-

stanislaw-orda : [email protected].

Wariacja f-dur na temat „kościółkowa”: kościół w Pyrach

Dzisiejsza niedziela rozpoczyna ostatni adwentowy tydzień przedświąteczny, tak więc przy tej okazji składam wszystkim w Chrystusa wierzącym Czytelnikom, Komentatorom i Blogerom portalu „Szkoła Nawigatorów”  moc dobrych życzeń, a w tym i takie, by  w okresie już poświątecznym ich sytuacja nie ulegała pogorszeniu.
Z powyższego względu odkładam na „po świętach” bardziej ciężkostrawne tematy, zaś w ich miejsce proponuję nieco swoich kombatanckich wspomnień autobiograficznych, do których zainspirowany zostałem felietonem prof. Łukasza Święcickiego zatytułowanym „Dziwne wakacje czyli kościółkowo”.  
Tak że jakby co, pretensje proszę kierować na adres Pana Profesora.

To szczera prawda, że kościoły zmieniają się, niektóre nawet bardzo. Ale zmienia się jednocześnie postrzeganie tychże przez nas, szczególnie wówczas gdy przybywa nam lat, doświadczenia życiowego, a niekiedy również wiedzy o ich historii (rzecz jasna, o ile takie kwestie kogoś interesują).

Moje wspomnienie dotyczy kościoła parafialnego p.w. Świętych Apostołów Piotra i Pawła, znajdującym się na warszawskim Ursynowie (osiedle Pyry).
https://archidiecezja.warszawa.pl/parafie/swietych-apostolow-piotra-i-pawla-w-pyrach/

W roku, w którym się urodziłem kościół nie był jeszcze wybudowany (na parafialnej działce budowlanej była tylko niewielka drewniana kaplica), natomiast okolica, w której mieszkałem należała do gminy Falenty, tak więc ja zostałem ochrzczony w kościele w Raszynie. A od 1973 r. jest to gmina Raszyn. Z powodu powiększenia granic Warszawy, dom w którym mieszkałem znalazł się od 1 stycznia 1951 r. w granicach miasta stołecznego (wówczas była to dzielnica Mokotów), a moja rodzina i okoliczni mieszkańcy zostali parafianami budującego się kościoła w Pyrach.

Miało to taki plus, że do kościoła w Raszynie było od domu bite siedem km, a do kościoła w Pyrach tylko ok. dwóch. A gdy zacząłem chodzić do szkoły podstawowej (w Pyrach, a gdzieżby indziej), kościół był już wzniesiony, choć jeszcze przez długie lata trwała jego rozbudowa oraz budowa tzw. obiektów towarzyszących. No i, rzecz jasna, całe lata trwało wyposażanie kościoła w nowe oprzyrządowanie (oświetlenie, nagłośnienie, organy z prawdziwego zdarzenia, posadzka, porządne ławki etc., etc.). A więc początkowo był to tzw. stan surowy, a nawet bardzo surowy, gdzie ubożuchne wyposażenie stanowiło jakąś przypadkową zbieraninę sprzętów, zapewne z różnych innych obiektów kościelnych. Nie została jeszcze dobudowana obecna wieża kościoła (dzwonnica) i funkcję jej pełniła drewniana prowizorka, z nisko zawieszonymi dzwonami, które należało rozkołysać ręcznie. Robili to zwykle ministranci przed nabożeństwem czy Mszą św., z grona tych, którzy wedle „grafiku” mieli usługiwać w trakcie danej liturgii. Owe rozkołysanie dzwonów stanowiło nie lada frajdę, więc jeśli zdarzyło się, że ktoś z grafiku nie pojawił się i trzeba było go zastąpić, to kolejka chętnych do takiego zastępstwa bywała długa, no i obowiązywała w niej hierarchia, a pozycja i rola ministrantów była warunkowana (podobnie jak w wojsku) wg ich stażu. W tym wypadku stażu w komży.

Zostałem ministrantem jeszcze przed swoją I Komunią św., ale takim na najniższym stopniu hierarchii. Nawet nie pamiętam, czy przysługiwał mi podczas nabożeństw dzwonek, którym dawano sygnał wiernym, np. że trzeba wstać, przyklęknąć lub przeciwnie. A nawet czy miałem komżę (komeżkę). Z upływem czasu wdrapywałem się na coraz wyższe szczeble w tej hierarchii, choć gwoli prawdy, zawsze najważniejsze miejsce zajmowali ci z ministrantów, o których wiadomo było, że zdecydowali się na kontynuowanie nauki w seminarium duchownym. Za mojej ministrantury było takich dwóch lub trzech, ale pamiętam tylko dwóch. Najbardziej znanym z nich jest ks. dr Andrzej Przekaziński (doktorat z historii sztuki), długoletni dyrektor Muzeum Archidiecezjalnego na ul. Foksal, a wcześniej ponoć uwikłany w kontakty z SB, osaczającą ks. Jerzego Popiełuszko. Kiedy ja byłem w początkowych latach swojej przygody z ministranturą, on, o 7 lat starszy, już ją kończył.  Drugim był ks. C. Jagiełło, starszy brat mojego klasowego kolegi. Skończył naukę w seminarium, gdy ja byłem jeszcze w szkole średniej. Nie wiem o jego losach zbyt wiele, bodajże przez pewien okres czasu prowadził parafię w Klarysewie. Byli również ich poprzednicy, np. ks. W. Łagowski, o których jedynie słyszałem, jako że posługę kapłańską już wówczas pełnili w innych parafiach. Ale nie mogę zaręczyć za dokładność swojej pamięci odnośnie ostatnich dwóch wymienionych.

Gwoli prawdy, częsty kontakt z kościołem miałem jeszcze przed pójściem do szkoły. Gdy rodzice byli zajęci pracą zarobkową, dom i dzieci w wieku przedszkolnym zostawały pod opieką babci, która jeśli chciała pójść na nabożeństwo w dzień powszedni, chcąc nie chcąc musiała zabierać mnie ze sobą, podczas gdy moja o kilka lat młodsza siostra mogła być wtedy pozostawiona w tzw. kojcu.
Dla kilkuletniego brzdąca samo obserwowanie odprawiania liturgii było sporą atrakcją, dla której wówczas nie istniała poważna konkurencja. Tak więc od małego przywykałem do kościoła, do rodzajów uroczystości religijnych, całej związanej z tym otoczki organizacyjnej i atmosfery, którą cechowała odmienność, jakaś podniosłość wynikająca z obcowania z czymś ważniejszym, niż życiowe codzienne troski. Święta kalendarza liturgicznego, poza tym śluby, chrzty, pogrzeby, uroczystości komunijne czy bierzmowania, każde z nich miało swój własny koloryt i specyfikę.
Ale dzieci najbardziej czekały na odpust parafialny, gdy przyjeżdżało „wesołe miasteczko” z karuzelami i innymi atrakcjami.
Mój kontakt z kościołem stał się jeszcze częstszy, kiedy w roku szkolnym 1961/62 żydokomuna wyrzuciła religię ze szkół, i odbywała się ona wtedy w budynkach kościelnych. W te dni, kiedy była religia, po wyjściu ze szkoły na ul. Kajakowej, wsiadaliśmy do wagonika kolejki wąskotorowej, wówczas relacji  Dworzec Południowy (obecnie stacja metro „Wilanowska”) - Góra Kalwaria. Na początku XX wieku była to relacja: Plac Unii Lubelskiej - Grójec, bo na Pl. Unii były rogatki Warszawy od strony południowej. Tory i stacja kolejki w Pyrach znajdowały się po wschodniej stronie ulicy Puławskiej, która była wąskim pasem asfaltu, po którym równie często jak samochody, przemieszczały się wozy konne (furmanki). Ja również jeździłem wraz z ojcem takim konnym wozem, aby sprzedać płody rolne na targu, a pierwszy, który pamiętam, znajdował się na ul. Polnej. Oczywiście, jeżdziłem na targ tylko w wakacje, i głównie z ciekawości. Jako że ul. Polna to było centrum Warszawy, wprowadzono tu zakaz wjazdu dla taboru konnego. Dla mniejszych dostawców jakiś czas funkcjonował targ na ulicy Dolnej (niedaleko kościoła św. Michała), a stamtąd targ ten przeniesiono na Okęcie (dzisiaj ul. Bakalarska). Na ten ostatni adres nie woziło się płodów rolnych ulicą Puławską, ale przez Dawidy, Rybie, Jaworową do Raszyna, a potem prosto Al. Krakowską. I to były już ostatnie lata prowadzenia przez ojca gospodarstwa. W 1974 r. ukończyłem studia, zaś ojciec od stycznia 1975 r. przeszedł na emeryturę (jako chłoporobotnik). Część ziemi sprzedaliśmy, stary koń poszedł do rzeźni, a ja zacząłem pracę zawodową na własny rachunek.

Peron dla kolejki (jednotorowej) znajdował się w Pyrach w okolicy ul. Leśnej, toteż zanim „ciuchcia” nabrała rozpędu, po minięciu obecnej ulicy M. Rataja, podjeżdżaliśmy na wysokość kościoła i wtedy  należało wyskoczyć w biegu. Taki jakby sport uprawialiśmy do czasu aż skargi na te zawody dotarły do szkolnego grona pedagogicznego, które kategorycznie zakazało tych wyczynów. Likwidowano tę kolejkę etapami, zaczynając od Dw. Południowego i bodajże w 1967 r. przestała jeździć przez Pyry. Ale ja już wtedy uczęszczałem do warszawskiego liceum przy ul. Prymasa Jana Pawła Woronicza, która wówczas oficjalnie  nazywała się jedynie Woronicza oraz w znacznie rzadziej stosowanej pełnej wersji: J.P. Woronicza,  dlatego przez długie lata byłem przekonany, że jej nazwę nadano na cześć jakiegoś sowieckiego oficera, który tu zginął w 1945 r. Do szkoły dojeżdżałem dwie stacje kolejką elektryczną z oddanej kilka lat wcześniej stacji Warszawa Dawidy, następnie, z pętli na Służewcu Przemysłowym, tramwajem prosto do szkoły, natomiast na religię do kościoła w Pyrach  dojeżdżałem autobusem linii 131 z Dw. Południowego, zatem z kolejki już nie korzystałem. Kursowała rzadko, a przemieszczała się wolno. Po zdaniu tzw. matury kościelnej z religii mój kontakt z ministranturą stawał się coraz bardziej luźny, aż wreszcie pogrążyłem się w atrakcjach "dorosłego" życia studenckiego.   

Jako ministrant miałem wyznaczony grafik, na które nabożeństwa muszę się stawić. Były to więc np.  Gorzkie żale i Droga krzyżowa w Wielkim Poście. Podczas nabożeństwa Drogi krzyżowej ministrant nosił za kapłanem-celebransem krzyż. Krzyż ten, traf chciał, był akurat solidnych rozmiarów i swoje ważył, a ja byłem jeszcze „nikczemnej” postury i nie mogłem doczekać się ostatnich metrów tej Drogi, która wówczas liczyła 14 stacji. Długie były też msze z liturgią chrztu św., bo dzieci do chrztu było na ogół co niedziela kilkoro lub więcej.  A i celebracja tego obrzędu była trochę inna (obecny skrócony jest do minimum). Ale największym  prestiżem cieszyła się ministrantura w niedziele, zwłaszcza w ważne święta, gdy sporo członków rodziny oraz znajomych mogło ministranta zobaczyć.
https://www.ministranci.pl/Niezbednik-ministranta/Stopnie-ministranckie

Najdłużej trwały obrzędy związane z Triduum paschalnym, potem msza rezurekcyjna z procesją, Pasterka oraz ulubione przeze mnie uroczystości w Boże Ciało z nawiedzaniem czterech ołtarzy umiejscowionych po okolicy, ale  władze stopniowo ograniczały trasę procesji, czyli miejsca dla ołtarzy, że w końcu stawiane one były już tylko na zewnętrzych ścianach kościoła, aż wreszcie wewnątrz jego murów.

Oczywiście grafik ministranta był daleko bogatszy, obejmował msze poranne jak i Nieszpory, na  których w  tygodniu roboczym uczestniczyły głównie kobiety, głównie dosyć starawe. Ale też liturgię pogrzebową, gdy odprawiano msze za dusze zmarłego, a potem trzeba było dojść z kościoła na miejscowy cmentarz parafialny. A nie było wówczas firm do obsługi, a nawet jeśli były, to mało kogo było stać na ich wynajęcie. Poza tym ludzie byli daleko mniej wygodniccy niż dzisiaj i po prostu nawykli do ciężkiej, mozolnej fizycznej harówki w polu czy fabryce. Uważali za coś w rodzaju punktu honoru, że poprzez przeniesienie trumny na własnych barkach oddają jakby ostatnią przysługę zmarłemu. Tak więc trumna wędrowała z kościoła na ramionach mężczyzn i chłopców (z tych co bardziej wyrośniętych pośród krewnych i znajomych zmarłego czy zmarłej) do miejsca docelowego. I to również trwało długo, bo to dla zwykłych ludzi były wówczas kondukty piesze, a notabli z nomenklatury nie chowano na małych cmentarzach parafialnych. Wypada również dodać, iż pogrzeby odbywały się w każdą pogodę.

Dzisiejsza ulica Łagiewnicka, która wiedzie od ulicy Puławskiej wprost do bramy cmentarnej nie była wyasfaltowana i nie było na niej wyłożonych kostką chodników, ani nie było latarni ulicznych. Czyli była to zwykła gruntowa (polna) droga, podobnie jak i dróżki cmentarne. W zimie, przy sporym śniegu (bywał wtedy śnieg zimową porą) trzeba było nie lada uwagi ze strony niosących, aby nie wywrócić się wraz z trumną (co ponoć kilka razy sie zdarzyło). Gdy miałem już naście lat, a także później, kilkakrotnie byłem uczestnikiem ekipy takich właśnie tragarzy. Ostatni raz było to bodajże 41 lat temu, gdy w taki sposób odprowadzałem na wieczny odpoczynek swojego rówieśnika, sąsiada i najbliższego kolegę, który mając ukończone zaledwie 30 lat, postanowił pożegnać świat doczesny.  Ale wówczas od dawna nie byłem już ministrantem. Przy okazji dodam, że i moja droga do i ze szkoły (rzadziej) prowadziła właśnie przez cmentarz w Pyrach, a potem ulicą Jeziorki (wówczas polna droga bez nazwy własnej, przy której nie było żadnych zabudowań), do obecnej ul. Baletowej, a dalej w stronę torów kolejowych relacji Warszawa – Radom – Kraków. A w początkach mojej ministrantury cmentarz w Pyrach zajmował co najwyżej jedną dziesiątą obecnego rozmiaru.
https://www.google.com/search?q=cmentarz+w+Pyrach&rlz=1C1AVFA_enPL749PL749&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=2ahUKEwj_68Xu2-j0AhWKrYsKHbnSCNYQ_AUoAnoECAIQBA&biw=1366&bih=657&dpr=1

Wyszła przydługa gawęda okołocmentarna, a ja chciałem przecież nie o tym. Powracam więc do ad rema.

W drugiej połowie lat 50-tych (i jeszcze sporo lat potem) wyposażenie kościoła  było ubożuchno-przaśne. Zacząłem ministranturę w przedsoborowym rycie liturgicznym, gdy kapłan celebrował nabożeństwo po łacinie, twarzą do tabernakulum z Najśwwiętszym Sakramentem, czyli tyłem do wiernych. Zwracał się do nich twarzą podczas wygłaszania kazania. Wówczas stał na ambonie i miał stamtąd widok na wszystkie zakamarki, w których chowali się niegrzeczni uczniowie. W zasadzie cała moja ministrantura przebiegła jeszcze w rycie przedsoborowym, a gdy za sprawą Vaticanum Secundum, weszły na dobre zmiany w dotychczasowym rycie (tzw. trydenckim, czyli rzymskim zmodernizowanym ) moja przygoda dobiegała akurat końca. A ja po kilku latach ministrantury znałem na pamięć łaciński tekst liturgii mszalnej.

W  początkach regularnej ministrantury (zapewne była to II klasa podstawówki ) przysługiwała mi już  komża, a co do rodzaju dzwonka, to hierarchia w rodzaju pojedynczy, podwójny, czy poczwórny,  miała znaczenie wówczas, kiedy ministranci stawiali się w komplecie, np. w ważne święto kościelne na najważniejszej mszy, czyli w liczbie  kilkunastu, albo i więcej (np. wielkanocna msza rezurekcyjna, Pasterka, msze w odpust parafialny 29 czerca). W porównaniu do frekwencji dzisiejszej, nawet biorąc poprawkę na powojenny wyż demograficzny, to i tak dysproporcja w ich ilości jest porażająca. Ale w zwyczajny dzień powszedni, zdarzało się, że byłem jedynym ministrantem, którego podczas liturgii asekurowała tylko siostra zakonna.

W rycie trydenckim ministrant przenosił mszał z lewej strony ołtarza na prawą, zawsze od strony wiernych, i musiał w trakcie tegoż przyklęknąć pośrodku tej trasy wówczas, gdy mijał tabernakulum.
Jak wspomniałem, wyposażenie kościoła nie dosyć że było ubogie i przaśne, to jeszcze zwyczajnie mocno sfatygowane. W prezbiterium leżał stary dywan na którym stał stół ołtarza. Dywan był postrzępiony, ale żeby nie było tego za bardzo widać, wszystkie te poprute nici i farfocle były zawijane pod jego brzegi. Mszał zaś był księgą wielką i ciężką, ponadto przenoszony był na stosownym drewnianym stelażu w wersji rozłożonej. Całość łącznie dla niewyrośniętego jeszcze wtedy ledwo co nastolatka ważyła owszem, owszem. No i na którymś z moich, przypadającym właśnie w taki zwykły powszedni dzień, dyżurów jako jedyny asystowałem księdzu w nabożeństwie nieszporowym. Zdarzyło się, że przy przenoszeniu mszału zawadziłem nogą o te nieszczęsne wyprute dywanowe włókna. Rymsnąłem jak długi, mszał poleciał na podłogę i … rozsypały się jego kartki. Nie wszystkie bowiem były zszyte, a może mszał rozkleił się od częstego używania, czyli że również mszał pochodził z jakiego kościelnego demobilu. Ksiądz proboszcz Henryk Kałczyński miał trochę pretensji do mnie, ale nie o to, że się wywróciłem, tylko z powodu, że iluś wiernych ujrzało, w jakim stanie znajduje się wyposażenie liturgiczne w ich kościele. I z całej mojej wieloletniej ministrantury właśnie ta wywrotka zapadła mi w pamięci, ponieważ ją najbardziej emocjonalnie przeżyłem.

W 1982 r. zmieniłem stan cywilny, miejsce zamieszkania i parafię. Kościół w Pyrach stał się moim byłym kościołem parafialnym, ale  sentyment do niego zachowam na zawsze. Jestem w nim kilka razy w roku, obowiązkowo przy okazji corocznej mszy za dusze rodziców, dziadków i szwagra, a także, zdarza się, że przy innych okazjach, gdyż ja się wyprowadziłem, ale krewni i znajomi nadal mieszkają w tej parafii. No i mnóstwo krewnych i znajomych jest pochowanych na cmentarzu w Pyrach. Z każdym rokiem więcej. A za niedługo i ja do dołączę do ich grona.

Pora na refleksję końcową.
Budowniczy i wieloletni  proboszcz parafii w Pyrach  ks. prałat Henryk Kałczyński, w projekcie bryły kościoła inspirował się bodajże rzymską bazyliką San Nicola in Carcere. Kościół w Pyrach stopniowo przemieniał się z brzydkiego kaczątka w łabędzia, z każdym rokiem bardziej piękniejącego. Już od lat jest to jedna z najładniejszych warszawskich świątyń z bardzo wysmakowanym wnętrzem. A ze starego wyposażenia, które pamiętam, pozostał spory drewniany krzyż i dwa duże obrazy w bocznych wnękach tuż przed prezbiterium.

Więcej o kościele w Pyrach  pod linkiem:

https://prawy.pl/103930-nie-jestesmy-skazani-na-brzydkie-koscioly-przykladem-swiatynia-w-parafii-piotra-i-pawla-w-warszawie-fotogaleria/

************

Moje dotychczasowe teksty na „SN” pod linkiem :
http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/troche-prywaty

 

 



tagi: koscioły polskie  kościół w pyrach 

stanislaw-orda
19 grudnia 2021 04:05
21     1235    12 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

maria-ciszewska @stanislaw-orda
19 grudnia 2021 10:39

Dzięki za urocze wspomnienia. A kościół przepiękny. Styl romański - to jest to.

zaloguj się by móc komentować

Maginiu @stanislaw-orda
19 grudnia 2021 10:50

 "No i na którymś z moich dyżurów przypadającym właśnie w taki zwykły powszedni dzień, jako jedyny asystowałem księdzu w nabożeństwie nieszporowym. Zdarzyło się, że przy przenoszeniu mszału zawadziłem nogą o te nieczęste wyprute dywanowe włókna. Rymsnąłem jak długi, mszał poleciał na podłogę i … rozsypały się jego kartki. Nie wszystkie bowiem były zszyte, a może mszał rozkleił się od częstego używania, czyli że i mszał pochodził z jakiego kościelnego demobilu."

Jakbym siebie widział, zresztą chyba opisalem jakiś czas temu swoją przygodę z mszałem na SN.

W 1961 roku rozpocząłem naukę w Liceum pod wezwaniem św. Augustyna na warszawskim Mokotowie i przez pierwszy rok nauki mieszkałem w licealnym internacie.  Uczniowie ósmej  klasy (czyli pierwszej licealnej) mieszkający w internacie służyli - wg opracowanego grafika - do porannej mszy, odprawianej o godzinie szóstej w ogólnodostępnej kaplicy, mieszczącej się na parterze budynku szkoły. No i kiedy przyszła na mnie pora - identycznie jak młody Staś - przenosząc mszał zaplątałem się w dywan, pechowo  ułożony na narożniku stopni ołtarza - rymsnąłem na ziemię z pulpitem i leżącym na nim mszałem. Pulpit poszedł w... drybizgi, mszał w trzy części.

Nigdy już potem nie znalazłem swojego nazwiska w grafiku uczniów służących do mszy...

zaloguj się by móc komentować

handlarz @stanislaw-orda
19 grudnia 2021 11:11

znasz moze Wisniewskich?

Janina Wisniewska matka aktorek Ewy, Malgorzaty,

-grzebiąc w genealogii natrafilem na:

Msza święta żałobna odprawiona zostanie

dnia 14 października 2013 roku o godzinie 11.00

w kościele pw. św. Apostołów Piotra i Pawła w Pyrach,

po czym nastąpi odprowadzenie na cmentarz miejscowy

do grobu rodzinnego.

 

- a nade wszystko  przedsoborowa ministrantura z łacina,

niezapomniane,

Moc truchleje....

zaloguj się by móc komentować

Maginiu @stanislaw-orda
19 grudnia 2021 11:29

Po przeczytaniu linka o kościele w Pyrach naszedł mnie pogłos wspomnień.  W latach siedemdziesiątych pracowałem w biurze projektów i jednym z moich kolegów był mocno starszy ode mnie Pan Janusz, specjalista w układach scalonych wielkiej skali integracji. Myślę, że już nie żyje...

Mieszkał z rodziną na osiedlu domków jednorodzinnych w Pyrach, bywałem u niego, chyba się zaprzyjaźniliśmy. Kiedyś - po paru latach - dowiedziałem się, że za kolegę mam Janusza hrabiego Chomętowskiego herbu składanego Bończa i Lis. Mocno udzielał się w parafii, także finansowo.  No i właśnie o tym budynku kościoła  w Pyrach napomknął mi, że zawsze kiedy klęczy w kościele  - to w niejakiej ekstazie wpatruje się w kamienną podłogę, nie mogąc wyjść z podziwu nad  precyzją połączeń kamiennych bloków posadzki. Jakość tej kamieniarskiej roboty fascynowała go - tak jak nanomikronowe dokładności układów scalonych. 

To daleki wspomnienie potwierdza kaliber architektonicznej jakości tego obiektu.

zaloguj się by móc komentować

Maginiu @handlarz 19 grudnia 2021 11:11
19 grudnia 2021 11:49

Ci Wiśniewscy musieli w okolice  Pyr przeprowadzić się dopiero w latach dziewięćdziesiątych (?).  Od 1950 roku mieszkali na koloni V WSM na Mokotowie przy ulicy Wołoskiej - ja też tam mieszkałem z rodzicami. Pamiętam młode Wiśniewskie oraz ich ojca - był zdaje się muzykiem, skrzypkiem w Filharmonii.

Młode Wiśniewskie nie udzielały się na podwórku. Kiedy młoda Wiśniewska została oblana wodą w lany poniedziałek,  jej ojciec ganiał chłopaków po podwórku - żądny zemsty...

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @handlarz 19 grudnia 2021 11:11
19 grudnia 2021 11:52

Wyprowadziłem się stamtąd na drugą stronę Wisły w 1982 r. Obecnie na cmentarzu w Pyrach grzebie się cały Ursynów, a pewnie i jeszcze szerzej. Parafia jest bogata, bo ma cmentarz z wolnymi miejscami na grobyw zasadzie już w mieście. To kokosowy interes. Stąd zapewne pochodza  środki finansowe na wysmakowane estetycznie zarówno wnętrze kościoła jak i jego piękny wygląd na zewnątrz. Cmentarz także jest odpowiednio zadbany i robi stosowne wrażenie.

Moja znajomość mieszkańców, którzy leżą na tym cmentarzu dotyczy tych, których znałem do połowy 1982 roku. Innych to tylko wówczas kojarzę, gdy przypadkowo przeczytam znane medialnie nazwisko na nagrobku.

 

zaloguj się by móc komentować

lukasz-swiecicki @stanislaw-orda
19 grudnia 2021 12:36

Ja pochwalam. Nie wiem tylko dlaczego pretensje miałyby być do mnie? Ale zniosę to.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @lukasz-swiecicki 19 grudnia 2021 12:36
19 grudnia 2021 13:41

To odnosiło się do ewentualnych pretensji. Nie jest wcale przesądzone, że ktoś je zgłosi.

zaloguj się by móc komentować

handlarz @Maginiu 19 grudnia 2021 11:49
19 grudnia 2021 14:17

-tak byl skrzypkiem i wiem, ze dziadkowie po kadzieli pobrali sie u Wszystkich Swietych;

o dziadkach/konduktor i sprzataczka/ aktoreczki,

wedle mojej wiedzy, nie pisneły ani słowem,

- istnieje hipoteza, ze Józef Celmajster, po wojnie Józef Niemirski miał zwiazek z rodzina aktorek

https://pl.wikipedia.org/wiki/J%C3%B3zef_Celmajster

Relacje i fragmenty wojennego życiorysu przedstawione przez Celmajstera, zakwestionowali w 2012 roku historycy Dariusz Libionka i Laurence Weinbaum w książce Bohaterowie, hochsztaplerzy, opisywacze. Wokół Żydowskiego Związku Wojskowego. Podali oni w wątpliwość nie tylko relacje Celmajstera, ale także innych związanych z Korpusem Bezpieczeństwa postaci w tym Tadeusza BednarczykaHenryka IwańskiegoKałmena Mendelsona czy Władysława Zajdlera[

 

zaloguj się by móc komentować

Maginiu @stanislaw-orda
19 grudnia 2021 17:00

"o dziadkach/konduktor i sprzataczka/ aktoreczki,

wedle mojej wiedzy, nie pisneły ani słowem"

To chyba ze strony ojca Wiśniewskiego (skrzypka)? Ze strony matki ich babka to Marianna Niemirska Iwańska, pochowana razem z mężem Celmajstrem/Niemirskim na Wojskowych Powązkach. 

Jak Pan pisze "aktoreczki" mieszkały z rodzicami na osiedlu WSM, które było zasiedlane w 1950 roku według specyficznego klucza - ale to już zupełnie inna historia...

 

 

zaloguj się by móc komentować

Arte @stanislaw-orda
19 grudnia 2021 18:53

Do tytułu uwaga

Dlaczego wariacje w mol tonacji? Dur jednak ale nostalgie o soprappensiero, piękne zresztą.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @Arte 19 grudnia 2021 18:53
19 grudnia 2021 19:16

no problem, zmieniam w sekundę

zaloguj się by móc komentować

Grzeralts @stanislaw-orda
20 grudnia 2021 07:08

To jest kościół mojego nawrócenia - w sensie do niego właśnie zacząłem chodzić po dłuższym okresie praktykowania "agoryzmu" i nieobecności w kościele.

Nie znałem jego historii, byłem przekonany, że jest dużo nowszy. 

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @Grzeralts 20 grudnia 2021 07:08
20 grudnia 2021 18:28

Określenie "stary" w odniesieniu do kościoła to wg mnie minimum 200-300 lat trwania.

zaloguj się by móc komentować

Zdzislaw @Maginiu 19 grudnia 2021 10:50
21 grudnia 2021 11:31

Miałem podobną "sprawę" w wieku lat bodajże (niecałych) 9-ciu , kiedy to ksiądz proboszcz (wikarego w parfii nie było), zbudowany zapewne moimi postępami w przygotowaniach do pierwszej komunii, uznał mnie za przydatnego do zastąpienia niebecnego ministranta. Skończyło sie to klapą nieco innego rodzaju (używanie dzwonka w niestosownych momentach) i oczywiście brakiem dalszej kariery w tym zakresie. 

zaloguj się by móc komentować

Zdzislaw @stanislaw-orda 19 grudnia 2021 11:52
21 grudnia 2021 12:28

Też już dawno nie mieszkam, ani tam gdzie stawiałem pierwsze (i ostatnie) kroki w posłudze ministranckiej, ani tam, skąd podobne do Pańskich doświadczenia handlowo-warzywne przypomniały mi się przy tej okazji. Rzecz działa się w Gdańsku, który był moim miejscem zamieszkania przez 6 lat formalnie (63-69) i nieco dłużej nominalnie (do 1977). W tym to okresie każdego lata od 1964 do 1969 sprzedawałem kalafiory i inne różności, początkowo tylko na targu w "Gdańsku" (dokąd z Olszynki mieliśmy niedaleko), a od 1967 (po skończeniu 18-tu lat) także we "Wrzeszczu", do którego to miejsca przejazd furmanką to była wyprawa nie mała przez Starówkę, okolice dworca głównego PKP, stoczni gdańskiej sławetnego imienia, tudzież nieopodal mojego podówczas Conradinum. I właśnie parę lat temu, gdyśmy z żoną, odwiedziwszy Gdańsk, spożywali obiad przy letnim stoliku tuż obok studni Neptuna w piękne wrześniowe popołudnie, zapytałem kelnera czy wie, że tu 50 lat temu przejeżdżały furmanki w poprzek Długiego Targu (dokładniej ulicą Kramarską). Popatrzył na mnie jakoś dziwnie.

zaloguj się by móc komentować

Zdzislaw @Maginiu 19 grudnia 2021 11:29
21 grudnia 2021 12:49

Też "naszedł mnie pogłos wspomnień" w związku z tymi układami wielkiej skali integracji. To chyba musiało być pod koniec lat 70-tych, bo w latach 74-76 to trzeba było "na pamięć" znać typoszereg układów małej (i w porywach prawie średniej) skali intergracji wg najbardziej znanych oznaczeń Texas Instruments, zaczynając od SN7400 aż po powiedzmy 74sto ileś, zanim pojawiły się nieliczne opowiedniki z literkami UCY zamiast SN.

A tak przy okazji pierwszy, nastojaszczij amierikanskij minikomputer (HP2100), jaki miałem okazję w tymże 74 roku podotykać i poprobówać co nieco, to miał taśmę perforowaną za główny (i jedyny) nośnik we/wy, zresztą jako część "teletajpu". żywcem przejętego z telegrafii, którego klawiatura też pełniła swoją rolę. A pamięci operacyjnej, ferrytowej zresztą, to miał bodajże aż całe 64 kilobajty.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @Zdzislaw 21 grudnia 2021 12:28
21 grudnia 2021 16:04

Może ten kelner nie wiedział co to jest "furmanka".

No bo i skąd miałby.

zaloguj się by móc komentować

Zdzislaw @stanislaw-orda 21 grudnia 2021 16:04
21 grudnia 2021 16:35

No fakt! NIe pomyślałem, aby mu temat pokrótce przybliżyć

zaloguj się by móc komentować

Brzoza @Grzeralts 20 grudnia 2021 07:08
23 grudnia 2021 17:18

Mam z Panami wspólne doświadczenia. Te Miejsca wymienione są też moje. Gdy mieszkałem na Gżegżółki, czy wcześniej to było w okolicy w Moczydle ( praca w firmie wtedy przy Puławskiej nuedaleko) to po ponad 10 latach nie bycia na Mszy Świętej zapragnołem. Było to w sobotę, czy Niedzielę, ale ten właśnie Kościół był zamknięty. Kościoły na Kaszubach gdy byłem Dzieckiem zawsze były otwrte i Księża nasi byli oddani Dzieciom. Z daleka miał wszystko ładne, proporcjonalne, nie zwracając uwagi na arterie Warszawy Puławską w chlapie, te ogrodzenia jak w miejsowościach typu Wieś, z Gospodarzami bez Ziemi, te odległości nieludzkie tam, chodniki, pustka wokół Kościoła. Z bliska ten Kościół wydawał się jeszcxe bardziej smutny, bez ruchu, nówka sxtuka sterylna, jakby nieużywana. Może kiedyś jak Go budowali, gdy była niska drewniana dzwonnica z podchodzącymi tam Ministrantami było lepiej. Firma gdzie robiłem potem przeniosła się siłą rzeczy do sytuacji jeszcze z 10 lat temu  do - jefynym prawie poważnym miejscem w Polsce zajmowania się ruchomym obrazem to były okolice Woronicza, bo im się nie chciało daleko jeździć i firmy bliższe tego miejsca miały o wiele lepsze obroty. Teraz mocny jest i Kraków i Wrocław i chyba Gdańsk i Poznań też, a telewizja coraz mniej rozdaje karty. Ja też się tam prxybliżylem do Woronicza i związałem się trochę z Kościołem przy Dolnej i dawnego targu obok niżej.

zaloguj się by móc komentować

Brzoza @Zdzislaw 21 grudnia 2021 12:28
23 grudnia 2021 17:31

Kiedyś, gdy w Gdańsku było dużo Niemiaszków, to jazda furmanką z towarami na targi tam mogła być na ostro. Niemieccy bandyci atakowali przed Gdańskiem Kaszuba z nożami. Kaszub vs 2-3 gnoji niemieckich chcących dźgać - "wygrywał" szybkimi posunięciami - zachowywał zdrowie i towar przed sprzedażą. Taki to system możliwego finansowego rozwoju, gdy Kościół nawet nie stoi przy rozdawaniu kart w polityce, generują mafie dla Kaszub i Kaszubów.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować