrafił walnąć się 16 razy siekierą po głowie. Ta ironia   jest dzisiaj także słabo czytelna, bo dzisaj bodaj większy odsetek "z dyplomem studió wyzszych" daje wiare w podobne historie.

Szydera z niej (nowej inteligencji socjalistycznej) to również wyliczenie kompletu tytułów książkowych na "jednej półce" w meblościance.

 

 

zaloguj się by móc komentować

Maginiu @stanislaw-orda
26 grudnia 2021 16:19

"Dla porównania:  w 1978 roku, jako poza nomenklaturowy pracownik z tytułem mgr, ale nie 
na stanowisku kierowniczym i bez lewarowania  „układami”, zarabiałem łącznie z tzw. premią  
ok. 4,8 tys. zł  brutto."

W 1973 roku jako świeżo upieczony mgr inż. w mojej pierwszej pracy po studiach na PW  zarabiałem 2.800 zł. W 1978 roku złapałem chyba Pana Boga za nogi, bo udało mi się zatrudnić w biurze projektowym, tam zarobki szeregowych projektantów "czarnoszyjców" były już rzędu 5-8 tys zł (w zależności od premii), natomiast partyjna biurowa nomenklatura to byly zarobki 15 - 20.000 zł.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @Maginiu 26 grudnia 2021 16:19
26 grudnia 2021 16:37

ja złapałem rok później (z 4 800 na 8 400  -  Centrala NIK, chociaż nadal byłem nienomenklaturowy, ale wówczas nie tracili jeszcze nadziei, że takim zostanę).

zaloguj się by móc komentować

MZ @Maginiu 26 grudnia 2021 16:19
26 grudnia 2021 17:08

W tamtym okresie biura projektowe to był odlot finasowy w 78r w 6-tys.zakładzie o cięzkim profilu inżynier-średni dozór-to 3000zł.Mówię o prowincji,a te 15-20 tys nomenklatury to W-wa,na prowincji nikt o takich zarobkach nie słyszał. 

zaloguj się by móc komentować

MZ @handlarz 26 grudnia 2021 15:18
26 grudnia 2021 17:15

Kapłani w sutannach i siostry zakonne w habitach to w tych latach to powszechny widok ,dzisiaj nie.

Nie zdarzało się by ze względu na strój byli obrażani.

zaloguj się by móc komentować

klon @MZ 26 grudnia 2021 17:08
26 grudnia 2021 17:29

>>> te 15-20 tys nomenklatury to W-wa,na prowincji nikt o takich zarobkach nie słyszał.<<<

Moja mama jako frezer ( klasa robotnicza ) zarabiała1 500 zł.

zaloguj się by móc komentować

MZ @klon 26 grudnia 2021 17:29
26 grudnia 2021 18:42

Zgadza się...

zaloguj się by móc komentować

Maginiu @MZ 26 grudnia 2021 17:08
26 grudnia 2021 18:57

W PRL-u w biurach projektów  panował system premiowy - pensje były stosunkowo niskie, ale premie po kilkaset procent.  W takim systemie ten kto dzielił  (przydzielał)  premie pracownikom, był prawie panem życia lub śmierci (no... powiedzmy zawodowej). W odniesieniu do szeregowych pracowników - kreślarzy, projektantów lub starszych projektantów - to byl kierownik pracowni. Atmosfera w takiej pracy w związku z tym była fatalna, a ponieważ kierownik miał swoje sympatie i antypatie, to dzielił pieniądze wyjątkowo nieobiektywnie. I jak to w życiu bywa - im bardziej ktoś był zapracowany i rzeczywiście wypracował duży"przerób finansowy" (każdy projekt posiadał wycenę w złotówkach), tym bardziej dostawał w tyłek - bo faworyci to byli najczęściej patentowani lenie. Dzień ogłoszenia podziału premii w pracowni, kiedy to kierownik zwoływał zebranie całej zalogi i z namaszczeniem czytał  ile i komu przydzielił premii - kończył się najczęściej protestami, krzykami, a już regułą był płacz kreślarek, czyli dziewczyn pracujących na deskach kreślarskich. Dwie dominujące grupy w pracowni, jedna  patentowanych leni i druga "czarnoszyjców" dających  rzeczywisty przerób finansowy, nie mogły pogodzić się z tym, że nie przynależę do żadnej z nich, że nie rusza mnie na zwoływanych zebraniach podział premii i że mam to wszystko... gdzieś. A Ja po prostu w tym okresie załapałem się, na przedłużone do trzech miesięcy wakacje,  do pracy na farmie w Szwecji. Trafilem na dużą farmę, 120 hektarów, 70 krów, 40 byków, 500 świń, truskawki, ogórki, rzepak, kukurydza, zboża, sześć traktorów, kombajny, kosiarki,  buldożery - robiłem wszysto - zbierałem, siałem, orałem, kastrowałem, naprawiałem, budowałem. Zarabiałem tam, jak na polskie warunki, niewyobrażalne pieniądze - trzeba wiedzieć, że wtedy w PRL-u za 30 -40 $ rodzina z dwojgiem dzieci mogła spokojnie przeżyć miesiąc.  Szybko doszedłem do wniosku, że taki przedłużony urlop w Szwecji ma większy sens niż wykłócanie się co kwartał z kierownikiem  o premię w peerelowskim biurze projektów. I tak się stało, że przepracowałem tam... piętnaście sezonów. 

Jedno muszę powiedzić: wspominam te piętnaście letnich sezonów ciężkiej pracy, jako jeden z najprzyjemniejszych okresów w moim zyciu. Farmer u którego pracowałem, był moim najlepszym szefem jakiego miałem. Był wymagający, sprawiedliwy, przy tym wyrozumiały i przede wszystkim uczciwy. To ten człowiek nauczył mnie pracować i odpowiadać za to, co robię.

Spotkałem go pierwszy raz w 1976 roku, zmarł dwa miesiące temu...

zaloguj się by móc komentować

chlor @stanislaw-orda 26 grudnia 2021 13:24
26 grudnia 2021 19:54

Ironia ironią, ale to ludzie nomenklatury, czyli  skazani na sukces.  Wówczas i dziś.

 

 

 

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @chlor 26 grudnia 2021 19:54
26 grudnia 2021 20:04

Gdy odnowa się zaczęła, to żarty się skończyły.

zaloguj się by móc komentować

Peiper @stanislaw-orda 26 grudnia 2021 20:04
26 grudnia 2021 22:29

A można prosić o rozwinięcie tematu - np. która odnowa - bo mnie "odnowa" to się kojaży z pewną piosenką "że darowali resztki kar zamiast podarować nową parę jeans".

zaloguj się by móc komentować

szsz @stanislaw-orda
26 grudnia 2021 23:28

Taka peerelowska święta rodzina...

Minie ćwierć wieku i będą najwierniejszymi czytelnikami prawd objawionych w GW.

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @stanislaw-orda
27 grudnia 2021 05:51

U mnie było na odwrót. Ja, berbeć, w Piszu u dziadków, rodzice w pracy w mieście wojewódzkim. Babcia zabrała, kiedy zacząłem chorować no i zobaczyła tą miastową dietę. Mama przyjeżdżała jak tylko mogła.

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @stanislaw-orda
27 grudnia 2021 06:04

Stolica to stolica. Nawet Piastów to też już prawie stolica. Miałem dwie ciocie i dwu wujków w Piastowie. To nie to samo było, nawet co duże miasto wojewódzkie. To było życie wielkomiejskie, inteligenckie. Wszystko nowe i najnowsze. Fiaciki najpierw mieli Warszawiacy, a potem reszta naroda. I wakacje zagraniczne, "albo w Bułgarii".

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @handlarz 26 grudnia 2021 15:18
27 grudnia 2021 06:28

Ach ten prowincjonalny klerykalizm. Ale za to przodem idzie nowe - czegoś jakby klerykalizacja wsi. 

Świetne zdjęcia jak i reszta kolekcji. 

O tu moje ulubione. Obszarnik/kułak i feudał kościelny na swoim.

A to Polska właśnie ...

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @stanislaw-orda 26 grudnia 2021 15:38
27 grudnia 2021 06:30

Musi że twoje dzieciństwo i młodość tak nie wyglądały. Moje owszem. Dlatego dla mnie są niesamowite.

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @Magazynier 27 grudnia 2021 06:28
27 grudnia 2021 06:31

Miało być "elektryfikacja wsi" - nie "klerykalizacja".

zaloguj się by móc komentować


stanislaw-orda @szsz 26 grudnia 2021 23:28
27 grudnia 2021 10:06

Obecnie  mamy to już dowiedzione

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @Magazynier 27 grudnia 2021 06:30
27 grudnia 2021 10:10

Moja młodośc to życie do 16 roku mieszkanie w chałupie strzechą krytej z wychodkiem obok stodoły,
a często też za nią, gdy wygódka była zajęta.

zaloguj się by móc komentować

olo @stanislaw-orda 26 grudnia 2021 15:38
27 grudnia 2021 10:24

mnie brakuje zdjecia konduktu zalobnego, to byl dla mnie niesamowity widok jak wszystko sie zatrzymywalo

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @stanislaw-orda 27 grudnia 2021 10:04
27 grudnia 2021 12:20

A oto kolejny  dowód: zablokowanie przez prezydenta A. Dudę tzw. ustawy medialnej.

zaloguj się by móc komentować

handlarz @stanislaw-orda 26 grudnia 2021 15:38
27 grudnia 2021 14:19

 

-ucieta nazwa ulicy,

W latach 1952–1991[10] północny odcinek ulicy od obecnej al. „Solidarności” do Trasy Toruńskiej nosił nazwę Stalingradzkiej[5].

https://pl.wikipedia.org/wiki/Ulica_Jagiello%C5%84ska_w_Warszawie,

- okablowany czlowiek, zdaje sie, ze cos buduje/dzieciom?/, zmierza ku Dw.Wschoniemu/?/

 - 'niesamowite' jest

moze zestawienie zdjec z zycia po lewej ................z inteligencikami/kurwami/zdecydowana wiekszosc/ po prawej,

np.

https://niezlomni.com/historia-jednego-zdjecia-co-to-byly-za-wakacje-jerzy-urban-i-maryla-rodowicz-w-roli-glownej-na-widok-kazdego-rozebranego-mezczyzny-zrywala-sie-biedulka-bladla-i-mowila-drzacym-glosem-wideo/

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @handlarz 27 grudnia 2021 14:19
27 grudnia 2021 16:07

Np. w Paryżu do dzisiaj stacja sieci metro nazywa się Stalingrad i nikomu to nie przeszkadza.

zaloguj się by móc komentować

klon @stanislaw-orda 27 grudnia 2021 16:07
27 grudnia 2021 16:18

No bo jak miało by przeszkadzać postępowym Francuzom. Gdyby zmieniali  jeszcze ktoś by pomyślał, że zgodzili się na odjazd pociąguów do Auschwitz. No, niemożliwe przecież, gdy stacje metra zwą się  Stalingrad. 

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @klon 27 grudnia 2021 16:18
27 grudnia 2021 16:42

a w czym komu może przeszkadzać nazwa miasta Stalingrad?

zaloguj się by móc komentować

klon @stanislaw-orda 27 grudnia 2021 16:42
27 grudnia 2021 16:57

A w czym komu przeszkadzała nazwa Rondo Dmowskiego? 

zaloguj się by móc komentować



zaloguj się by móc komentować