-

stanislaw-orda : [email protected].

Reportaż z „Polski Ludowej”

z okresu „galopującego socjalizmu”, czyli połowy lat pięćdziesiątych XX wieku,  tzn. galopującego
w takt sowieckiej wersji komunizmu.

Autorem publikacji jest Jan Niezabudek, polski powojenny emigrant do Brazylii (Rio de Janeiro).
Tekst  ukazał się w lipcu 1964 r. na łamach wydawanego w Londynie polskiego tygodnika kulturalno-politycznego („Wiadomości” Nr 953/1964). Autor,  jako uzasadnienie dla takiego miejsca publikacji, napisał w swoistym motto:
„W Polsce nie chciałem pisać o tym o czym mogłem, co było mi dozwolone. A nie mogłem pisać
o tym o czym chciałem, o czym trzeba pisać”.

Przedstawiam fragmenty tego „reportażu”, które uzupełniłem o  kilka przypisów i linków.

*********

(…)
Towarzysz Feliks  Piechutek, sekretarz komitetu powiatowego PZPR w mieście S., pacnął się z nagła
po czole i zaklął nieładnie. Mucha uciekła. Wrócił do rozłożonych ogromnych arkuszy i studiował je pilnie, choć nie bez trudu. Przyglądał się jakimś cyfrom i krzywił się z niezadowoleniem. W pewnej chwili chwycił za telefon.
- Towarzyszko! Połączcie mnie z Grzeszczakiem. Wiecie, gminny komitet Zielona Wieś. Tylko raz dwa.
Wrócił do papierów.
- Niedobrze, cholera,  -  mruknął,  -  niedobrze. W komitecie wojewódzkim mnie za to nie pogłaszczą.
Zadzwonił telefon.
- Słuchajcie, Grzeszczak …. Nie przerywajcie! Co jest z waszą gminą? Zawalacie plan dostaw. To nie do przyjęcia  co wy mi tu podajecie. Zboża za mało. Ma być po czternaście z hektara jako przeciętna norma. … Co? Od czego tam jesteście? – Wytyczne znacie? No więc. Co?  Że piaski i nieużytki?
To mnie nic nie obchodzi. Ma być po czternaście. Co?
(po czternaście kwintali; kwintal = 100 kg; przypis  S.O.)
https://kurekmazurski.pl/dostawy-obowiazkowe-2011021546607/
Słuchał uważnie. W telefonie coś trzeszczało i gadało z jąkaniem.
(…)
- Mnie to nic nie obchodzi. Zwołajcie zaraz gminną komisję planowania i niedobór rozdzielcie.
A kto nie dostarczy -  to go podciągniemy pod sabotaż. Już ja ich nauczę. A wy też, Grzeszczak, uważajcie. Bo wiecie … Co? Ma być tak jak w wytycznych, rozumiecie? Co to dziś mamy? Czwartek?
No to w sobotę przywieźcie na egzekutywę. Tylko żeby było gotowe i jak się należy. Podpisane.
A w poniedziałek zwozić zboże na punkt zsypu. Zrozumiano? Wszystko. Koniec.
Odłożył wolno słuchawkę. Spojrzał na zegarek. Złożył starannie papiery i zamknął w szufladzie dębowego, bogato zdobionego „gdańskiego” biurka.

****

Dorota siedziała przed domem, w cieniu i karmiła pucołowate niemowlę.
(…)

Była szczęśliwa. Pogoda we żniwa dopisała. Napracowali się oboje  -  to prawda. Ale już wszystko zżęte i zwiezione. Franek jest mocny i dobry. Dumna była z męża. Nie każda ma takiego. Robotny jest i nie pijak. I dom jest ładny, i kwiatki w ogródku. (…) Jakoś im się wiedzie na tych Ziemiach Odzyskanych. Teraz są na swoim. Franek nie potrzebuje harować na tych piachach pod Grójcem  i prosić się o każdy grosz. 
(…)
Franek właśnie ładował zboże, żeby odwieźć na punkt zsypu.
(…)
„Ile wyznaczyli – powiedział – to im zara odwieze i spokój”.
(…)
Dużo tego wyznaczyli, ale przecie wytrzymają do nowego. Kartofle się udały … „Dopchamy jakoś”.
(…)
Skrzypnęła furtka. Spojrzała. Szło dwóch ludzi. Grzeszczak z PPR i stary Walentek z komisji. Franek podszedł do nich, przywitał jak się należy. Grzeszczak wyjął jakiś papier i pokazywał. Franek od razu się zdenerwował. Krzyczał:
- Z czego ja wam dam? Zagłodzę żonę i dzieci? Sami tyle wyznaczyliście – znaczy, tyle się należy …
Nie mam, nie dam. Kupować dla was nie będę!  -  złościł się coraz bardziej.
(…)
Ale Grzeszczak już też się rozzłościł. - Nie chcesz po dobroci, - krzyknął, - to zobaczysz.
My cię nauczymy. Chcesz zaczynać z Partią  -  to zobaczysz!
- Nie strasz, nie strasz, bo się zesrasz! – odkrzyknął mu Franek.  – Jeszcze prawo w Polsce jest.
 Tyle było wyznaczone, tyle odwiozę.
Grzeszczak ostro skręcił do furtki.
(…)

****

Podporucznik Metelski był rzeczywiście dobrym gospodarzem. A w ogóle był młody, ale zdolny - 
i wiedział o tym. Wspominał swoje zeszyty ze szkoły podstawowej: zawsze były obłożone w czysty papier i z nalepkami. Pamiętał je dobrze  -  nie takie dawne to czasy. Koledzy się wtedy z niego śmieli, ale kto zaraz po szkole poszedł do powiatowego zarządu ZMP na instruktora oświatowego? Metelski.
I kto zasiadał na egzaminach dojrzałości w ogólniaku  -  jako delegat ZMP  -  za stołem nakrytym czerwonym suknem, razem z dyrektorami i profesorami? Metelski. I kogo już po roku wytypował komitet powiatowy partii na kurs szefów bezpieczeństwa do Łodzi? Metelskiego. I teraz siedzi w pięknie skrojonym mundurze z dwiema gwiazdkami w gabinecie swojego urzędu, powiatowego urzędu bezpieczeństwa publicznego. I nie potrzebuje się bać nikogo. To jego teraz się boją. I robota miła a nieciężka.
(Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego – instytucja i jej agendy terenowe istniejąca w Polsce Ludowej w okresie styczeń 1945 – grudzień 1954, polski analog NKWD. Po usunięciu kilku najbardziej zasłużonych „stalinowców” z kierownictwa MBP większość dotychczasowej kadry zasiliła struktury nowo powołanego resortu spraw wewnętrznych (MSW)  -  przypis S.O.)
(…)
- Towarzyszu szefie!  - zawołał z okna Pietrzak, personalny – telefon z komitetu powiatowego. Towarzysz Pichutek.
- Dobra jest.  Niech zaczeka. Powiedzcie, że zaraz.
(…)
Pietrzak zakrył dłonią mikrofon. „Pichutek zły jak pies”  -  mrugnął porozumiewawczo do szefa i oddał mu słuchawkę.
-  Halo! Powiatowy urząd bezpieczeństwa. Metelski przy aparacie. Kto mówi?  -  zapytał władczym głosem. Brwiami i oczami pokazał Pietrzakowi drzwi, ten zaraz wyszedł cichutko.
-  Jasne – płynnie mówił Metelski.  – Plan dostaw obowiązkowych nie może być sabotowany przez peeselowców i innych zakapturzonych wrogów ludu. Plan musi być wykonany i na nas możecie zawsze liczyć, towarzyszu sekretarzu. Zbrojne ramię demokracji …
Przerwał i słuchał.
-  Pewnie. Inaczej z nimi nie można. Ale my musimy działać odpowiedzialnie, bo wiecie -  sankcja prokuratora powinna być pewna, murowana. Nie lubię aresztować, a potem wypuszczać.
 Jak już  -  to już, towarzyszu sekretarzu. Słucham. Co tam tak trzeszczy? Halo! Towarzysz Pichutek? Tak. No jasne, że trzeba. Ale może to być milicja? Rozmawialiście z powiatówką?
Tak. Słucham. No więc niech oni go wezmą, a ja go potem przejmę. Zawsze lepiej jak ludzie widzą,
że zabiera MO, jawnie, w mundurze, a nie nasze chłopaki. Bo to i tak na nas gadają. …
No dobrze. U nas już on się przyzna. Bądźcie spokojny, towarzyszu sekretarzu. Zielona Wieś  -  zapisywał na bloku.  -  A nazwisko? Franciszek Kobiela. Niepartyjny? Tak, zapisałem.
To niech go powiatówka już bierze, a jutro my go przejmiemy. Dobrze. Jasne. Zawsze na mnie liczcie, towarzyszu sekretarzu.
(…)

Energicznie odłożył słuchawkę. Usiadł w fotelu. Przycisnął guzik pod blatem biurka. Wszedł dyżurny wartownik.  -  Zawołajcie Pepeszkę  -  rozkazał krótko.
(…)

Pepeszka, niewysoki chłopulek z mocnymi barami i czerwoną twarzą alkoholika  -  wpuścił za pasek, między koszulę i spodnie, lufę pistoletu „TeTe”, którego rękojeść sterczała pod żebrami, przykryta tylko połą lichej marynarczyny. Do odbierania aresztowanych z powiatowej komendy MO - właściwie „zatrzymanych” - szli funkcjonariusze UB zawsze ubrani po cywilnemu.
Wczesna jesień złociła miasteczko swoim chłodnawym już słońcem. Przed „Gospodą Ludową GS” stadko wróbli czubiło się nad dymiącą kupą nawozu.  (…) Od strony bliskiego już rynku (Plac Czerwonej Armii) dolatywał z głośnika metaliczny refren piosenki: „… on na imię ma Jan – jej na imię Tereska”.
(Piosenka  „Zakochani”  w wykonaniu Jana Danka, właśc. Stanisław Kośnik  -  przypis S.O.)
https://bibliotekapiosenki.pl/osoby/Danek_Jan
Pepeszka splunął i wszedł go gospody. Długo nie zabawił. Wyszedł z twarzą jeszcze czerwieńszą
z groźnie błyszczącymi oczkami.
(…)

W powiatowej komendzie nie lubili ani Pepeszki ani UB. Dyżurny sierżant nawet nie odpowiedział na pepeszkowe wesołe „Cześć pracy!”, tylko patrzył chłodno i wyczekująco. Pepeszka swój honor miał. Wprawdzie też był tylko sierżantem, ale w Bezpiece.  (…) Co tam milicja, pętaki naprzeciwko nas.
Muszą to robić, co my każemy.
- Franciszka Kobielę macie? Sprawdźcie, bo go zabieram. Tu macie rozkaz.
Milicjant czytał powoli, ironicznie przyglądając się skomplikowanemu podpisowi Metelskiego i pieczęci powiatowego urzędu bezpieczeństwa publicznego, wreszcie sięgnął za siebie na półkę i otworzył „książkę zatrzymań”.
- Franciszek Kobiela, wieś i gmina Zielona Wieś. Jest. Od wczoraj. Zabieracie go na fest? Z rzeczami? 
- spytał sucho, urzędowo.
- Z rzeczami.
(…)

Na trzeciej od góry półeczce leżało małe zawiniątko. Wyjął je i położył na blacie barierki. (…)
Był kozik, kawałek stwardniałego już sera, pasek od spodni i paczka  papierosów „Górnik”.
https://archiwumalle.pl/stare+papierosy+g%C3%B3rnik+pe%C5%82na+paczka-6_4623540295.html )

Pepeszka podpisał w książce, ser powąchał i rzucił niedbale do kosza, pasek skręcił w krążek, razem
z kozikiem zawinął w gazetę i wsunął do bocznej kieszeni marynarki. Zajrzał do papierosów, prztyknął
z fasonem w denko i wyciągnął do milicjanta gościnnie:  -  Zapalcie, sierżancie.  Ten zawahał się trochę, ale wziął jednego i dał ognia Pepeszce. Palili zgodnie w milczącym pojednaniu.

Inny milicjant zastąpił sierżanta na dyżurce, a oni szli z kluczami do piwnic. (…)
W świetle zapajęczonej żarówki sufitowej Pepeszka patrzył ciekawie na żelazną skrzynkę, szczelnie wprasowaną w kąt między podłogą klatki schodowej i spodnim belkowaniem schodów. Skrzynka
z przodu miała niecały metr wysokości i ze sześćdziesiąt centymetrów szerokości. (…) Na ściance frontowej wycięta była pionowa szczelina o wymiarach około dziesięć na jeden centymetrów.
Sierżant przekręcił kluczem i otworzył drzwiczki.  (…) Z ciemnego wnętrza skrzynki powiało zaprzałą uryną i wyjrzały smutne, prawie białe oczy w umęczonej nieludzko twarzy.
Fiuu! … zagwizdał z podziwem Pepeszka.  -  Jak żeście to wymyślili?
- A no, cel tu brakuje. Tylko cztery piwnice i łazienka. To sam tu pomału wyszykowałem. Nauczyli nas tego na kursie w Słupsku. To na opornych.
(w latach 1945 -1954 w Słupsku funkcjonowało Centrum Wyszkolenia Milicji Obywatelskiej w skład którego wchodziły: Szkoła Oficerska, Szkoła Szeregowych oraz Szkoła Przewodników i Tresury Psów Służbowych;  przypis S.O.)

- Towarzysz Pichutek mówił, że ten Kobiela to sabotażysta. A no, tośmy go tu dali. Wyłaźcie, Kobiela!
No już!  -  wołał do wnętrza skrzynki.
W skrzynce słychać było jakieś sapania i westchnienia. … Coś tam się poruszyło słabo. Kobiela nie wyłaził.
- To skurwysyn zawzięty. Tylko utrudnia. Pomóżcie, towarzyszu Pepeszka.
Połączonymi siłami wyciągnęli ze skrzynki Franka i rzucili na podłogę. Leżał na piersiach na brudnych deskach i szlochał. Plecy drgały mu jakby w konwulsjach. Nogi nie ruszały się zupełnie  -  były jak skamieniałe.
- No to cześć, Pepeszka. Zatrzymany jest wasz. Ja muszę do roboty.
(…)
Pepeszka kopał w nerki leżącego chłopa, żeby go przecież jakoś postawić na nogi.

*********

Podporucznik Metelski kończył miesięczny raport dla wojewódzkiego urzędu bezpieczeństwa publicznego. Roboty dużo, a czasu mało. Spojrzał na zegarek: za dwadzieścia trzecia. Nawet obiadu nie jadł. O piątej ma się spotkać z Teresą. O ósmej egzekutywa…. A to sprawozdanie musi być posłane kurierem jutro o szóstej rano. Człowiek haruje jak pies. …

Zadzwonił telefon.
- Metelski. Co jest?  -  pytał niecierpliwie.  -  A to wy, Pepeszka? Już go odebraliście? … Tak. Do sekcji śledczej … Nie, nie zaczynać. Czekać na mnie … Co? Powiedziałem. Koniec.
Wrócił do sprawozdania. Dodał jeszcze kilka zdań. (…)

Gotowe. Wrzucił kopertę do płaskiej skrzyneczki blaszanej z napisem: Poczta wychodząca. Spojrzał na zegarek.  -  Co? Już wpół do czwartej?  -  mruknął i wyszedł do śledczej.

*********

Kobiela siedział na okrągłym taborecie na środku pokoju, tyłem do drzwi. Przy ścianie na wprost stało puste biurko, a nieco na prawo widniało okno. Dolna jego połowa  była zasłonięta gęstą siatką drucianą. (…)

Pepeszka siedział na krześle tuż przy drzwiach. Szczękał zamkiem sowieckiego karabinka automatycznego Pe-Pe-Sza, gładził żółtą kolbę, wyjmował i zakładał bębenkowy magazynek mieszczący siedemdziesiąt dwa naboje. (..)
(PPSz wz. 1941 -  Pistolet-Puliemiot Szpagina;  potocznie nazywany pepeszą lub pepeszką – sowiecki pistolet maszynowy kaliber 7,62 × 25 mm, skonstruowany przez Gieorgija Szpagina i wprowadzony na uzbrojenie Armii Czerwonej w drugim  półroczu 1941 r.; przypis S.O.)
Metelski wszedł raźno, zamknął drzwi z trzaskiem i zasiadł z godnością za biurkiem. Wparł bure oczy w twarz „zatrzymanego”.
- Dlaczego sabotujecie akcję dostawy zboża”  -  zapytał groźnie, choć niezbyt głośno.
- Ja, panie poruczniku, nie sabotuje, ile komisja wyznaczyła – tyle, znaczy się, szykowałem do odstawy. A dzisiaj mówią, że ma być po czternaście z hektara, że tyle ma ziemia urodzić. Cheba się w powiecie nie znajom. Jakże może być po czternaście, kiedy urosło po osiem? Przecie to wszyscy wiedzom … we wsi i w gminie i nawet instruktor rolny powiatowy … Ziemia daje osiem  -  powtórzył wolno i jakoś ostatecznie. Podniósł na porucznika oczy poważne, gospodarskie.
- Ja was się pytałem, dlaczego sabotujecie, a wy mi tu o hektarach. Nie kręćcie, Kobiela, bo pożałujecie. Odpowiadać!  -  ostro krzyknął Metelski.
- To tyż mówie, panie kierowniku, komisja przeznaczyła… zająknął się przestraszony i patrzył uważnie na oficera.

Metelski już nie słuchał. Szukał czegoś niecierpliwie po szufladach biurka. - Pepeszka,  -  mówił
z rozdrażnieniem,  -  gdzie wy znów, do jasnej cholery, podzieliście moja esesmankę? Mówiłem, że to do mojego wyłącznego użytku … Do was jak do ściany..
- Jest w dolnej szufladzie, po prawej  -  odwarknął Pepeszka, nie ruszając się z miejsca.
Kobiela zamilkł bezradnie i ze strachem wpatrywał się w porucznika. Ten schylił się i wyciągnął długą, giętką pałkę czy rurkę, gumową, oplecioną gęsto cienkim drutem. Wstał, uśmiechnął się do Kobieli, zadowolony z wrażenia. I świsnął nią w powietrzu. Wyszedł zza biurka i stanął na wprost „badanego”.
Franek  -   w oczekiwaniu ciosu  -  odruchowo zakrył twarz przedramieniem. Ale cios nie padał.
- Potrzymajcie go, Pepeszka. Jak zwykle  -  zarządził Metelski.
Pepeszka odłożył automat, cicho zaszedł Kobiele od tyłu i chwycił go mocno każda garścią za jedno ucho. Teraz pchał wyprostowane ręce do przodu i w dół, ciągnąc za uszy głowę „badanego”  do podłogi. Kobiela opierał się chwilę  -  wreszcie spadł z taboretu na głowę i na kolana. Pepeszka pochylony stał nad nim okrakiem, Kolnami ściskał mu żebra a uszy cisnął stale w dól, do podłogi. Nieszczęsne uszy wydłużyły się potwornie i nabiegły krwią. Nos Kobieli wparł się  w deski. Słychać było tylko jeden przeciągły jęk. … Pepeszka natężył się jeszcze mocniej i energicznie stuknął głową Kobieli o podłogę. Z nosa delikwenta pociekła wolno krew.
Dopiero teraz Metelski starannie, bez pospiechu, odsunął na bok taboret i zaczął walić „esesmanką” w wypięte pośladki chłopa. Miarowo, a z rozmachem. … Trwało to dość długo. Siły Pepeszki zdawały się wyczerpywać, bo obejrzał się na szefa z niemym zapytaniem. Metelski też się zmęczył. Podszedł z przodu do nisko przyciśniętej głowy i zadyszanym głosem znów zapytał:
- Dlaczego sabotujecie akcje dostawy zboża?
Kobiela na to ni to kwiknął, no to chrząknął.
- Popuśćcie go ciut, ciut, Pepeszka  -  zarządził fachowo Metelski.
Pepeszka podniósł Frankowe uszy razem z głową na jakieś dwadzieścia centymetrów ponad podłogę. Kobiela pluł krwią i nic nie mówił.
- Mów, skurwysynu!  -  krzyknął ze złością Metelski i zgrabnie podniósł prawą nogę, celując szpicem buta w twarz „badanego”. Kopnął go dwa razy i czekał.
Chłop jęknął, z trudem odpluwał krew, wreszcie wycharczał:
- Za co mnie bijeta? Polaki jesteśta? Co? Polaki? …
Niespodziewanie podniósł się na kolana tak gwałtownie że Pepeszka wypuścił z garści prawe ucho
i zwalił się na lewą stronę na podłogę. Kobiela schwycił obiema dłońmi wyglancowany but Metelskiego i pociągnął ku sobie siłą rozpaczy. Porucznik zwalił się z chrzęstem.
-  Pepeszka!  -  krzyknął przestraszony.
Wierny Pepeszka jak piorun skoczył do krzesła po automat.  Lufą z dziurkowaną osłoną rąbnął najpierw Kobielę zdrowo po rękach, a potem  -  wściekły już i rozżarty  -  z całej siły w kark. Żelazny, ciężki załadowany bębenek automatu opadł z rozmachem ma brudny kołnierz koszuli, na kręgi szyi, na podstawę czaszki. ...
Kobiela westchnął jakby z ulgą i utknął nosem w swoich zakrwawionych dłoniach. Całe ciało zwolna przechyliło się na bok, rozpłaszczyło się na podłodze i znieruchomiało.
Metelski dźwignął się z trudem, strzepywał kurz ze spodni i rozcierał stłuczony zadek. (…)
Pepeszka ściskał kurczowo automat i stał nad ofiara jak ptak drapieżny, z twarzą dziką i zębami wyszczerzonymi.
- Co on się nie rusza? Oblejcie go, Pepeszka  -  spokojnie zarządził Metelski.
Pepeszka odłożył automat i podszedł do umywalki koło biurka. Tu funkcjonariusze sekcji śledczej myli ręce po pracy.  Na wielkim gwoździu, byle jak wbitym w dębowa boazerię, wisiała okrągła rosyjska menażka. Pepeszka odkręcił  kran, nabrał wody i szedł ku leżącemu. Metelski butem odwracał go twarzą do góry.

Hojnie chlusnął Pepeszka na bladą twarz chłopa. Metelski odskoczył.
- Uważajcie na buty, do cholery! I pilnie a z niepokojem patrzył na twarz Kobieli.
A twarz tę powlekał już obojętny spokój śmierci. Niebieskie oczy, szeroko otwarte, nie miały już żadnego wyrazu. Półotwarte usta złożone były na zawsze w owalny kształt litery „O”. Jakby raz jeszcze ze zdziwieniem i niedowierzaniem chciały zapytać „Polacy?”

*********
Podporucznik Metelski szedł szybko na spóźnioną już randkę. Głośnik na placu Czerwonej Armii kończył właśnie jego ulubioną płytę. Zachłystywał się finałowym „ … Tereska  … Miłość w sercach ich mieszka”, i przechodził w drugą. Zatrzeszczało, zachrobotało  -  i oto towarzysz Fogg nieśmiertelnym aksamitem swojego powojennego głosu wesoło, warszawską werwą zaintonował: „Bujaj się Fela  -  bo jutro niedziela  -  pojedziem na spacer w Aleje!”.
(…)

(Bujaj się Fela”  piosenka skomponowana przez autorów: Kwieciński Tadeusz  -  muzyka oraz Aleksander Antoniewicz i  Stefan Wiechecki „Wiech”  -  słowa. Znana jako piosenka warszawskiego dorożkarza („sałaciarza”), który powozi chabetą o imieniu Fela. Piosenkę miało w swoim repertuarze wielu wykonawców, a najbardziej charakterystyczne wykonania to, m.in. , Stanisław Grzesiuk – przypis S.O.)
https://www.tekstowo.pl/piosenka,stanislaw_grzesiuk,bujaj_sie__fela.html

 

*********


Wykaz moich tekstów dotychczas opublikowanych na portalu "Szkoła Nawigatorów"
pod linkiem:

http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/troche-prywaty

 

 

 

 

 


 

 

 


 

 



tagi: realia w prl-u 

stanislaw-orda
9 grudnia 2022 09:59
1     918    6 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

stanislaw-orda @stanislaw-orda
10 grudnia 2022 19:23

Aż takiego rezonansu to, mimo wszystko, nie spodziewałem się.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować