-

stanislaw-orda : [email protected].

Toruński Rudak

O pierniku toruńskim słyszeli wszyscy, ale o toruńskim Rudaku to już mało kto. Niedawno natrafiłem w necie na materiał zawierający wspomnienia byłego szefa produkcji cegielni na Rudaku p. Henryka Hajncla  - link:
http://stawki.org/cegielnia-rudak-wspomnienia-henryka-hajncla

Tematyka wspomnień p. Hajncla wiąże się z pewnym epizodem w moim życiu zawodowym, który szybko i gruntownie pozwolił mi zrozumieć na czym polegała tzw. socjalistyczna gospodarka planowa.

W II kwartale 1979 r. zostałem pracownikiem centrali NIK i jako nowicjusz, który jeszcze nie złożył egzaminu audytorskiego, nie mogłem samodzielnie przeprowadzać kontroli. Musiałem „terminować” do czasu pozytywnego zdania tegoż egzaminu, uczestnicząc, póki co, w realizacji zadań kontrolnych u boku rutyniarzy, od których miałem się uczyć. Mniej więcej po pół roku terminowania zostałem wysłany w listopadzie tego samego roku do firmowego ośrodka szkolno-wypoczynkowego w Goławicach (obiekt zbudowano w lasach parę km na północ od Pomiechówka), gdzie ówczesny szef NIK, Mieczysław Moczar (wł. Mykoła Diomko) wybudował coś w rodzaju twierdzy wraz, jak „wieść gminna niesie”, ze schronem przeciwatomowym w jej podziemiach. Dodam, że podczas mojej pierwszej, trochę ponad dwuletniej „kadencji” w NIK (a było ich w sumie trzy, łącznie ponad 17 lat, z czego ok. piętnastu lat w III RP), widziałem prezesa Moczara jedynie dwa razy, gdy przechodził korytarzem pierwszego piętra, na którym miał swój gabinet w tzw. skrzydle prezesowskim. Ale widziałem też kogoś znacznie ciekawszego, bo kiedy zaczynałem tam pracę, właśnie szykował się do odejścia na emeryturę, jak mi mówiono „na ucho”, brat gen. Franciszka Jóźwiaka (dowódcy GL) - agenta NKWD i niereformowalnego stalinowca, piastującego, w okresie bezpośrednio po wojnie, najwyższe funkcje w rządowej administracji PRL-owskiej, w tym m. in., prezesa NIK oraz ministra kontroli państwowej. Niestety, nie pamiętam imienia tego brata.WiKi podaje, że Franciszek Jóźwiak miał dwóch braci - Józefa i Leona. Józef był przeciwieństwem owego dygnitarza, wojował pod gen. Andersem, m.in., w Monte Cassino i był, jak to się mówi, integralnym antykomunistą. Jeśli to był on, to ze względu na pozycję brata w komunistycznym aparacie władzy dostał, zamiast paru gram ołowiu w potylicę, tzw. ciepły etat, żeby mógł doczekać emerytury. Opowiadano, że w NIK „wylądował”, po relegowaniu go z któregoś z polskich konsulatów w ludowych Chinach, gdy frakcja brata została nad Wisłą odsunięta od wpływu na władzę, zaś stosunki polsko-chińskie uległy pogorszeniu i Polska musiała opowiedzieć się za Moskwą w konflikcie chińsko-sowieckim. Gdy ja zaczynałem pracę w NIK, nie pełnił on żadnych funkcji kierowniczych, ale zajmował stanowisko doradcy w moim zespole kontrolnym. Natomiast jeśli był to Leon, a nie Józef, to nie wiem niczego na temat życiorysu drugiego z braci. Ale Leon zmarł wcześniej zanim  zacząłem tam po raz pierwszy pracę.  Tadeusz Marek Płużański opublikował rzecz pt. „Żołnierz Andresa, brat twórcy MO”,  której treść  nie przesądza, czy to mógł być Józef., ale też i nie wyklucza.  http://archive.is/hRBcm
Z kolei Marek Jerzy Minakowski podaje, że Franciszek Jóźwiak miał brata i dwie siostry, ale imię tego brata się nie zgadza (czyli ani Józef, ani Leon). Być może więc to był  jakiś jego przyrodni brat albo stryjeczny?

W przeciwnym do prezesowskiego skrzydle (tego samego pierwszego piętra) były pokoje zespołu, w którym zostałem zatrudniony (wtedy w centrali NIK nie było komórek organizacyjnych o nazwie departamenty. Przemianowanie nastąpiło chyba dopiero w latach III RP, ale zespoły także i dzisiaj wydają mi się bardziej sensownym rozwiązaniem). Dodam jeszcze, że ówczesna siedziba centrali NIK znajdowała się w centrum Warszawy przy ulicy Marszałkowskiej, róg Żurawiej. Gmaszysko to od wielu już lat stanowi siedzibę Sądu Rejonowego dla m. st. Warszawy.

W ramach procedury wewnętrznego egzaminu audytorskiego byliśmy na okres kilku tygodni „skoszarowani” w ośrodku w Goławicach, a egzaminem praktycznym było samodzielne wykonanie kontroli. Otrzymałem jako zadanie egzaminacyjne przeprowadzenie kontroli w cegielni znajdującej się w toruńskiej dzielnicy Rudak i pod koniec listopada 1979 r. zakwaterowałem się w hotelu Kosmos (obiekt ten został wyburzony w 2008 r.).

Gdy pojawiłem się w sekretariacie Toruńskich Zakładów Ceramiki Budowlanej i przedstawiłem jako kontroler z centrali NIK, wywołało to pewne poruszenie. Dopiero co ukończyłem 29 lat i w żadnym razie nie przypominałem rutynowanego inspektora z tej szacownej instytucji. Prawdopodobnie podejrzewano, że jestem nieślubnym dzieckiem któregoś z notabli władzy komunistycznej. Zresztą nie tylko w przypadku toruńskim odnosiłem podobne wrażenie. Trochę później dowiedziałem się, że zanim tam dotarłem, dyrekcja zakładu została uprzedzona po linii „nomenklaturowej”, że przyjeżdża do nich nowicjusz, którego powinni potraktować ulgowo, żeby się nie załamał, itp., a ja w swojej naiwności przypisywałem podobne rewerencje jakimś domniemanym, a wysokim koneksjom genealogicznym.

Gdy wszedłem do pokoju gł. księgowego, zorientowałem się, że mógłbym być jednym z jego synów, i to wcale  nie najstarszym z nich. Siwa buchalterska głowa paraliżowała mnie i bardzo się obawiałem, że ośmieszę się jakimś nieopatrznym wyrażeniem, czyli wykażę ignorancję, bo przecież dotychczas nigdy nie miałem okazji być w cegielni. Co prawda w czasach bardziej młodzieńczych chodziłem czasem popływać w pocegielnianych wyrobiskach (tzw. glinianki) w okolicach podwarszawskiego Piaseczna (m. Gołków), ale to rzecz z zupełnie innej bajki. Taka ciekawostka, że niedługo potem dane było mi popływać w innym z wyrobisk pocegielnianych w dalekim Bolesławcu,  podczas przeprowadzanej tam kontroli w pamiętnym sierpniu 1980 r., o czym wspomnienie zasługiwałoby na oddzielną notkę.

Należy mieć na uwadze, że w roku 1979 r. panował „ustrój”, w którym wszystko w zasadzie było „państwowe”, a nawet jeśli formalnie nie było (bo była to np. tzw. własność spółdzielcza, ) to również podlegało ówczesnej ustawie określającej kompetencje NIK. Teoretycznie inspektorzy wejść mogli do każdego dowolnego podmiotu gospodarczego i każdej instytucji. Czyli mogli przechadzać po całym kraju, niczym krowy po łące. Ale chciałbym mocno podkreślić słowo teoretycznie, o czym zresztą niezadługo miałem się przekonać (to jest wątek dotyczący płockiej Petrochemii, ale ewentualnie na odrębną notkę).

Tak więc zacząłem kontrolę w cegielni na Rudaku, której problemów techniczno-ekonomicznych uczyłem się z marszu (w trybie doraźnym). Na realizację programu kontroli miałem trzy tygodnie (nie było wówczas wolnych sobót), i musiałem ją zakończyć w połowie grudnia. Dwukrotnie przyjechał do mnie doradca z zespołu, który został wyznaczony jako mój „promotor” przy tym egzaminie praktycznym, czyli pierwszy raz na jakieś dwie godziny w trakcie kontroli i po raz drugi  na jej zakończenie, tj. podpisanie protokółu i podsumowanie wyników.

Ale czegóż interesującego dowiedziałem się wówczas o tzw. gospodarce socjalistycznej? Przypomnę, że ta gospodarka  kręciła w się w rytmie planów pięcioletnich, uchwalanych z dużym propagandowym hukiem, pełnych różnorodnych obietnic i zaklęć, z naczelnym hasłem, podobnym do takiego jak dzisiaj, czyli  o „dogonieniu i przegonieniu krajów, wówczas imperialistycznych” (znaczy, tych z Zachodu). Wtedy chodziło o niejasno sprecyzowany „rozwój gospodarczy”, natomiast dzisiaj wektor propagandy koncentruje się na „średnim” poziomie zamożności. Czyli „demokracja socjalistyczna” została zastąpiona przez „demokrację europejską”, tzn. że  już możemy śmiało zaczynać zabawę  w quiz pt.: „Znajdź dziesięć różnic”.
Te plany pięcioletnie składały się, oczywiście, z planów rocznych. Tzn. zakłady produkcyjne miały narzucony do zrealizowania w danym roku plan ilościowo-asortymentowy . I takowy miała, rzecz jasna, także cegielnia na Rudaku. Problem w tym, że cykl technologiczny produkcji np. cegieł wymagał najpierw wydobycia gliny z jej pokładów, zwałowanie wydobytej gliny, aby macerowała przynajmniej przez sześć miesięcy (dopiero wówczas nadawała się do wytwarzania, czy to cegieł, czy innych prefabrykatów, które po wypieku w piecach, nie rozsypały by się po miesiącu użytkowania).

Opowiedział mi o tym ówczesny dyrektor Toruńskich Zakładów Ceramiki Budowlanej, który oświadczył, że ma do wyboru, albo wykonać w tym roku plan ilościowy, czyli zużyć surowiec (zwałowaną dopiero niedawno glinę) jeszcze niedostatecznie przygotowaną, (zbyt krótkie leżakowanie), albo nie zmarnować tego surowca, ale nie wykonać planu rzeczowego. Za niewykonanie planu wyrzucą go z tego stanowiska, a załoga nie będzie miała wypłaconej premii rocznej. Za niewypłacenie premii grozi jakaś forma strajku i w takiej sytuacji „partia” dla „uspokojenia nastrojów” zwykle wymienia kierownictwo danego zakładu. Czyli z ktoregoś z tych powodów na pewno go stąd wyrzucą.

Zapytałem dlaczego dla tego rodzaju specyfiki produkcyjnej obowiązuje plan roczny, a nie np. dwu czy trzyletni? Nie wiedział dlaczego, choć było to w tym przypadku uzasadnione merytorycznie. Trochę poźniej dowiedziałem się, że musieliby tworzyć odrębne  plany dla bardzo wielu „specyficznych” branż i to nijak nie dawało by się zagregować na szczeblu zjednoczenia czy ministerstwa. Łatwiej było narzucić jeden, obowiązujący wszystkich, szablon sposobu rozliczania z realizacji zadań, choć nie miał on wiele sensu.

Z innym przykładem absurdu ówczesnej wersji gospodarki zetknąłem się pół roku wcześniej podczas kontroli w Zjednoczeniu Przemysłu Ziemniaczanego. Centrala tegoż zjednoczenia miała siedzibę w Poznaniu, a ja wówczas zakwaterowałem się w  dopiero niedawno oddanym do użytku, nowoczesnym hotelu Poznań (dzisiaj Novotel sieci Ibis), niedaleko Dworca Głównego.

W Poznaniu mieściła się jedna z trzech central zjednoczeniowych, które miały siedzibę poza Warszawą; ponadto dla przemysłu włókienniczego tą siedzibą była Łódź, a dla górniczego Katowice.

Wielkopolska słynęła z uprawy „pyrów”, stanowiąc krajowe centrum uprawy ziemniaków. Z pewnym zaskoczeniem przeczytałem dane statystyczne, że ziemniaki w celu ich przetwórstwa, dowożono do zakładu w podpoznańskim Luboniu z dalekiej Białostocczyzny oraz z innych, równie odległych stron. Ze względu na to, że tzw. „straty” w trakcie przewozu sięgały 30-40 procent surowca zakupionego w takich regionach, zadaniem kontroli było zbadać, co je w tak dużym stopniu powoduje. Dyrektor zjednoczenia (albo wice, już dzisiaj  nie pamiętam) powiedział, że straty powstają głównie przy rozładunku, gdyż w Luboniu nie mają odpowiedniego sprzętu. Zapytałem jak to możliwe, że nie można załatwić kilku maszyn z „Fadromy” typu ładowarki podbierakowe. Ów dyrektor rozłożył ręce i powiedział, że priorytet ma eksport, a nie rynek krajowy. W związku z czym rozładowują te ziemniaki „normalnymi” ładowarkami wyposażonymi w ciężką „łychę” z potężnymi zębami na wysięgniku, opadającą na wagon i zaczerpującą w ten sposób ziemniaki.  Taki sposób rozładunku powodował, iż znacząca część ziemniaków zamieniała się w pulpę (miazgę). Podpisywano stosowny protokół strat” i wyglądało na to, że nikt z tego już dalej nie robił problemu. Dlaczego? Bo taki „zniszczony” surowiec trafiał wprost do gorzelni w tymże Luboniu, (lub do gorzelni w pobliskich  lokalizacjach) w celu przetworzenia na spirytus. Na sprzedaży spirytualiów budżet państwa miał większy „urobek”, niż na sprzedaży ziemniaków, dlatego przez lata „nie można” było załatwić właściwych dla rozładunku maszyn. Ale o tym dowiedziałem się pod sam koniec kontroli (i poza protokołem), w luźnej rozmowie z głównym technologiem zakładu w Luboniu.

W taki oto sposób w dosyć ekspresowym tempie pozbywałem się naiwno-akademickich wyobrażeń na temat gospodarki socjalistycznej.

Ale praca w centrali NIK, to, jak tłumaczono nam wówczas na comiesięcznych szkoleniach, przede wszystkim służba (wg ówczesnej ustawy o NIK,  do instytucji tej angażowano w trybie powołania).  A służba państwowa wymaga lojalności, zaś certyfikat dla takiej lojalności stanowiła, a jakże, przynależność do PZPR. W pierwszym roku mojej pracy dosyć grzecznie pytano, kiedy się zadeklaruję i wstąpię w te właściwe szeregi. Tłumaczyłem, że jestem nowy i zbyt krótko jeszcze tu pracuję, itp. Oczywiście dawano mi za przykład osoby, które już w trakcie studiów zdecydowały się na ten krok na jedynie słusznej drodze, ale jeszcze nie stracono do mnie cierpliwości. W drugim roku pracy sugestie tego rodzaju zaczynały być coraz mniej subtelne, a coraz bardziej natretne, bo byłem w ówczesnej centrali NIK chyba jedynym bezpartyjnym pracownikiem. W każdym razie podobnych do mnie można byłoby pewnie policzyć na palcach rąk. Najwidoczniej niepotrzebnie zaniżałem wskaźnik upartyjnienia, sięgający w NIK 120, a może nawet 130 procent.  Oczywiście, pracując tam i rozmawiając, często też przy tzw. „wódce” z innymi pracownikami, zacząłem się orientować, że to jest instytucja bynajmniej nie w celu łapania przestępstw gospodarczych, tylko „młot na czarownice”, mający znajdować „merytoryczne” podkładki dla usuwania tych nomenklaturowych „wydwiżeńców”, którzy okazali się niewygodni dla „linii partii” w danym miejscu i danym czasie.

Na początku drugiego półrocza 1981 r. złożyłem wniosek o rozwiązanie stosunku pracy (w drodze porozumienia stron). Dyrektor nie chciał uwierzyć, że tego wniosku nie napisałem pod wpływem nagłego, emocjonalnego impulsu. No bo jak to, wszak nie mając jeszcze trzydziestu lat, z etatu 4 800 zł/mies. wskoczyłem  na etat 8 400 zł/mies., (w 1980 r.!)  i to nie wliczając nagród, diet (wówczas w podwójnej wysokości), możliwości stołowania się w sieci milicyjnych "Konsumów", etc. Uważał, że może tylko chwilowo zwariowałem, dał mi więc czas na ochłonięcie i przemyślenie, a gdy podtrzymałem swój wniosek, odpowiedział, że nie ma w zwyczaju trzymać pracowników na łańcuchu. I tak zakończyłem  swoją pierwszą przygodę z ww. instytucją, po spędzeniu w niej dwudziestu sześciu miesięcy.

Da zainteresowanych link do innego materiału traktującego o toruńskiej cegielni :

http://stawki.org/sites/default/files/Downloads_pdf/1936-9_Przeglad_Budowlany_dodatek_Ceramiczny_Cegielnia_Rudak.pdf

 

******

Wykaz wszystkich moich notek na portalu "Szkoła Nawigatorów" pod linkiem:

http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/troche-prywaty

 

 

 

 

 

 

 

 

 



tagi: nik 

stanislaw-orda
10 sierpnia 2020 15:03
15     1789    8 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

atelin @stanislaw-orda
10 sierpnia 2020 15:26

Ja się dziwię, że w gospodarce planowej nie rozstrzeliwano przodowników pracy za podważanie planu partii. 

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @atelin 10 sierpnia 2020 15:26
10 sierpnia 2020 16:25

Rozstrzeliwano. W Sowietach, w Jugosławii, no i pewnie w Chinach Ludowych.

zaloguj się by móc komentować

ewa-rembikowska @stanislaw-orda
10 sierpnia 2020 16:39

Dziw, że tyle lat to jakoś funkcjonowało, chyba tylko na zasadzie działań dysfunkcyjnych z punktu widzenia Komisji Planowania.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @ewa-rembikowska 10 sierpnia 2020 16:39
10 sierpnia 2020 17:32

Nie funkcjonowalo. System sowiecki to była surowcowa gospodarka rabunkowa. Te plany były tylko teoretyczne, bo gdy w Moskwie (centrala RWPG) zmienily się "priorytety" , wówczas przewracano do góry nogami każdy dowolny plan.

Wracając do tego przykładu z "Fadromą". W Moskwie w 1980 r. była olimpiada. Dla jej przygotowania prowadzono wielkie inwestycje, do których potrzebne były m. in. maszyny budowlane. "Fadroma" nie mogła produkować zatem innych maszyn, jak tylko ładowarko-koparki czy spycharki.  I dyrektor zjednoczenia nie mógl wyżebrać bodaj jednej ładowarki podbierakowej. Nie było ich "w planie" na dany rok, bo wszystkie moce produkcyjne były skierowane na inny rodzaj asertymentu.

zaloguj się by móc komentować

atelin @stanislaw-orda 10 sierpnia 2020 16:25
10 sierpnia 2020 17:36

Nie wiedziałem. Wiem o wychwalanych stachanowcach i o Pstrowskim. 

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @stanislaw-orda
10 sierpnia 2020 19:55

Zawsze się zastanawiałem co to są te Konsumy

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @gabriel-maciejewski 10 sierpnia 2020 19:55
10 sierpnia 2020 20:36

"Konsumy" to była sieć placówek gastronomicznych ( jadłodajni oraz sprzedazy na wynos) dla pracowników (mundurowych i cywilnych) resortu ówczesnego MSW. Inspektorzy (kontrolerzy) NIK  w czasach, gdy po raz pierwszy  pierwszym pracowałem w takim charakterze, mieli prawo , bedąc w delegacji, korzystać z placówek tej sieci. Pamiętam, jakim dla mnie wstrząsem było, gdy wylądowałem naktórejs  kontroli w Gdańsku,bodaj to był  I kw. 1980 r., gdy  nigdie nie mogłem kupić nic do zjedzenia. Miałem "ambicję", aby nie korzystać z rezimowych "Konsum" i, faktycznie, z rzadka korzystałem, czyli w ostateczności.  No, ale ambicja ambicją, a głód głodem. Chyba na trzeci dzień, idąc Długim Targiem, zapytałem jakiegoś umundurowanego funkcjonariusza, gdzie tu są "Konsumy". Pokazał, że sto metrów dalej, gdzieś, o ile pamiętam,  koło Dworu Artusa. Gdy tam wszedłem, to zdębiałem. W ladzie z wyrobami gastronomicznymi było "wszystko" Schanb pieczony na zimno, taar, węliny, drób, ryby ico tylko dusza zapragnie. Z dań obiadowych zamówiłem coś z polędwicą. Dostałem wielki, czubaty talerz jadla. A że byłem mocno  wygłodmniały, zamówiłem jeszcze raz to samo, za co zapłaciłem wtedy bodaj niecałe 50 zł. No i tak sobie tam podjadam w tych "Konsumach", gdy przysiadł sie do mnie jakis cywil i rzecze: pan chyba nietutejszy, bo nie kojarze pana z Trójmiastem. Ja na to, że z NIK-u, ale xapytałem: jeżdze troche po kraju, kilka razy zagglądalem do "Konsum" w różnych miastach, ale tego co tutaj serwujecie, nie widziałem jeszcze nigdzie. O co chodzi? A on na to, że tutaj w Gdańsku mamy samo jądro cyklonu (chodziło mu o "Solidarność"). Kadra oficerska ma zbyt dużo do starcenia, więc  jej lojalności jestesmy w miarę pewni. Ale szeregowi funkcjonariusze moga w kazdej chwili zmienić front. Trzyma ich tu (w słuzbie, znaczy) tylko ta przepaśc w zaopatrzeniu, które dostepne jest dostępne w sieci "Konsumów", a zaopatrzeniem  innych placówek dostępnych publicznie. I wówczas pomyślałem sobie, że "jaruzelska soldateska" celowo robi taki wielki  szwindel z zaopatrzeniem.

Raz, żeby ukarać wiarołomny "naród", który tak  gremialnieoptuje za  "Solidarnością", a dwa, żeby pokazać własnym funkcjonariuszom, że "nie opłaca im się" zmieniać frontu.

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @stanislaw-orda 10 sierpnia 2020 20:36
10 sierpnia 2020 20:42

Nigdy nie byłem w żadnych konsumach ani w sklepie z żółtymi firankami. Lojalność za chleb, socjalizm domaga się wciąż nowych opisów.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @stanislaw-orda 10 sierpnia 2020 20:36
10 sierpnia 2020 21:27

oczywiście, był to I kw. 1981 roku.

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @stanislaw-orda
10 sierpnia 2020 22:37

Panie Stanisławie: świetny artykuł i link do innego materiału.

Dziękuję.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @stanislaw-orda 10 sierpnia 2020 20:36
11 sierpnia 2020 15:31

oczywiście, był to I kw. 1981 roku.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @ikony58 11 sierpnia 2020 17:30
11 sierpnia 2020 18:01

Czy to miałoby być w moim kontekście?

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @ikony58 11 sierpnia 2020 18:05
11 sierpnia 2020 18:09

I jak to się ma do leitmotive mojej notki?

A może  znalazłbyś coś o Józefie Jóźwiaku?

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @ikony58 11 sierpnia 2020 19:02
11 sierpnia 2020 22:55

Dzięki za fatygę, ale chyba nie do końca jest tak, że każdy dostawał medal.

Zwłaszcza  jeśli żyjąc w powojennej Polsce strarał się "nie rzucać w oczy".

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @ikony58 11 sierpnia 2020 23:01
11 sierpnia 2020 23:12

Trzecia Dywizja Strzelców Karpackich

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować