-

stanislaw-orda : [email protected].

Szpot

czyli o smutnym losie satyryka w epoce Gomułki

motto do głównego tekstu:

Wielka aria kanapowa  Strzelczykowskiego

Na cierpień padam otomanę
w socjalizm wierzyć nie przestanę
choć wszyscy weń zwątpili w krąg
ja jednak nie opuszczę rąk

Grozi nam dehumanizacja
i szczytnych ideałów zgon
Gdzie spojrzeć, wszędzie alienacja
nazbyt obfity zbiera plon

Marksizmu stanę się podporą
choć wokół wszystkich diabli biorą
ja na kanapie będę trwał
i pisał słynne mémoires

Niech dowie cała się lewica
jak czuwa PPS-nerwica
- w Warszawie, Laskach, Chamonix
na otomanie wiernie tkwi

autor: Janusz Szpotański,  1964

https://culture.pl/pl/tworca/janusz-szpotanski

Wklejam fragment wspomnień o Januszu Szpotańskim autorstwa Antoniego Libery. Jest  to  część zatytułowana„Jak zostałem poetą satyrycznym”.
Całość tekstu:  https://literat.ug.edu.pl/szpot/autob.htm

******

W roku 1964, z okazji zbliżającego się dwudziestolecia Polski Ludowej, idąc za wzorem Czerwonych, którzy, jak wiadomo, zawsze dla uczczenia swych świąt organizują akademie „ku czci”, postanowiłem i ja taką akademię zorganizować — dla grona moich znajomych. W tym celu napisałem kilka utworów (potem weszły one w skład nieplanowanej jeszcze wówczas Opery). Były to, o ile dobrze pamiętam, Drugi hymn Cichych, Aria Strzelczykowskiego, Pieśń Nowej Klasy i jeszcze coś, ale nie pamiętam już co. Akademia odbyła się oczywiście 22 lipca, a same utwory niespodziewanie zyskały sobie szalony aplauz publiczności, która zaczęła się ode mnie domagać, bym nie poprzestał na tym, lecz napisał dalsze teksty, które złożyłyby się w końcu właśnie w rodzaj opery. Inaczej mówiąc, bym, idąc śladem Bogusławskiego, autora Krakowiaków i Górali, stworzył dzieło pod tytułem Cisi i Gęgacze.

Cóż było robić? Przystąpiłem do pracy. Początkowo szło mi to powoli, ale w pewnym momencie
„bania z poezją” rozbiła się i dosłownie w ciągu tygodnia napisałem całą resztę. Od tej chwili operę wykonywałem na różnych spotkaniach towarzyskich. W środowisku intelektualnym i literackim Warszawy cieszyła się ona niesłychanym powodzeniem, tak że byłem po prostu rozrywany: co chwila ktoś mnie zapraszał, żebym przyszedł i zaprezentował ten utwór.

Na jednym z takich spotkań poznałem Ninę Karsov i Szymona Szechtera. Moja opera spodobała im się do tego stopnia, że postanowili urządzić kolejne spotkanie, na którym planowali dokonać jej nagrania na magnetofon. W tym mniej więcej czasie rzecz była już dość głośna, przynajmniej na tyle, że londyńskie "Wiadomości"  doniosły, iż po Warszawie krąży szopka satyryczna nieznanego autora pt. Cisi i Gęgacze, która cieszy się olbrzymim powodzeniem. Zresztą sam zacząłem odczuwać, że atmosfera wokół mnie jakby się zagęściła. Wiele wskazywało, że utworem tym, poza wdzięczną publicznością, interesuje się również służba bezpieczeństwa. Mimo to jednak nic poważniejszego mi jeszcze wówczas nie groziło. Bo może oni i znali to już z jakichś tam przyjęć, ale z całą pewnością nie mieli w ręku pełnego tekstu. Zdobyli go, jak to na ogół bywa, zupełnie przypadkowo.

Było to tak: któregoś dnia, kompletnie bez forsy, a jednocześnie oczekując na wypłacenie mi pewnego honorarium z PIW, udałem się do kawiarni Związku Literatów, by spotkać tam jakichś znajomych, którzy postawiliby mi kawę. Nie miałem bowiem nawet tych mizernych, drobnych kwot, żeby zafundować sobie ową małą, poranną czarną kawę, do której byłem tak przyzwyczajony i przywiązany. No i rzeczywiście, ledwo się tam zjawiłem, zaraz natknąłem się na grupę młodych poetów, którzy ucieszywszy się z tego spotkania, natychmiast zaprosili mnie do swojego stolika. Po pewnym czasie, jak na młodych poetów przystało, doszli oni do wniosku, że spotkanie nasze nie powinno jednak skończyć się na małej kawie, lecz co najmniej na małej wódce. Powiedziałem im:

— No, moi drodzy, ja bardzo pochwalam, a nawet popieram tę myśl, lecz co do mnie, jestem bez grosza, więc się do tego nie dołożę.

— Ach, nie! — oni na to. — Szpocie, jesteś naszym gościem! Wszystko zakupimy sami i pojedziemy do mieszkania jednego z kolegów.

Tak się też stało. Ponieważ panowała wówczas moda na Hemingwaya, młodzi poeci grali role silnych mężczyzn, silnych ludzi, toteż zamiast zwykłej wódki zakupili spirytus. Jednakże, jak przyszło co do czego, to okazało się, że spirytusu to oni pić nie umieją, ja natomiast — doskonale (co zresztą, nawiasem mówiąc, można wydedukować z tekstu Carycy). Otóż spirytus pije się w ten sposób, że po wchłonięciu kieliszka z jego zawartością wydaje się ów charakterystyczny chuch, żeby nie poparzyć sobie języka i jamy ustnej. O tym elementarnym sposobie nie mieli oni zielonego pojęcia, a spirytus poza tym taką ma jeszcze właściwość, że działa uderzeniowo, to znaczy, że kiedy się go pije, człowiekowi wydaje się, że nic go nie bierze, że cały czas jest trzeźwy, a później następuje nagle to słynne spirytusowe uderzenie, po którym na ogół całkowicie traci się świadomość, spada się pod stół i budzi się dopiero następnego dnia rano z potwornym bólem głowy. Tym razem jednak nie doszło do tego: oni się dokądś spieszyli, więc nie siedzieliśmy w tym mieszkaniu do oporu, lecz w jakimś momencie wyszliśmy stamtąd na ulicę. Na rogu pożegnałem się z nimi i odtąd wszystko już, do dzisiejszego dnia, rysuje mi się wyłącznie w formie takich większych lub mniejszych plam.

Głównie były to plamy szaroniebieskie, pod którymi, jak się nietrudno domyśleć, kolejno kryli się milicjanci, radiowóz i komisariat. Na komisariacie wtrącono mnie tradycyjnie do takiego wieloosobowego lochu, a gdy następnego dnia obudziłem się, pierwsze, co dotarło do moich uszu, to były wymawiane przez wszystkich dookoła jakieś cyfry, których znaczenia zupełnie nie pojmowałem: 2-5-9, 7-5, 8-4 itp. Oczywiście, jak się wkrótce o tym dowiedziałem, były to ową swoistą konwencją wypowiadane nazwy artykułów kodeksu karnego. W pewnym momencie jeden z moich towarzyszy niedoli, jakiś złodziejaszek czy chul, zapytał mnie:

— No a ty to za co właściwie siedzisz?

Odpowiedziałem mu, zgodnie z prawdą, że miałem zatarg z milicjantem. Na co on znowu:

— A czy spadła mu przy tym czapka?

Ja:

— No, nie pamiętam.

Na co on:

— No, bo jeśli spadła: pięć, a jeśli nie spadła, to minimum trzy z bomby.

Wtedy właśnie po raz pierwszy dowiedziałem się o istnieniu trybu przyspieszonego, to znaczy, że można zasadzić delikwenta nieomal bezpośrednio po samym zajściu, bez całego postępowania przygotowawczego, bez adwokata, na podstawie zeznań wyłącznie świadków oskarżenia czy — w danym wypadku — milicjantów. Nie wróżyło to niczego dobrego. Pomyślałem sobie: „Ładna historia! Niezłe perspektywy…”

No i rzeczywiście, po pewnym czasie wzywają mnie na górę na przesłuchanie, które, jak się okazuje, prowadzą dwie milicyjne damy. Przesłuchanie, jak wiadomo, zawsze zaczyna się od pytań o personalia, z których jedno, poniekąd najważniejsze, dotyczy wykonywanej profesji. No i dochodzi wreszcie do tego arcypytania o zawód. Odpowiadam na nie:

— Literat.

Na to druga z przesłuchujących mnie dam podnosi na mnie zgorszony wzrok i kiwając z politowaniem głową, powiada:

— Literat! A takich plugawych słów używa!

Na co ja:

— A jakich to? Jakich?

Na co ona znów:

— Mnie to nawet przez gardło nie przejdzie.

Można tu tytułem dygresji wtrącić, że prawie identycznego sformułowania użył później Jan Szydlak, polemizując w Sejmie z Jerzym Zawieyskim, który stawał w mojej obronie. Szydlak mówił tam mniej więcej tak: „ Mnie przez gardło nie przeszedłby ten tekst [Opery]. Wstydzę się i nie mogą me usta powtórzyć pornograficznych, płynących z dna rynsztoku ulicy słów, których używa Szpotański dla określenia narodu, władzy i partii ”.

No, ale wracając do przerwanej historii, ja nie ustępuję i domagam się, by mi owe „plugawe słowa” mimo wszystko odczytano. No i ona, w odróżnieniu od Szydlaka, który o odczytanie stosownych fragmentów Opery zwrócił się do Zawieyskiego, bo sam, jak twierdził, nie był w stanie tego zrobić, zaczęła w końcu własnymi ustami cytować. A stało tam mniej więcej tak:

„Więc wtedy powiedział do mnie: — to znaczy, niby ja do tego milicjanta — «ty ch…, własna matka powinna się ciebie wyrzec, że wysługujesz się temu ch… Gomułce!»”

No więc ja, usłyszawszy to, mówię:

— Proszę pani, to jest zupełnie niemożliwe, żebym ja coś takiego powiedział, jestem literatem, jak pani wie, człowiekiem kulturalnym, ja prawdopodobnie mówiłem po angielsku, pewnie zadawałem pytanie „Who is who”, a on to niewłaściwie zrozumiał… Ale o co tutaj tak naprawdę chodzi? Bo co do mnie, to ja absolutnie nic nie pamiętam z tego zajścia, wobec czego odmawiam na razie wszelkich zeznań, a jedyne, co mogę powiedzieć, to to, że kompletnie nie pojmuję, w jaki sposób znalazłem się w więzieniu. To na pewno jest wynik jakiegoś piramidalnego nieporozumienia. No, a co pani sądzi? Co będzie dalej?

Na co ona:

— To się dopiero okaże. Albo będzie pan sądzony w trybie przyspieszonym, to znaczy, zaraz się pana zawiezie do sądu i tam osądzi, albo wytoczy się panu normalną sprawę, a wtedy oczywiście będzie pan odpowiadał z wolnej stopy.

Po przesłuchaniu sprowadzają mnie z powrotem do loszku, lecz na niedługo, bo wkrótce znów zjawiła się ta moja dama, i to w towarzystwie dwóch eleganckich panów, w których ja nieomylnie rozpoznaję funkcjonariuszy wydziału śledczego i MSW, i oświadcza mi:

— Jedziemy do pana na rewizję.

— Na rewizję? — ja na to. — Na jaką rewizję? Przecież jestem podejrzany o obrazę milicjanta, więc jaki może mieć z tym związek rewizja w moim mieszkaniu?

— Z tym związku może i nie ma — ona na to — na pewno jednak ma z tym, że niezależnie od podejrzenia o obrazę milicjanta ciąży na panu jeszcze podejrzenie, iż przechowuje pan w domu przedmioty pochodzące z przestępstwa.

— Przestępstwa? — ja na to. — Jakiego znów przestępstwa?

Ale ona nie zamierza już dalej ze mną dyskutować, tylko wręcza mi prokuratorski nakaz rewizji, czym praktycznie zamyka mi usta.

No i jedziemy. I gdy tak jedziemy, to ja sobie uświadamiam, że to jednak zupełny już klops, albowiem moja opera, przepisana na maszynie, leży w tekturowej teczce u mnie na biurku — po prostu na samym wierzchu.

Wchodzimy wreszcie do mieszkania, oni rozpoczynają rewizję, no i, jak to bywa w złych komediach, szukają wszędzie, tylko nie tam, gdzie leży ta teczka. Buszują w szafie, wertują książki, zaglądają do łóżka. Wreszcie, kiedy już wszystko sprawdzili, sięgają po tę nieszczęsną teczkę. Następuje moment podpisania protokołu rewizji. W dokumencie tym nie widzę jednak żadnej wzmianki, że cokolwiek znaleziono i zakwestionowano, więc podpisuję. Odjeżdżamy.

Następnego dnia wiozą mnie do prokuratora, który daje mi sankcję, czyli, po pierwsze, zatwierdza to, że ja w czasie dotychczasowych czynności śledczych byłem aresztowany, oraz, po drugie, nakazuje pozostawienie mnie w areszcie przynajmniej przez miesiąc. Na odsiedzenie sankcji przywożą mnie do więzienia w Białołęce, gdzie na dzień dobry znów odbywa się ów rytuał z personaliami, to znaczy, trzeba odpowiadać na listę pytań podstawowych, w tym na słynne arcypytanie o zawód. Znowu więc z moich ust pada odpowiedź:

— Literat.

Na to przyjmujący mnie w rejestr więźniów oficer służby więziennej odzywa się w te słowa:

— Ach, jaka szkoda, że zjawia się pan tak późno! Dopiero co mieliśmy tu pana kolegę, pana Iredyńskiego, to taki sympatyczny człowiek, no ale niestety nie ma go już tu, więc nie spotkają się panowie.

To jego nad wyraz serdeczne przywitanie nie było właściwie niczym dziwnym. Bo z pewnością była to dla nich sensacja: więzienie, do którego przywożą na ogół chuliganów albo złodziejaszków, zaczyna nagle gościć ludzi pióra — najpierw poetę Iredyńskiego, teraz literata Szpotańskiego. Toteż po dwóch dniach mego siedzenia w celi zbiorowej władze więzienne wzywają mnie i proponują:

— Co pan będzie siedział stale pod kluczem! Proponujemy panu, by pracował pan w więziennej księgowości. Będzie pan miał otwartą celę, chodził sobie na telewizję itp.

Ja na to:

— Nie mam nic przeciwko temu, chyba że stawiacie panowie jakieś warunki.

— Ale skąd! — oni na to. — Żadnych warunków.

No to się zgodziłem i już począwszy od trzeciego dnia, zacząłem pracować w tej księgowości, lecz nade wszystko uczęszczać na telewizję, nawiązywać rozliczne kontakty i znajomości, spacerować do woli.

W tym miejscu warto opowiedzieć o takiej jeszcze rzeczy: otóż kiedy siedziałem, to była akurat wiosna i wypadł 1 maja. I gdy oglądałem telewizję, dowiedziałem się nagle, iż słynna książka generała Moczara Barwy walki została właśnie zaadaptowana dla potrzeb widowiskowych i zaprezentowana na placu Defilad w formie… baletu. Wiadomość ta szalenie podziałała mi na wyobraźnię. Wizja baletowych pedałów poubieranych w mundury żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego, hopsających i wyjących partyzanckie piosenki w stylu Dziś do ciebie przyjść nie mogę, była do tego stopnia elektryzująca i pobudzająca, że z czasem zainspirowała mnie do stworzenia kolejnej opery. Zacząłem ją pisać zaraz po wyjściu z więzienia, nie dokończyłem jednak nigdy, powstały zaledwie fragmenty, które w późniejszych wydaniach weszły w skład Cichych i Gęgaczy.

Ów pierwotny pomysł, który zaświtał mi w głowie jeszcze w więzieniu pod wpływem wiadomości o balecie Moczara, był taki: sława, jaką zdobywa autor Barw walki po sukcesie baletu na placu Defilad, staje się przyczyną straszliwej zawiści Gnoma, to znaczy, Gomułki, który postanawia go przebić, pisząc z kolei operę, a następnie polecając wystawić ją na ulicach Warszawy z jeszcze większym przepychem. Opera Gnoma miała nosić tytuł Targowica, a jej tematem była, z jednej strony, zdradziecka postawa reakcyjnego i ciemnego kleru, a z drugiej, bezkompromisowa walka z nim szlachetnych i postępowych czerwonych.

Jak się nietrudno domyśleć, temat opery Gnoma wiązał się z niedawną sprawą listu biskupów polskich do biskupów niemieckich, który tak straszliwie rozsierdził Gomułkę. Ale moja opera nie ograniczała się wyłącznie do przedstawienia opery Gnoma i okoliczności jej wystawienia na ulicach Warszawy. To przewidziane było dopiero w trzecim akcie, to miało być dopiero ukoronowaniem i pointą pewnej akcji, która rozgrywała się w dwóch pierwszych aktach. Otóż akt pierwszy, zatytułowany W pałacach Gnoma, miał się rozgrywać w więzieniach i ukazywać panujące tam nastroje. Ponieważ cała rzecz dzieje się w przededniu Millennium, wszyscy więźniowie spodziewają się amnestii. Pod koniec aktu okazuje się jednak, że nadzieja ta się nie spełnia: przybyły naczelnik więzienia oświadcza, że żadnej amnestii nie będzie, natomiast łaskawość władz przejawi się w tym, iż więźniowie pod jego batutą odśpiewają specjalnie dla nich napisane oratorium Gnom.

Drugi akt opery rozgrywać się miał „w pałacach czerwonych” (taki też był tytuł tego aktu) i przedstawiać różne znane wówczas osobistości partyjne, które namawiają Gnoma, by napisał dla nich operę.

No i wreszcie akt trzeci, Targowica (ten tytuł, jak już wspomniałem, był zarazem tytułem całej opery), najpierw miał przedstawić polowanie, jakie w owym czasie urządziły władze na podróżujący po Polsce, z okazji Millennium, święty obraz z Częstochowy, a następnie zwycięski festyn uliczny w stolicy, którego szczytowym punktem miało być właśnie prawykonanie Targowicy — wielkiego dzieła Gnoma, bezwzględnie i ostatecznie rozprawiającego się z brużdżącym, reakcyjnym klerem.

Muzyczny pomysł tej części polegał na tym, że czerwoni i cisi śpiewają na melodie liturgiczne Gnom, na przykład, swą arię:
A obraz cudowny, co wzburzyć miał lud,
Plandeką przykryję, i skończy się cud.

ze słynnym refrenem:

Ja nie, ja nie, ja nie przebaczę,
Pałami ich zaraz, zaraz uraczę.

śpiewa na melodię Godzinek); natomiast reakcyjny kler — na melodię pieśni rewolucyjnych, na przykład, na melodię Na barykady, ludu roboczy śpiewano:

Na kazalnice, księża prałaci!
Cudowny obraz do góry wznieś!

Tyle więc o tej drugiej, niedokończonej nigdy operze, której pomysł zrodził się w więzieniu. Teraz możemy jechać dalej.

No więc gdy się tylko w tym więzieniu znalazłem, zaczęły się różne próby, aby mnie stamtąd wydostać. Jedną z nich podjęli moi znajomi ze środowiska szachowego. Jak wiecie, sporą część swego życia poświęciłem grze w szachy, a nawet zdobyłem w tej dziedzinie tytuł mistrzowski. Nic więc dziwnego, że miałem w tym środowisku znajomych, wiernych kibiców, a nawet wielbicieli. Nie zdawałem sobie jednak sprawy, że jest wśród nich pewien bardzo wysoko postawiony pułkownik milicji. Otóż moi przyjaciele szachiści udali się właśnie do niego z prośbą o interwencję w mojej sprawie. Powiedzieli mu, że miałem zatarg z milicjantem.

— O, to głupstwo! — rzekł pułkownik. — Nawet gdyby go dźgnął nożem, z dziecinną łatwością wyciągnę go stamtąd w przeciągu 24 godzin. Przyjdźcie do mnie jutro.

Kiedy jednak szachiści przybyli następnego dnia o umówionej porze, pułkownik rozłożył ręce i powiedział:

— Moi drodzy, sprawa jest w gestii MSW. Ja nic nie mogę zrobić.

Z więzienia udało mi się ostatecznie wydostać na „wolną stopę” dopiero po jakichś dwóch miesiącach, dzięki stosunkom mojego adwokata.

Gdy tylko się na tej „wolnej stopie” znalazłem, od razu powiedziałem sobie, że teraz to już tak łatwo Czerwony ze mną nie zapajacuje i bardzo się będzie musiał natrudzić, żeby mnie z powrotem zagnać do kozy czy choćby jakąś grzywnę wydrzeć.

Cóż zrobiłem? Otóż napisałem do sądu pismo, w którym postawiłem wniosek o powołanie świadków obrony, na nich zaś wyznaczyłem kilku najbardziej zajadłych wówczas Czerwonych, między innymi Jerzego Putramenta, Janusza Wilhelmiego i Andrzeja Lama. Sąd oczywiście odrzucił ten wniosek, co w prawniczym języku kancelaryjnym wyrażone zostało w ten mniej więcej sposób: „odrzucić wniosek o powołanie świadków z tej sprawy i tej strony protokołu”. Formuła ta okazała się dla mnie zbawienna. Albowiem gdy maszynistka przepisywała ów protokół na maszynie, to tak się jakoś szczęśliwie a dziwnie dla mnie złożyło, że na wyszczególnionej przez sąd stronie znalazły się nazwiska zaledwie kilku pośledniejszych świadków obrony, których powołałem, podczas gdy wiadoma trójka asów, czyli Put, Wilhelmini i Lam, znalazła się już na stronie następnej, a więc nie podlegającej surowemu zastrzeżeniu sądu. W ten sposób, dzięki Opatrzności, wcielonej tym razem w biurokrację, moje pierwsze posunięcie obronne zostało uwieńczone sukcesem: sąd mimowolnie uznał wyjątkowo niewygodnych dla siebie świadków.

Jak się zresztą miało okazać, zasadniczą zaletą tych świadków — dla mnie, nie dla sądu, dla sądu była to wada — wcale nie była ich pozycja polityczno-społeczna, lecz taka mianowicie cecha, iż żadnemu z nich ani śniło się przychodzić na rozprawę, i to znów nie ze względu na moją osobę, lecz po prostu z braku czasu tudzież z totalnego „olewnictwa”.

Tak więc sprawa była wciąż odraczana. Wreszcie rozsierdzony sędzia, który ją prowadził, polecił doprowadzić ich przez milicję. Jednakże i to na nic się nie zdało, natomiast w aktach sprawy znalazła się taka np. notatka: „Funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej nie mogli doprowadzić na salę rozpraw świadka Janusza Wilhelmiego z uwagi na to, iż w wyznaczonym dniu o godzinie 6 rano nie zastali go w zamieszkiwanym przez niego lokalu.”

W tej sytuacji zarządzono, że pierwsze posiedzenie, do którego wciąż nie mogło dojść z powodu chronicznego niestawiennictwa świadków obrony, odbędzie się bez ich udziału. Ale i tę rafę udało mi się sprytnie wyminąć dzięki sprzyjającym okolicznościom.

Otóż wyznając zasadę wyrażoną lapidarnie w znanym przysłowiu: „kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje”, w wyznaczonym dniu udałem się do sądu odpowiednio wcześniej, by znaleźć salę, na której miałem być sądzony, i w ogóle by się jakoś do tej rozgrywki przygotować psychicznie. Gdy dotarłem tam w końcu, na drzwiach zastałem kartkę z zawiadomieniem, że moja sprawa, która według wcześniejszych ustaleń rzeczywiście miała się toczyć na tej właśnie sali, z jakichś ważnych przyczyn przeniesiona została do innej, takiej to a takiej. Nie namyślając się długo, nie widziany przez nikogo, zdarłem czym prędzej kartkę, podarłem na strzępy i wrzuciłem do kosza, po czym spokojnym, wolnym krokiem, długimi korytarzami, udałem się pod tę nowo wyznaczoną salę. Tam oczywiście poza mną nikt inny nie dotarł. Świadkowie oskarżenia czekali pod salą wyznaczoną pierwotnie (później za niestawiennictwo tego dnia chciano ich karać grzywną), mnie zaś sąd okazał nawet pewnego rodzaju współczucie: tyle już razy zjawiam się na próżno!

Wreszcie, za dziewiątym czy którymś razem, sytuacja wydawała się już nie do uratowania. Stawili się wszyscy — świadkowie oskarżenia, czyli milicjanci, oraz świadkowie obrony, z trójką pisarzy włącznie. Ale nawet tym razem nie opuściło mnie szczęście. Wszyscy otrzymali wezwania na godzinę dziesiątą rano. O tej właśnie godzinie miała się rozpocząć moja sprawa i dokładnie w tym czasie wszyscy się zebrali.

Sprawa moja była jednakże trzecia z wokandy, pierwsza zaś, wyznaczona na godzinę dziewiątą, okazała się wyjątkowo trudna i skomplikowana, tak że wciąż jeszcze się toczyła i nic nie wskazywało, by szybko dobiegła końca. Trójka moich asów zaczęła się niecierpliwić, a nawet irytować. Wilhelmi zwrócił się do mnie:

— No wiesz, stawiasz mnie w wyjątkowo kłopotliwej sytuacji, dlaczegoś nie zadzwonił do mnie od razu, na samym początku, ja bym to z miejsca załatwił u… — jakiegoś Dobieszaka czy nie-Dobieszaka, nie pamiętam już nazwiska, w każdym razie chodziło o jakąś bardzo ważną figurę u milów w owym czasie — wystarczyłby jeden telefon.

Putrament zaś wręcz szalał.

— Nie będę przecież bez końca wysiadywał na korytarzach sądowych! — wykrzykiwał. — Mój czas jest drogi! Co oni sobie właściwie myślą!

Ja na te okrzyki specjalnie nie zważałem, chodziłem sobie po korytarzu i kątem oka kontrolowałem sytuację. Aż w pewnym momencie podchodzi do mnie jeden z tych milów świadków-oskarżenia i szalenie nieśmiało mnie pyta (nieśmiałość ta płynęła stąd, że po tym permanentnym niestawianiu się w sądzie ciążyły na nich nagany, upomnienia, a nawet wnioski o grzywnę, byli oni już kompletnie skotłowani, i to raczej ja byłem dla nich postrachem, a nie oni dla mnie), więc pyta:

— Przepraszamy pana bardzo, jak pan sądzi, długo jeszcze trzeba będzie czekać na tę naszą sprawę?

To ja na to:

— No, sam pan widzi. Toczy się dopiero sprawa pierwsza, potem będzie druga, ale spójrzcie panowie, jaka tam jest lista świadków! To potrwa dobrych kilka godzin.

Na co on do mnie:

— To jak pan sądzi, zdążymy jeszcze przed rozpoczęciem pójść z kolegą na kawę?

— Ależ proszę pana! — ja na to — nie tylko na kawę! Zdążycie panowie na cały obiad i to z dużą wódką!

Po tych zapewnieniach, bardzo uradowani, dziarskim krokiem oddalili się. Ledwo poszli, drzwi sali otwierają się i słyszymy, że ta pierwsza sprawa nareszcie się kończy. W tej sytuacji podchodzę niezwłocznie do Putramenta i ni stąd, ni z owąd, nawiązując do jego wcześniejszych wyrzekań, które puszczałem niby mimo uszu, mówię:

— Panie Jerzy, rzeczywiście to jest nie do pomyślenia, aby pan tyle czasu czekał z powodu ich głupich opóźnień! Pana czas jest bezcenny! No, ale w końcu jest pan człowiekiem na świeczniku, więc może by pan tak wszedł do pokoju sędziowskiego i poprosił, aby zmieniono porządek, to znaczy, żeby osądzono teraz naszą sprawę, zamiast tę drugą.

Na to Putrament:

— Sądzi pan, że oni się zgodzą?

— No, jak pan ich poprosi — ja na to — to nie będą mieli wyjścia!

No i Putrament wdarł się do pokoju sędziowskiego, po czym rozradowany stamtąd wyszedł wołając:

— A teraz sprawa Szpotańskiego! Proszę, proszę!

I wszystkich zaczął zapędzać na salę sądową. Oczywiście z wyjątkiem świadków oskarżenia, których zapędzić nie mógł, bo ci w najlepsze konsumowali akurat wtedy swoje piwko, na które się byli udali.

I w ten sposób sprawa znów została odroczona, tym razem, jak się okazało, na czas już nieograniczony.

Tymczasem dojrzewała sprawa z Operą. Otóż, jak już mówiłem, w chwili, gdy Opera nabrała rozgłosu i stała się dosyć popularna, Nina Karsov i Szymon Szechter zaproponowali mi, abym na przyjęciu, które zamierzali wydać, nagrał ją całą na magnetofon. Chętnie przystałem na tę propozycję i rzeczywiście Opera została w całości nagrana.

Było to jakoś w przededniu wakacji, w każdym razie Karsov i Szechter wkrótce potem wyjechali w góry, zabierając oczywiście ze sobą świeże nagranie, by delektować się nim w ciszy górskiej u jakiegoś zaufanego juhasa. Tymczasem byli oni już wtedy dość poważnie obstawieni przez UB. I któregoś pięknego ranka wpadło tam do nich, w to górskie zacisze, ze dwunastu cichych. Karsov i Szechter zostali aresztowani, taśma z Operą zaś zarekwirowana.

W tym momencie bezpieka miała już nareszcie komplet: maszynopis znaleziony u mnie na biurku podczas rewizji, a teraz taśmę magnetofonową z moim głosem. I prokurator, który miał oskarżać w sprawie Karsov-Szechter, powiedział mojemu adwokatowi, że będzie się właśnie ustalało autorstwo Opery, że obecnie nie będzie już z tym najmniejszych trudności, a wtedy zrobi się natychmiast kolejną sprawę. I rzeczywiście zmontowali ją wkrótce.

Aresztowany zostałem w święto Trzech Króli 1967 roku, przy czym cichych, którzy po mnie przyszli, nie było trzech, jak można by się spodziewać, lecz chyba i piętnastu. Znów zrobili rewizję, tyle że tym razem zabrali już całe góry papierów, całą moją korespondencję, wszelkie notatki i zapiski, a nawet niektóre książki. Mnie zaś osadzono w więzieniu na Mokotowie.

Z tą rewizją wiąże się pewna wyjątkowo zabawna historia. Otóż wśród zarekwirowanych mi listów znajdował się jeden — od znanego i wybitnego adwokata warszawskiego, Michała Brojdesa. Był to list zupełnie niewinny, zapraszający mnie, zdaje się, na jakieś przyjęcie, a kończący się słowami: „Z serdecznym gęganiem — Michał Brojdes”.

Na tej właśnie podstawie wezwano Brojdesa w charakterze świadka. No i ten przesłuchujący, jakiś kapitan MO… nie, to już był prokurator — no więc ten prokurator pyta Brojdesa:

— Panie mecenasie, zna pan niejakiego Szpotańskiego?

— No oczywiście, że znam — na to Brojdes — i to dobrze.

— A wie pan — ciągnie dalej prokurator — że jest on aresztowany i za co aresztowany?

  1. — Oczywiście — na to Brojdes. — Jest to dosyć głośna sprawa w sferach sądowych: aresztowano go pod zarzutem napisania opery i Gęgacze.

— No właśnie — na to prokurator — a więc stwierdza pan, panie mecenasie, że autorem opery o tym tytule jest Janusz Szpotański.

Na co Brojdes:

— Panie prokuratorze, ja niczego takiego ani nie stwierdziłem, ani nie zamierzam stwierdzić.

— No dobrze — na to prokurator — to w takim razie z innej beczki: czy pan wie, panie mecenasie, kto to właściwie są ci Gęgacze?

Brojdes:

— Oczywiście, że wiem. Termin ten powstał i przyjął się w okresie, gdy istniał jeszcze Klub Krzywego Koła: tak mianowicie nazywano zapalonych dyskutantów w tym klubie, którzy domagali się głównie, by szanować ich prawa obywatelskie gwarantowane konstytucyjnie.

— No, to chyba niezupełnie tak — na to prokurator — ale mniejsza z tym. A kto to są w takim razie, według pana mecenasa, Cisi?

— To z kolei, panie prokuratorze — powiada na to Brojdes — byli tacy panowie, którzy równie gorliwie i często przychodzili na zebrania Klubu Krzywego Koła, tyle tylko, że w odróżnieniu od Gęgaczy raczej w ogóle nie zabierali głosu w dyskusji, natomiast wyjątkowo uważnie słuchali.

— No tak — powiada wtedy prokurator — wie pan, kto to są Cisi, wie pan, kto są Gęgacze, mało tego, zna pan osobiście Szpotańskiego, i jak to, nie wie pan, kto napisał operę Cisi i Gęgacze?

— Panie prokuratorze! — na to Brojdes. — A czy pan wie, kto to są Krakowiacy?

— No pewnie, że wiem, ale co to ma do rzeczy?

— No, a Górale, też pan wie?

— No oczywiście, że wiem, ale raz jeszcze pytam, co to ma wspólnego ze sprawą?

— A czy wie pan, kto napisał operę Krakowiacy i Górale?

Prokurator szalenie się zdumiał: — To jest taka opera?

  1. — A jakże! — na to Brojdes. — No i widzi pan: wie pan, kim są Górale, wie pan, kto to są , wie pan już teraz, że jest opera pt. i Górale, i mimo to nie wie pan, kto ją napisał. A ode mnie pan żąda, bym wiedział, kto napisał Cichych i Gęgaczy.

Chociaż mieli mnie nareszcie już w tej ciupie, długo jednak jeszcze nie mogli udowodnić mi autorstwa Opery ani tego, że ją rozpowszechniałem. Dopomogło im w tym czy wręcz umożliwiło dopiero kilku świadków którzy, pytani na tę okoliczność, czy wykonywałem mianowicie Operę na przyjęciu w pewnym mieszkaniu, ze szczegółami potwierdzili ten fakt. Nie będę tutaj wymieniał ich nazwisk, zresztą sprawa jest powszechnie znana.

Chcę natomiast przypomnieć w tym miejscu inną osobę, która również była obecna na owym przyjęciu i która także była później przesłuchiwana. Chodzi o pewną starszą, bardzo czcigodną damę — księżnę Radziwiłł. Otóż kiedy ją właśnie przesłuchiwano w mej sprawie i zadano to kluczowe pytanie, czy śpiewałem tam jakieś piosenki, to ona odpowiedziała tak:

— Może on i coś tam śpiewał, ale ja nic nie zapamiętałam, bo to nie było o ludziach z towarzystwa.

No i wreszcie odbyła się rozprawa, oczywiście przy drzwiach zamkniętych, ze względu na pornograficzne obrzydliwości, jakie występują w Operze, i zostałem w jej wyniku skazany na 3 lata więzienia. Byłem jeszcze sądzony z tak zwanego małego kodeksu karnego, który za takie rzeczy przewidywał karę od 3 do 15 lat więzienia, tak więc można powiedzieć, że do końca miałem szczęście, bo zostałem przecież możliwie najłagodniej potraktowany.

Podczas odsiadywania przeze mnie wyroku miały miejsce pamiętne „wydarzenia marcowe”, które znów mnie szalenie zainspirowały, tak że napisałem tam dwa kolejne utwory: Balladę o Łupaszce i Rozmowę w kartoflarni. Co prawda, oba te utwory zaraz po ich napisaniu wpadły, bo mnie ktoś zakapował. Na widzeniu z adwokatem jednak odtworzyłem je z głowy, adwokatowi zaś tak się one spodobały, że z miejsca opanował je na pamięć i w ten sposób utorował im drogę w świat.

Ostatecznie całych trzech lat nie odsiedziałem, bo z okazji 25-lecia PRL-u, czyli tzw. srebrnego wesela, które wypadło w tym czasie, darowano mi na mocy amnestii 5 miesięcy Tak więc odsiedziałem zaledwie 2 lata i 7 miesięcy. Na wolność wyszedłem jesienią 1969 roku.

No więc tak to mniej więcej zaczęła się moja kariera satyryka.

 

******

Wykaz wszystkich moich notek na portalu "Szkoła Nawigatorów" pod linkiem:

http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/troche-prywaty      

 


 



tagi: szpotański janusz 

stanislaw-orda
6 września 2021 11:37
39     1901    13 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

WP @stanislaw-orda
6 września 2021 14:28

R E W E L A C J A

Całość jest świetna, uśmiałem się, ale szczególnie przypadły mi do gustu dwa fragmenty:

" Powiedzieli mu, że miałem zatarg z milicjantem.

— O, to głupstwo! — rzekł pułkownik. — Nawet gdyby go dźgnął nożem, z dziecinną łatwością wyciągnę go stamtąd w przeciągu 24 godzin. Przyjdźcie do mnie jutro. "

"Chodzi o pewną starszą, bardzo czcigodną damę — księżnę Radziwiłł. Otóż kiedy ją właśnie przesłuchiwano w mej sprawie i zadano to kluczowe pytanie, czy śpiewałem tam jakieś piosenki, to ona odpowiedziała tak:

— Może on i coś tam śpiewał, ale ja nic nie zapamiętałam, bo to nie było o ludziach z towarzystwa."

 

 

zaloguj się by móc komentować

chlor @stanislaw-orda
6 września 2021 15:45

Znam tylko niekóre, często cytowane fragmenty. Czy Szpotański pisał jedynie śmieszne kawałki o Gomułce? Nic o czasach Gierka, o Wałęsie, rządach Solidarnościowych, itd.

 

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @chlor 6 września 2021 15:45
6 września 2021 16:56

Chyba niczego (opublikowanego) nie napisał.

Np.  ostatni  (niedokończony) poemacik  Szpota jest taki jakby bardziej surrealistyczny:

https://literat.ug.edu.pl/szpot/bania.htm

zaloguj się by móc komentować

ewa-rembikowska @stanislaw-orda
6 września 2021 17:16

Czy to o nim Gomułka powiedział - "człowiek o moralności alfonsa"?

Satyryk ze Szpotańskiego był przedni.

zaloguj się by móc komentować

chlor @stanislaw-orda 6 września 2021 16:56
6 września 2021 19:43

No tak, surrealistyczny.

"i w kółko rozprawiają o tym,

jakby tyranię demokracji

obalić w imię wyższych racji

i zaprowadzić Nowy Ład

na wzór wielkiego Związku Rad".

 

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @stanislaw-orda
6 września 2021 22:17

Długo nie potrzeba poczekać. Dziś przy podwieczorku w tvp hiSTOria był film o J.J.Lipskim, w którym to nasz tytułowy bohater spiewał operę Cisi i Gęgacze (fragment) na melodię Horst Wessel Lied.

zaloguj się by móc komentować


MarekBielany @stanislaw-orda 6 września 2021 22:30
6 września 2021 22:37

Morał to chyba żaden.

Przełączyłem telewizor z transmisji z SEJMU.

Po prostu.

 

p.s.

Miałem w głowie, że stan wyjątkowy już obowiązuje, a tu ...

brak słów, albo stów.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @MarekBielany 6 września 2021 22:37
6 września 2021 22:50

Każda cywilizacja, oparta na zasobie kadrowym dobieranym wedle zasady  "równania w dół" zazwyczaj kona w bólach.

Nasza (euroatlantycka) nie stanowi wyjątku.

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @stanislaw-orda 6 września 2021 22:50
6 września 2021 23:08

Kadry, zasób ludzki...

Po ludzku to miałem nadzieję, że coś się zmieni na ludzkie...

 

p.s.

taka to pętla.

zaloguj się by móc komentować

ThePazzo @stanislaw-orda
7 września 2021 05:11

R E W E L A C J A - mistrz !


"Dziś w wielkim świecie na Zachodzie

komunizm jest w ogromnej modzie,

dlatego każdy człowiek z szykiem

musi być tutaj bolszewikiem,

wielbić Lenina, Soso, Mao,

co wkrótce może być za mało

i wówczas tylko Khmer Czerwony

wstęp będzie dawał na salony.

 

Skąd się ta dziwna moda bierze,

że monde się tak zakochał w Khmerze,

że bankierowe i hrabiny

zamiast urządzać huczne bale

chcą pląsać wokół gilotyny

w jakimś straceńczym, dzikim szale,

że salonowe pięknoduchy

miast rzucać w tłum celnym bon-mot 'em

rewolucyjne wielbią ruchy

i w kółko rozprawiają o tym,

jakby tyranię demokracji

obalić w imię wyższych racji

i zaprowadzić Nowy Ład

na wzór wielkiego Związku Rad.

 

Odpowiedź znam na to pytanie,

lecz nie odpowiem teraz na nie,

bo jest olbrzymim błędem w sztuce,

gdy się zaczyna od pouczeń.

Dosyć, że w wielkim świecie gorze

i choć to kogoś zdziwić może,

dziś rewolucji ogień płonie

nie w chatach wcale, lecz w salonie."

zaloguj się by móc komentować


Magazynier @stanislaw-orda
7 września 2021 10:21

Poczułem się młodszy o 53 lata! Piękne dzięki!

Rzecz jasna jestem nieustająco "piękny, dwudziestoletni" (około 1985-9) ... i "mądry" na dodatek. 

Ale mądry to był tak na prawdę Szpot. Pięknie się ten tekst rymuje z dzisiejszą medytację Gabriela. 

Musiałem pogrzebać w dossier Szechtera. I stwierdziłem że całość z wiki nadaje się na cytat: "Szymon Szechter (ur. 5 kwietnia 1920 we Lwowie, zm. 1 czerwca 1983 w Londynie) – polski historyk, pisarz, tłumacz i wydawca, dysydent. Był osobą ociemniałą.

Pochodził z rodziny żydowskiej. Był bratem Ozjasza Szechtera oraz stryjem Adama Michnika. Gimnazjum ukończył we Lwowie. W okresie okupacji sowieckiej studiował w Akademii Handlu Zagranicznego. W 1940 wstąpił do Komsomołu. W latach 1941–1943 służył w Armii Czerwonej (saper, porucznik, dowódca batalionu). Ranny w październiku 1943, w rezultacie utracił wzrok. W 1944 powrócił do Lwowa w poszukiwaniu rodziny (wszyscy zginęli w getcie).

Do 1957 przebywał w Związku Radzieckim. Był komsomolcem i członkiem partii komunistycznej, pracował m.in. jako lektor w Komitecie Miejskim KPZR. W 1948 ukończył studia historyczne, w 1953 obronił doktorat. Wykładał historię na Uniwersytecie Lwowskim.

W 1957 repatriowany do PRL. Otrzymał etat w Zakładzie Historii Partii przy KC PZPR. W latach 1962–1964 prowadził na Uniwersytecie Warszawskim zajęcia z historii ruchu ludowego w okresie międzywojennym. Autor niedopuszczonej do druku pracy: Geneza strajku chłopskiego w 1937 (maszynopis wszedł jednak do obiegu naukowego). Następnie został dyrektorem w Związku Ociemniałych Żołnierzy PRL. W 1964 został skazany za nadużycia gospodarcze na karę więzienia w zawieszeniu. Od tego czasu czynił starania o otrzymanie zgody na wyjazd stały do Izraela.

Jego sekretarką była Nina Karsov. W 1966 SB dokonała rewizji w ich mieszkaniu i przejęła notatki, rękopisy uznane za materiały szkalujące PRL. Nina Karsov została skazana na trzy lata więzienia. W więzieniu wzięli ślub. Po dwóch latach została zwolniona i oboje udali się na emigrację. W 1970 założyli w Londynie antykomunistyczne wydawnictwo Kontra, które wydaje m.in. książki Lwa Szestowa i Józefa Mackiewicza."

zaloguj się by móc komentować

dziadek-gpgpu @stanislaw-orda
7 września 2021 16:29

"... Na jednym z takich spotkań poznałem Ninę Karsov i Szymona Szechtera. Moja opera spodobała im się do tego stopnia, że postanowili urządzić kolejne spotkanie, na którym planowali dokonać jej nagrania na magnetofon. ..." - jak w pewnej reklamie żarówek:
"***** i wszystko jasne".

zaloguj się by móc komentować

zkr @Magazynier 7 września 2021 10:21
7 września 2021 16:29

Mnie zastanawia jak to rozegrano, ze pani Nina K. przejela prawa do spuscizny po Mackiewiczu. Komus musialo bardzo na tym zalezec:

ŚLEDZTWO W SPRAWIE MACKIEWICZA

UWAGI DO PROCESU: NINA KARSOV VERSUS JACEK TRZNADEL [fragmenty]

zaloguj się by móc komentować

dziadek-gpgpu @stanislaw-orda
7 września 2021 16:32

"... Jego sekretarką była Nina Karsov. W 1966 SB dokonała rewizji w ich mieszkaniu i przejęła notatki, rękopisy uznane za materiały szkalujące PRL. Nina Karsov została skazana na trzy lata więzienia. ..." - a to ciekawostka. Czyli w 1966 roku esbecja nie była jeszcze zażydzona? "Zafolksdojczona" chyba jeszcze tez nie była. Czyli jaka/czyja była?
Albo jakies przepychanki/legendowanie "wewnątrzplemienne".

zaloguj się by móc komentować


stanislaw-orda @dziadek-gpgpu 7 września 2021 16:32
7 września 2021 17:04

Nie wiesz, nie pisz. i nie kombinuj.

Aby cos z sensem wykombinować trzeba potrafić  posługiwać się sprawnie kombinerkami.

A poplotkować możesz u cioci na imieninach.

Co, ciocia  wtedy  cie pogoni i dlatego musisz odreagować w necie?

Coś masz "osdobistego" do Niny Karsov albo Szymona Szechtera?

I co to ma w ogóle do  rzeczy?

Zanizacie ustawicznie  poziom komentarzy , dziadku.

Byc może będę zmuszony  przerwać podobne swawole.

Męczy mnie bowiem coraz bardziej zaczynanie  co i raz od abecadła.

 

zaloguj się by móc komentować

DYNAQ @Magazynier 7 września 2021 10:21
7 września 2021 17:30

''Nina Karsov z d. Janina Kirszrot (ur. 10 czerwca 1940) – polska polonistka, ''

Dawno już tak się nie uśmiałem.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @DYNAQ 7 września 2021 17:30
7 września 2021 18:01

Faktycznie, ubaw po pachy.

Zwłaszcza , gdybyś zacytował kolejne zdanie :

"Uratowana jako dziecko z transportu do Treblinki, została adoptowana przez Stanisławę Szymaniewską-Karsov. W 1964 ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim.".

No to juz boki można zrywać.

Chyba was, dowcipnisie,  pobanuję.

 

zaloguj się by móc komentować

dziadek-gpgpu @stanislaw-orda 7 września 2021 17:04
7 września 2021 19:05

Pańska stronka - pańska wola.  Zadziwia mnie tylko poziom reakcji alergicznej. Albo i nie zadziwia.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @dziadek-gpgpu 7 września 2021 19:05
7 września 2021 19:44

Notka nie dotyczy postaci Niny Karsow ani też Szymona Szechtera.

Co miałbym jeszcze napisać, żeby to dotarło?

Swoje obiekcje proszę kierować do autora tekstu o J. Szpotańskim, czyli:

https://culture.pl/pl/tworca/antoni-libera

 

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @dziadek-gpgpu 7 września 2021 19:05
7 września 2021 19:59

I jeszcze, żeby była jasność.
Ja nie zapreczam, że mogli Szpota wystawić, zwłaszcza Sz. Szechter, bo był to niejako jego "obowiązek słuzbowy". Nie rozstrzygniemy natomiast kwestii, czy wasnieon, albo czy tylko on. Wokól tzw. dysydentów kreciło sie trzy razy wiecej szicli. Całkiem liczni właśnie w  charakterze dysydentów.
I musimy tego powtarzać w co drugim komentarzu.

Młodsi i tak nic nie skojarzą, a starsi i tak wiedzą bez nieustannego przypominania.

Natomiast mieszanie do tego sporu o prawa autorskie do książek Józefa Mackiewicza jest bez sensu. Nie ten czas, nie ten kraj, zupełnie inni ludzie zamieszani w sprawę.

zaloguj się by móc komentować

dziadek-gpgpu @stanislaw-orda 7 września 2021 19:59
7 września 2021 21:30

Nie pisalem o prawach autorskich. Natomiast dziwily mnie i i dziwia nadal, owe sympatie antygomulkowskiej opozycji (jak Szpot) do tzw. zydokomuny. Ja rozumiem, ze wspolny wrog, ze zydokomunie Gomulka troszke ukrocil konfitury, ale zeby jakies alianse? Ze stalinowcami? A druga sprawa, gdzie ci wszyscy zlotousci nieustraszeni tworcy byli za Bieruta? Co, wtedy bylo lepiej jak za Gomulki? Bezpieczniej? Byc moze zydokomunie. A potem ladowalo to towarzystwo u starego masona Giedroycia albo w Wolnej Europie.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @dziadek-gpgpu 7 września 2021 21:30
7 września 2021 22:08

A ile masz lat, że tak bardzo  to cię dziwi?

zaloguj się by móc komentować

zkr @stanislaw-orda 7 września 2021 19:59
7 września 2021 23:21

> Natomiast mieszanie do tego sporu o prawa autorskie do książek Józefa Mackiewicza jest bez sensu.

Mi nie chodzi o Mackiewicza (OK, byl to z mojej strony OT). Zastanawia mnie jaka role pelnili w srodowisku S. i jego zona.

zaloguj się by móc komentować

dziadek-gpgpu @stanislaw-orda 7 września 2021 22:08
8 września 2021 06:32

Lat mam dużo.

I z biegiem czasu przekonuję się,  że znacznie więcej, niż chciałbym to przyznać, spośród  osób czy spraw, które szanowałem, 
było po prostu montażem jakiś służb, czy to esbeckim, czy czyimś innym. To po pierwsze.

A po drugie: w świetle tego, co na SN dowiedziałem się o RON i jej zwalczaniu przez rózne siły, widzę też, że te wszystkie "osrodki emigracyjne", te różne Kultury, Giedroycie, Wolne Europy czy inne kUmitety na Zachodzie, były nie tyle antykomunistyczne, co antypolskie.

Po trzecie natomiast: czy i komu służyli ci, którzy podkreślali antykomunizm tych ośrodków, jednocześnie tuszując ich antypolskość?

Wnioski, jak dla mnie, są nadzwyczaj gorzkie.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @dziadek-gpgpu 8 września 2021 06:32
8 września 2021 08:17

Nie zgadzam się z zaprezentowaną  oceną, zwłaszcza odnośnie aspektu "antypolskości". Głównie dlatego, że razi ona rażącą  jednostronnością spojrzenia. To, oczywiście temat zbyt długi na pomieszczenie go w komentarzu. Zatem tylko w skrocie, o co mi chodzi. Po prostu, wszyscy żyjemy w określonym czasie historycznym, w określonych uwarunkowaniach, a także posiadamy konkretne możliwości dysponowania nimi  w danym czasie. Ale  także okreslonym zasobem informacji  o ludziach i sprawach, a zwłaszcza o mechanizmach wpływających na ludzkie wybory.

Wiekszosc takich informacji na ogół ujawnia się (najczęściej tylko w części, a nie w całości)  po wielu latach, zatem ocenianie przez przyszle pokolenia postaw pokoleń wcześniejszych skażone jest ideologicznym ahistorycyzmem.

Każdy z nas jest bowiem "mądrzejszy" odnośnie wyborów pokoleń nas poprzedzających, a przeciez  bez żadnej gwarancji, ze nasze wybory, działania i zaniechania podejmowane w tamtym czasie i w tamtych okolicznościach byłyby "lepsze".

zaloguj się by móc komentować

dziadek-gpgpu @stanislaw-orda
8 września 2021 09:42

"...

Wiekszosc takich informacji na ogół ujawnia się (najczęściej tylko w części, a nie w całości)  po wielu latach, zatem ocenianie przez przyszle pokolenia postaw pokoleń wcześniejszych skażone jest ideologicznym ahistorycyzmem.

Każdy z nas jest bowiem "mądrzejszy" odnośnie wyborów pokoleń nas poprzedzających, a przeciez  bez żadnej gwarancji, ze nasze wybory, działania i zaniechania podejmowane w tamtym czasie i w tamtych okolicznościach byłyby "lepsze".

..." - oczywiście, dlatego nie oceniam, broń Boże, ludzi i ich wyborów. W szczególności nie zakładam, że byli (ci opozycjonisci/dysydenci, jak zwał, tak zwał) wszyscy, "na zimno", antypolscy.

Wielu, zwłaszcza tych szeregowych, zapewne działało w dobrej wierze.

Natomiast co do szefostw różnych "zachodnich" ośrodków, tych wszystkich Kultur, Wolnych Europ i róznych kUmitetów - niestety, nie mam złudzeń.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @zkr 7 września 2021 23:21
8 września 2021 09:44

Czy chodzi o  środowisko londyńskiej emigracji polskiej?

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @dziadek-gpgpu 8 września 2021 09:42
8 września 2021 09:50

To zupełnie odrebna kategoria spraw. Także w PRL-u, ludzie gdzieś musieli pracować, bez względu na to ilu agentów kremlowskich, uplasowanych we władzach sprawowało rządy nad ówczesną Polską. A niektórzy z tzw. przeciętnych ludzi "zracjonalizowali" swój wybór tym, ze innej  (lepszej) Polski nie ma nie ma szans na to, aby zaistniała. Natomiast  wyemigrować  do "lepszego świata", aby tam zmywać gary w hinduskiej knajpie, mógł daleko nie każdy.

zaloguj się by móc komentować

dziadek-gpgpu @stanislaw-orda 8 września 2021 08:17
8 września 2021 09:52

cd.

A zadziwia mnie najbardziej to, że jedynymi grupami, mówiacymi na poważnie o antypolskości tych tzw. "ośrodków"
(bo, o ile pamietam, PZPR raczej mówiła o "antysocjalistyczności", a opozycja - wychwalała pod niebiosa) były,
skadinąd mocno skompromitowane i podejrzane, środowiska typu Grunwald czy ORMO.

Po latach wyglada to tak, jakby krytyka przez ex-moczarowców czy ormowców miała jeszcze uwiarygodniać te tzw. "ośrodki" w oczach naiwniaków w kraju.

Czyli montaż w montażu.

I doprawdy trudno mi uwierzyć, że po stronie "S" nikt tego nie widział?
Sponsoring z CIA/BND zamknał im usta?

zaloguj się by móc komentować

dziadek-gpgpu @stanislaw-orda 8 września 2021 09:50
8 września 2021 09:55

"... A niektórzy z tzw. przeciętnych ludzi "zracjonalizowali" swój wybór tym, ze innej  (lepszej) Polski nie ma nie ma szans na to, aby zaistniała. .." - to nie tak. Czy ludzie wierzyli w tzw."szanse" - jedni tak, inni nie.

Horyzont czasowe nie był chyba dla nikogo jasny.

Natomiast, z tego co pamietam, jednak sporo ludzi utożsamiało sie z Polska-jaka-była, na zazadzie "dłużej klasztora niz przeora".

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @dziadek-gpgpu 8 września 2021 09:52
8 września 2021 11:27

Nie ma między nami zgody co do tego, że były to ośrodki "antypolskie".

A contrario możesz wymienić  jakieś ówczesne  "propolskie"?

zaloguj się by móc komentować


dziadek-gpgpu @dziadek-gpgpu 8 września 2021 11:34
8 września 2021 11:35

Oczywiście wtedy tak tego nie widziałem, tzn. wydawało mi się, że i "S", i Kultura, i nawet RWE są jak najbardziej propolskie.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @dziadek-gpgpu 8 września 2021 11:35
8 września 2021 12:58

Już zdołaliśmy uzgodnić  główne punkty protokołu rozbieżności, nie ma zatem potrzeby, by dalej dzielić to, niczym zapałkę, na czworo.

zaloguj się by móc komentować


stanislaw-orda @stanislaw-orda
6 listopada 2021 15:48

Już  zapomniałem, że pierwodruk tegowspomnienia, ale pod tytułem "Jak zostałem satyrykiem" ukazał się w 1987 r. w bezdebitowym piśmie "Kurs" (zeszyt Nr 30). Podczas  kolejnej  próby zaprowadzenia tzw. gruntownego porządku  w bibliotece domowej, natrafiłem (dzisiaj) na ten zapomniany zeszyt.

https://encysol.pl/es/encyklopedia/hasla-rzeczowe/23050,Kurs.html

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować