Piłsudski od przodu i tyłu (1)
Zmieniłem pierwotny tytuł gawędy o Józefie Piłsudskim, której autorem jest Wacław Alfred Zbyszewski, dziennikarz i publicysta (brata Karola), ur. w 1903 r. w Bokijówce (Galicja), zm. w Nowym Jorku w 1985 r. http://dir.icm.edu.pl/pl/Slownik_geograficzny/Tom_XV_cz.1/189
Po II wojnie pozostał na emigracji, gdzie współpracował z polskim oddziałem rozgłośni Głos Ameryki, z „Dziennikiem Polskim" i z "Dziennikiem Żołnierza". Był także paryskim korespondentem Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. Podstawową zaletą jego gawędy jest przedstawienie postaci głównego bohatera w mało pomnikowej konwencji. Moja konkluzja jest natomiast tego rodzaju, iż w przypadku każdego z dyktatorów można znaleźć pozytywne czy sympatyczne cechy, szczególnie, gdy kontakt z nimi miewał miejsce w sytuacjach kameralnych. A tak właśnie zdarzało się Autorowi gawędy. Co nie oznacza, że wiedząc dzisiaj trochę więcej niż wiedział W. Zbyszewski można podzielać każdą zawartą w gawędzie jego opinie na temat postaci J. Piłsudskiego. I to także powód do zamieszczenia niektórych przypisów oraz appendixu.
Gawęda pochodzi z publikacji zawierającej zbiór wielu innych gawęd tego Autora, którą wydano w 2000 roku:
https://merlin.pl/gawedy-o-ludziach-i-czasach-przedwojennych-waclaw-a-zbyszewski/1528756/
Debiut notki zawierającej tekst ww. gawędy miał miejsce na s24 osiem i pół roku temu. Wówczas podzieliłem ją na dwie części. Doświadczenia z „SN” wskazują, że dzielenie tekstu na części nie sprawdza się, bowiem treści blogowe są niczym jętki jednodniówki, zatem nikt (poza ewentualnie autorem) nie zawraca sobie głowy tematyką poruszoną kilka dni wcześniej, a co dopiero parę tygodni, czy nie daj Boże, miesięcy (przykład: choćby mój niedokończony cykl o dwóch despotach). Dlatego obecnie zamieszczam tekst gawędy jednocześnie, choć w trzech kawałkach, skoro od poczatku był nieprzyzwoicie długi. Bo i tak źle, i tak niedobrze, to precz skrupuły. Jako że tekst dotyczy czasów i ludzi „zapomnianych” przez zreformowany do imentu (na amen) współczesny system edukacyjny, dlatego zaopatrzyłem go w przypisy oraz appendix, które wydatnie powiększyły objętość oryginalnego tekstu, zdaje się, że z 17 stron formatu A-4 do stron takich 27. Uprzedziłem więc czytelników zawczasu. I taka jeszcze uwaga: dziesięć stron przypisów nie powstaje w godzinę, ani nawet w jeden dzień. Jeśli ktoś nie wierzy mi na słowo to proponuję, aby sam spróbował.
Dzisiaj 11 listopada, z tego względu postanowiłem trochę podmuchać w „patriotyczny” balonik, zwłaszcza że mogłem wykorzystać tzw. gotowca, który wymagał tylko podszlifowania od strony redakcyjnej i korektorskiej. Czyli do tekstu oryginalnego dodałem śródtytuły własnego pomysłu (których nie było) oraz własnego przemysłu przypisy, które zamieściłem w nawiasach kwadratowych [….], pominąłem natomiast pięć zdań z części wstępnej (w notce część ta nosi tytuł Prolog) zawierających introspekcję na temat lat szkolnych W. A. Zbyszewskiego, które nie miały związku z postacią J. Piłsudskiego. Ponadto dwa końcowe fragmenty gawędy zamieniłem miejscami. W oryginale podrozdział ostatni w tej notce stał się fragmentem przedostatnim. I, rzecz jasna, na odwyrtkę.
Quia de gustibus … .
A oto tekst gawędy Wacława A. Zbyszewskiego:
Prolog
Pierwszą wojnę spędziłem w Kijowie, który był odcięty linią okopów od Polski i cenzura rosyjska nie przepuszczała żadnych wiadomości o Legionach ani też o wypadkach politycznych w Warszawie i reszcie ziem polskich. Toteż nie znałem silnych tarć w społeczeństwie polskim na tle tak zwanych orientacji proaustriackiej, prorosyjskiej czy legionowej i jakoś nigdy się w tych tarciach i poglądach nie orientowałem. Gdym przybył wreszcie do Warszawy w 1919 roku, musiałem jakoś dać sobie radę w zupełnie odmiennych warunkach i odrobić w ciągu jednego roku studia trzech lat, bo dwa lata straciłem de facto w okupowanym coraz to przez inne siły i reżimy Kijowie. Dla mnie Piłsudski był zwycięskim wodzem i Naczelnikiem Państwa i tyle. Ani nie należałem do jego wyznawców, ani do jego przeciwników. Zajęty byłem wyłącznie kuciem lekcji w gimnazjum im. Staszica w Warszawie, gdzie zdałem - zresztą celująco - maturę. [w tym miejscu zostało opuszczone pięć zdań]
Trudno dzisiejszemu pokoleniu wytłumaczyć, jaka przepaść dzieli obecne czasy [tj. lata 70-te i 80-te XX wieku; autor zmarł w 1985 r.] od lat zaraz po pierwszej światówce [tj. w początkach II RP]. Nie było radia, nie było telewizji, dzięki której każdy może oglądać wielkich tego świata we własnym domu czy we własnym pokoiku i nawet mieć ich pogwarek i minek po uszy. Ówczesne dzienniki w Polsce miały bardzo niewielkie nakłady i z reguły nie zamieszczały żadnych fotografii. W rzadkich kinach nie było zdjęć z aktualności. Nazwiska rządzących - i to także na Zachodzie, nie tylko w Polsce - nie łączyły się z żadnymi konkretnymi twarzami i sylwetkami.
W Kijowie widziałem osobiście cara Mikołaja II w roku 1916, gdy przejeżdżał pod naszym domem samochodem wraz ze swoim synem - następcą tronu, tak samo później zamordowanym carewiczem Aleksym. Car wydał mi się zupełnie nijaki: w żołnierskim szynelu wyglądał na oficera niskiej rangi, nie wyróżniającego się niczym. Jego twarz była smutna i zafrasowana. Obok niego maleńki carewicz, też w żołnierskim szynelu, robił wrażenie chorego chłopca. Potrójny rząd sołdatów prezentował broń wśród głuchego milczenia pustej omal ulicy. Nikt nie wzniósł ani jednego wiwatu. Już wówczas, na parę miesięcy przed rewolucją i detronizacją cara, korowód samochodów cesarskiego orszaku robił wrażenie konduktu żałobnego.
Rok później w tymże Kijowie oglądałem na balkonie opery samego Trockiego [Lew Dawidowicz Bronstein, 1879-1940, komisarz ludowy w Związku Sowieckim, zabity w Meksyku z rozkazu Stalina]. Całkiem przypadkiem wracałem z gimnazjum polskiego w Rylskim Zaułku i znalazłem się w głębi Placu Opery w chwili, gdy Rakowski, prezes sowietu komisarzy, czyli Rady Ministrów Sowieckiej Ukrainy, wzywał obecnych do wysłuchania oracji towarzysza Trockiego. [Christian Georgijewicz Rakowski, właśc. Christo Georgijew Stanczew, ps. Christew, Insarow, 1890-1941; trockista, działacz komunistyczny pochodzący z bułgarskiej części Dobrudży, zabity w Moskwie z rozkazu Stalina]. Rakowski dodał, że tłum musi zachowywać się cicho, bo towarzysz Trocki jest przeziębiony i mówi z trudnością. Wówczas wysunął się na czoło balkonu Trocki. Był omotany po uszy wielką szubą, a na głowie miał papachę znowuż po uszy. Widać było tylko jego cwikier i czarną bródkę. Trocki zaczął ryczeć tak, jak chyba nikt inny na świecie nie ryczał, nawet Hitler. Był to mówca przerażający, ale nadzwyczajny. Wołał on przez pół godziny czy dłużej, że trzeba mordować wszystkich burżujów, kapitalistów, wrogów klasowych, wrogów ludu i że lepiej zabić tysiąc niewinnych niż wypuścić jednego żywego kontrrewolucjonistę. Po dziś dzień uważam, że głosowo najlepszymi mówcami, jakich słyszałem viva voce w życiu, to byli Trocki i Briand [Aristide Briand, 1862-1932, socjalistyczny polityk francuski, wielokrotny premier i minister]. Hitlera, Stalina, Churchilla, Roosevelta słyszałem tylko przez radio albo w telewizji. Głos Trockiego był chrapliwy, przerażający, ale fantastycznie donośny w epoce, kiedy nie było megafonów. Głos Brianda to był aksamit, violoncella, słuchało się go jak tenora w operze, zamykało się oczy tak, jak kiedy się słucha trelów słowika.
Pierwsze spotkanie z Piłsudskim
Piłsudskiego zobaczyłem po raz pierwszy w życiu w 1921 roku, gdy dwuosobowym powozem, otwartym, tylko z jednym adiutantem obok niego, wjeżdżał do Frascati od ulicy Wiejskiej [Pałac Branickich w ówczesnych ogrodach Frascati w Warszawie, terenie położonym na skarpie wiślanej za Placem Trzech Krzyży]. Musiała już być wiosna albo lato, bo nosił tylko zwykły mundur bez płaszcza. Jechał na pewno do gmachu Sejmu. Nie było eskorty ani policji, powóz był zaprzężony w dwa gniade konie i tylko jakiś żołnierz, który jak ja wtoczył się po ulicy Wiejskiej, zasalutował wołając na cały głos: „Niech żyje Dziadek!". Nie znałem wówczas tego polskiego odpowiednika miana le petit caporal [fr. mały kapral], którym wiarusy napoleońskie obdarzały cesarza. Byłem tym okrzykiem więc zaskoczony, bo w tym czasie Piłsudski wcale na „dziadka" nie wyglądał. Przeciwnie, wydał mi się człowiekiem w sile wieku. Miał ogromne, opadające na podbródek wąsy, zupełnie czarne, bez jednej srebrzystej nitki, czarne brwi, maciejówkę, całkowicie zasłaniającą ciemne włosy. Na piersiach jak zawsze nosił tylko dwa krzyżyki: Virtuti Militari i Krzyż Walecznych, a na epoletach skrzyżowane buławy marszałkowskie. Jego mundur był bladoniebieski, podczas gdy mundury naszych oficerów i żołnierzy były raczej zielonkawe albo khaki. Piłsudski nosił też zawsze długie spodnie, nigdy butów po kolana. Był uderzająco przystojny, robił wrażenie wielkiego pana i w ogóle wrażenie bardzo sympatyczne, chociaż się nie uśmiechał. Zdjąłem czapkę uczniowską na jego widok. Piłsudski odsalutował i zniknął w podwórzu sejmowym.
Wyjechałem do Krakowa, gdzie zająłem się wyłącznie i z zapałem studiami prawa, potem raczej ekonomii. Ale poza tym uczyłem się łaciny, nawet biorąc lekcje prywatne, by tym językiem swobodnie mówić. Czytałem Kanta i Spinozę, zresztą raczej przez snobizm, bo filozofia mnie nudziła. Nie brałem żadnego udziału w życiu studenckim, uniwersyteckim, cóż dopiero w polityce. Byłem parę razy na zebraniach Bratniaka, poznałem obu dzisiaj nie żyjących koryfeuszów młodzieży krakowskiej: endecji i PPS-u, a więc Bieleckiego i Ciołkosza, ale się do ich stronnictw nigdy nie zapisałem.
[Tadeusz Bielecki, 1901-1982, działacz Stronnictwa Narodowego w II RP i na emigracji (Londyn), od 1939 r. do śmierci jego prezes. Poseł na Sejm II RP, bliski współpracownik R. Dmowskiego;
Adam Ciołkosz, 1901-1978, działacz PPS w II RP i na emigracji (Londyn), polityk socjalistyczny związany z Tarnowem, poseł na Sejm w II RP , przeciwnik sanacji, więzień polityczny w latach 1932-1935].
Za to zwróciłem na siebie uwagę profesorów Wydziału Prawa, a zwłaszcza trzech ostatnich stańczyków: Władysława Leopolda Jaworskiego, który odgrywał czołową rolę w polskim Wiedniu i był prezesem tego koła, Stanisława Estreichera, który zginął w Sachsenhausen, i Adama Krzyżanowskiego, który wynegocjował w Ameryce pożyczkę stabilizacyjną i był posłem na Sejm oraz mentorem naszych ministrów skarbu. U niego się doktoryzowałem. Dzięki tym stosunkom dostałem się do redakcji „Czasu", organu stańczyków, którego autorytet był wciąż bardzo duży w ówczesnej Polsce. Dostałem się tam w wieku lat 20 i pierwszy mój artykuł był drukowany na łamach „Czasu" 1 listopada 1923 roku, kiedy dopiero zająłem się polityką, i ten to zawód dziennikarski sprawił, że byłem przedstawiony Marszałkowi Piłsudskiemu parę miesięcy później.
Piłsudski i Foch
W maju 1923 roku marszałek Foch odwiedził Polskę i przybył z oficjalną wizytą do arszawy, bo nadal piastował urząd Naczelnego Wodza armii francuskiej. [Ferdynand Foch, 1851-1929, Marszałek Francji, Marszałek Polski, Marszalek polny Wielkiej Brytanii, naczelny wódz Sił Sprzymierzonych w Europie podczas I wojny światowej]
Po pobycie w arszawie przybył on do Krakowa, gdzie w auli Uniwersytetu Jagiellońskiego wręczono mu dyplom doktora honoris causa tej wszechnicy. Marszałek Piłsudski już nie był Naczelnikiem Państwa, jego funkcje przejął, po wejściu w życie Konstytucji zwanej Marcową, prezydent Rzeczypospolitej, Stanisław Wojciechowski. A Marszałek Piłsudski objął stanowisko szefa Sztabu Generalnego, które zresztą wkrótce potem sam opuścił.
Marszałek Piłsudski jako najstarszy rangą oficer polski towarzyszył marszałkowi Fochowi w jego objeździe Polski, a więc i w czasie jego wizyty w Krakowie. Pamiętam doskonale ten dzień majowy 1923 roku. Był to wyjątkowo piękny, słoneczny i ciepły, bez najmniejszej chmurki na niebie. Przed Collegium Novum na Plantach zebrała się grupka studentów albo jak się wówczas w Krakowie mówiło „akademików" Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Marszałek Foch otrzymał dyplom doktora honoris causa prawa. Więc my, prawnicy, odsunęliśmy słuchaczy innych wydziałów, arogując sobie monopol przyjęcia zwycięskiego wodza ententy z pierwszej wojny światowej. Zebrało się nas kilku, może z dziesięciu studentów, ultrafrankofilów, mówiących doskonale po francusku, i postano- wiliśmy uczcić Focha staropolskim, a w każdym razie starym krakowskim zwyczajem, mianowicie wnosząc go na naszych barach na pierwsze piętro, gdzie znajdowała się wielka aula uniwersytecka i gdzie miała się odbyć uroczystość wręczenia Fochowi doktoratu.
Przed Collegium Novum zajechał orszak oficjalny, złożony z samochodów. Były to szczęśliwe czasy, kiedy terrorystów nie było, więc nie było potrzeba żadnej żandarmerii, straży przybocznej czy innych aniołów stróżów. W pierwszym samochodzie siedział Foch w towarzystwie kilku innych generałów francuskich. Wszyscy mieli jednakowe mundury: bladoniebieskie, z odznakami rangi na rękawach, a nie na epoletach, których nie nosili, z identycznymi pasami, wstążeczkami zamiast orderów na piersiach i co ważniejsze - wszyscy wyglądali identycznie: wszyscy mieli białe, puszyste wąsy, można nawet powiedzieć wąsiska, także białe czupryny, wszyscy mieli pokaźną tuszę i okrągłe kepi ze złotymi otokami z liści dębowych. Jedyna różnica polegała na tym, że marszałek miał tych otoków trzy, a towarzyszący mu francuscy generałowie dywizji - armia francuska wówczas nie znała rangi generała broni - tylko po dwa. Przez chwilę byliśmy przerażeni, bo nie mieliśmy pojęcia, który z tych wojaków był Fochem, ale gdy ten wysiadł pierwszy z samochodu, dopadliśmy go i - hop! - wzięliśmy na bary, każdy chwytając go za inną część ciała. Mnie przypadło w udziale nosić na moim prawym ramieniu część ciała marszałka, którą grzecznie określa się terminem „cztery litery". Część ta była obfita, wielka i bardzo ciężka. Mimo tego popędziliśmy galopem wielkimi schodami do auli, niosąc marszałka Focha na naszych barach. Był zdziwiony, spocony, cały czerwony, ale uśmiechnięty i nawet rozbawiony. Wszelako, gdyśmy u progu auli ustawili z powrotem marszałka na ziemi, a raczej na posadzce pierwszego piętra, Foch sapał głośno i długo. Widocznie ten objaw popularności i hołdu bardzo go zmęczył. Wówczas mu się dobrze przypatrzyłem. Muszę przyznać, że wyglądał na zwykłego, starego generała francuskiego, na dobrego, miłego, życzliwego tatusia czy dziadunia, już od lat na emeryturze - jego twarz nie miała żadnych cech marsowych.
Za naszą grupką, do której należał mój kolega i przyjaciel Henryk Dembiński, później profesor prawa na Katolickim Uniwersytecie w Lublinie, kroczył Marszałek Piłsudski i znowu mu się uważnie i z bliska przypatrzyłem. [Henryk Dembiński, 1900-1949, wykładowca i kierownik katedry na KUL, działacz Stronnictwa Pracy i zwolennik Karola Popiela]
W przeciwieństwie do francuskich generałów, którzy mieli na nogach jakby getry skórzane do kolan, Marszalek Piłsudski nosił długie spodnie, mundur marszałkowski i maciejówkę. Był szczupły, krok miał elastyczny i w każdym calu wyglądał na wielkiego pana i wielkiego wodza. W auli Foch siadł na specjalnym fotelu, a Piłsudski w pierwszym rzędzie krzeseł w samym środku. To, że wszystkie honory były dla Focha, a nie dla niego, wydawało się Piłsudskiemu obojętne. Wręczając dyplom Fochowi, ówczesny rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, Władysław Natanson, którego dobrze znałem, bo był ojcem mojego kolegi i przyjaciela Wojtka Natansona, wygłosił piękną mowę po francusku. Na mój gust - trochę barokową, ale cały Kraków był wtedy mocno barokowy. Marszałek Foch krótko, ale serdecznie podziękował i na tym się skończyło. Ale najsilniej uderzył mnie w tej uroczystości moment zupełnie inny. Gdy marszałkowie odjechali, różni koledzy i koleżanki wymieniając uwagi i spostrzeże- nia zaczęli się cisnąć dookoła szczęśliwców, którzy unosili cielsko marszałka Focha. Między innymi docisnęła się do nas młoda panienka, którą oraz całą jej rodzinę doskonale znałem. Rodzina była fanatycznie - w cudzysłowie - „endecka". I ta panienka - dzisiaj nie żyjąca - która w czasie ostatniej wojny odegrała w Czerwonym Krzyżu bardzo piękną i szlachetną rolę, rzekła: „Co to jest, Focha dotąd nie widzę, bo jest taki przeciętny, a Piłsudskiego widzi się od razu i nie można go zapomnieć".
Szalenie mnie to zdanie, z takich właśnie ust, uderzyło i całkowicie się zgodziłem z tą panienką. I tak samo cała nasza grupa, choć do szpiku kości frankofilska i zebrana, by uczcić Focha, konstatowała, że Piłsudski wygląda dużo bardziej na marszałka i na zwycięskiego wodza, na wielkiego pana i wielkiego człowieka niż Foch.
Drugie spotkanie z Piłsudskim
Dzisiaj wszyscy wiemy, jak ważną rzeczą dla wielkich tego świata jest być fotogenicznym. John F. Kennedy zawdzięczał dużą część swojej wielkiej na świecie popularności temu, że wyglądał niezwykle młodo, na trzydzieści lat najwyżej, i był wyjątkowo przystojny. Oczywiście, dzisiaj, w epoce telewizji, te walory postawy, urody, wyglądu są dużo ważniejsze niż były sześćdziesiąt lat temu. Ale już wówczas robiły swoje. Sikorski za młodu też był przystojny, ale była to uroda że tak powiem banalna, bez tego elementu czegoś niezwykłego, wyjątkowego, który był tak uderzający u Piłsudskiego. [Władysław Sikorski, 1881-1943, generał broni WP, polityk II RP, wódz naczelny polskich SZ na Zachodzie, premier rządu polskiego na emigracji o orientacji politycznej opozycyjnej do obozu piłsudczyków].
W całej sylwetce Marszałka Piłsudskiego było coś hipnotyzującego, do tego dochodził przedziwny jego głos wraz z bardzo silnym wileńskim akcentem, glos jakby z zaświatów, głos niezapomniany: niski, jakby urywany, jakby monolog, a nie przemówienie czy rozmowa. Ale wówczas, w ten majowy dzień w Krakowie, Marszałek Piłsudski ust nie otworzył, a więc jego głosu nie słyszałem i o nim nic nie wiedziałem. Jego głos po raz pierwszy usłyszałem w rok później, w listopadzie 1924 roku, gdy znowu zjechał do Krakowa, tym razem z odczytem o powstaniu styczniowym.
Zostałem wówczas przedstawiony Marszałkowi, miałem zaszczyt uścisnąć jego rękę. Poza tym spotkanie to już nie było przypadkowe. Już od roku byłem współpracownikiem krakowskiego „Czasu" i gdy organizatorzy odczytu Marszałka nadesłali zaproszenie do redaktora naczelnego tego organu stańczyków, markiza Antoniego de Beaupré, mnie nań wydelegowano, z tym że miałem zrobić z niego sprawozdanie dla „Czasu". Organizatorzy - późniejsza śmietanka tak zwanej „sanacji", zarezerwowali dla przedstawiciela „Czasu" fotel w pierwszym rzędzie, tuż naprzeciwko podium, z którego Marszałek miał przemawiać. Już wówczas „Ilustrowany Kurier Codzienny", tak zwany „Ikac", bił stary „Czas" ilością prenumeratorów i czytelników, ale tradycje królewskiego i stołecznego miasta Krakowa miały twarde życie. „Czas" jeszcze wówczas był uważany za polski odpowiednik angielskiego „Timesa" i z jego opinią liczono się sto razy więcej niż z opinią „Ikaca", a cóż dopiero kiełkujących wówczas „czerwoniaków" i innych brukowców. [„czerwoniaki” to gazety codzienne, które wprowadziły na pierwszą stronę tytuły koloru czerwonego, (np. Kurier Warszawski), aby bardziej rzucały się w oczy]
Wybór dwudziestoletniego studenta na sprawozdawcę z odczytu najwybitniejszego żyjącego Polaka wywołał w Krakowie wielką sensację i z miejsca sprawił, że cała polska prasa, a także wielkie szyszki polityczne zainteresowały się moją osobą. Był to właściwie punkt szczytowy mojej kariery życiowej.
Odczyt Marszałka
Dzień był dżdżysty, ponury, smutny. Odczyt odbył się o 7 czy 8 wieczorem, więc było już zupełnie ciemno. Sala Starego Teatru na placu Szczepańskim była największą salą w Krakowie, jeżeli nie liczyć sali Teatru Słowackiego, ale mogła pomieścić chyba najwyżej tysiąc osób, a raczej tylko osiemset. Wielu ludzi nie mogło się dostać, wielu też tłoczyło się w tyle sali oraz po jej bokach. Mnie, z moim zaproszeniem, zaprowadzono od razu na zarezerwowane miejsce, kilku znanych mi z ław uniwersyteckich piłsudczyków, którzy po wojnie dorobili sobie studia i dyplomy, między innymi major Benedykt i Tadeusz Święcicki, serdecznie ściskali mi rękę.
[mjr Stefan Benedykt, 1896-1972, legionista, piłsudczyk, w czasie II wojny szef Wydziału Propagandy, Kultury i Prasy w II Korpusie Polskim gen. Wł. Andersa; Tadeusz Święcicki, 1893-1973, legionista, oficer sztabu POW, późniejszy sanacyjny działacz polityczny w zakresie propagandy i kultury, w latach 30-tych szef prasowy Biura Prezydialnego Rady Ministrów]
W pierwszym rzędzie, poza moją kruczą wówczas czupryną, były omal same siwe głowy, między innymi siedział tam Daszyński i poseł Krakowa wybrany z listy Wojciecha Korfantego, inżynier Mianowski, dyrektor Gazowni Miejskiej, zacny człowiek, ale dość tuzinkowy [Edward Mianowski]. Jego brat był ongi, w czasie wojny, moim domowym nauczycielem literatury polskiej na Ukrainie. Mianowski miał bardzo ładną córkę, która studiowała na ydziale Rolniczym UJ. Miała gospodarstwo na Podhalu, do którego mnie kiedyś zaprosiła. Pamiętam, że tonęliśmy w zaspach śniegu. Mianowski, wnuk pierwszego rektora Szkoły Głównej w arszawie, był później obok Adama Krzyżanowskiego posłem z Krakowa z ramienia BBR. Co się stało z jego córką - nie mam pojęcia. A sam Mianowski od dawna nie żyje.
[Bolesław Ostoja Miklaszewski, w 1937 r. - pierwszy rektor Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie złożył rezygnację z funkcji , gdyż sprzeciwiał się wprowadzeniu „getta ławkowego” na uczelni, symptomu nurtu antysemickiego w polityce oświatowej sanacji; Wacław Zbyszewski pomylił nazwiska i funkcje, gdyż posłem na sejm II RP był Henryk Mianowski (brat Edwarda), zaś Bolesław Ostoja-Miklaszewski był senatorem (1932-1939)]
Czekaliśmy długo na pojawienie się Marszałka. Mam wrażenie, że to długie oczekiwanie nie było przypadkowe, ale zaplanowane. Przypomnę w paru słowach ówczesną sytuację polityczną. Od dwóch lat Piłsudski już nie siedział w Belwederze, od półtora roku już nie był szefem Sztabu Generalnego, zamieszkał w Sulejówku jako emerytowany Marszałek i Naczelnik Państwa. Pod rządami Władysława Grabskiego Polska powoli normalizowała swoje życie. Sytuacja gospodarcza była wciąż ciężka, bo Polska była i jest bardzo ubogim krajem. Co do tego nie wolno sobie robić złudzeń. Ale w tym okresie rozgorzał spór o organizację najwyższych władz wojskowych. Ówczesny minister spraw wojskowych, generał Sikorski, lansował projekt ściśle wzorowany na organizacji francuskiej. Szefem Sił Zbrojnych miał być prezydent, z pomocą ministra spraw wojskowych oraz szefa Sztabu Generalnego. A Marszałek żądał stworzenia urzędu Inspektora Generalnego Sił Zbrojnych, który byłby właściwie niezależny od rządu, a zależny tylko od Prezydenta Rzeczypospolitej, i uprawnieniami swoimi miałby mniej więcej rolę hetmanów w Polsce przedrozbiorowej, z tym oczywiście, że tych hetmanów miało już być odtąd nie czterech, ale tylko jeden. Na tym tle wybuchł kryzys między Sikorskim i Piłsudskim, który sto razy bardziej niż kryzys lewica - endecja zadecydował o dalszym przebiegu wypadków, to znaczy o zamachu majowym i o powrocie Marszałka do władzy, tym razem już nieskończenie większej niż za czasów, gdy był Naczelnikiem Państwa.
Odczyt Piłsudskiego - relacja w „Czasie”
W tej sytuacji rola „Czasu" i stańczyków krakowskich była w pewnej mierze kluczowa. Stańczycy i „Czas" popierali gwałtownie Legiony Piłsudskiego w czasie wojny, bo punktem numer jeden ich poglądów było przekonanie, iż Rosja jest największym wrogiem Polski - i że tutaj żadnego kompromisu czy sporu być nie może. Ale gdy pokój ryski zakończył wojnę polsko-rosyjską, sytuacja się zmieniła. Konflikt Sikorski - Piłsudski stawiał konserwatystów w bardzo trudnym położeniu. Sikorski oraz bardzo wielu dowódców z armii austriackiej - generałowie Szeptycki i Stanisław Haller, Rozwadowski i tak dalej - należeli do odwiecznych przyjaciół „Czasu" jako konserwatyści z urodzenia.
[Stanisław Maria hrabia Szeptycki, herbu własnego, 1867-1950, (jego matką była córka Aleksandra hr. Fredro, a pierwszą żoną księżniczka Maria Józefina Sapieha z podlasko-brzeskiej (kodeńskiej) linii Sapiehów herbu Lis (od Iwana Sapiehy).(Tytuł książęcy dla rodu Sapiehów i adaptowany herb nadał sejm I RP dopiero w 1768 r. na podstawie sfałszowanej dokumentacji), generał broni od 1920 r., w wojnie polsko-bolszewickiej 1920-21 dowodził frontem litewsko-białoruskim, później minister spraw wojskowych i główny inspektor armii. Po zamachu stanu dokonanym przez J. Piłsudskiego MW 1926 r. podał się do dymisji i przeszedł w stan spoczynku. Po wojnie w latach 1946-50 był prezesem zarządu PCK. Był bratem Andrzeja Romana Aleksandra Marii hr. Szeptyckiego, arcybiskupa i głowy Kościoła Greko-katolickiego, zamordowanego przez bolszewików w 1944 r. we Lwowie;
Stanislaus Haller Ritter von Hallenburg, herbu własnego, kuzyn gen. Józefa Hallera, 1872-1940, generał dywizji od 1920 r. W wojnie polsko-bolszewickiej 1920-21 dowodził 6 Armią WP zwalczając oddziały armii konnej Siemiona Budionnego (marszałek Związku Radzieckiego od 1935 r.). Od 1923 r. szef sztabu generalnego WP, w grudniu 1925 r. złożył dymisję, która nie została przyjęta. Po zamachu majowym w 1926 r. podał się do dymisji (przeciwnik J. Piłsudskiego) i przeszedł w stan spoczynku. Po wybuchu wojny we wrześniu 1939 roku ewakuował się na wschód, gdzie został aresztowany przez Sowietów. Była na „katyńskiej liście śmierci” NKWD. Zamordowany w Charkowie w kwietniu 1940 r.;
Tadeusz Jordan-Rozwadowski, herbu Trąby, 1886-1928, w wojnie 1920-21 dowódca armii „Wschód” (Galicja), w 1920 r. szef sztabu generalnego i autor koncepcji „bitwy warszawskiej”. Był świadkiem złożenia w dniu 13 sierpnia 1920 r. dymisji z funkcji naczelnika państwa wodza naczelnego przez J. Piłsudskiego na ręce premiera W. Witosa (w wyniku fiaska operacji warszawskiej formalnie wina spadłaby na Rozwadowskiego). Premier W. Witos nie ujawnił publicznie treści otrzymanego listu, a po przełamaniu frontu i odwrocie wojsk sowieckich, zwrócił ten list J. Piłsudskiemu. W tym stanie rzeczy gen. Rozwadowski był wyjątkowo niewygodny dla „legendy” Marszałka, a zwłaszcza przypisywania sobie przez Piłsudskiego całości splendoru za wygranie wojny z Sowietami. Po 1920 r. gen. Rozwadowski został mianowany Generalnym Inspektorem Jazdy. Jego koncepcje dotyczące utworzenia manewrowych, mobilnych formacji kawalerii wspartych wozami pancernymi i lotnictwem zostały zablokowane przez Piłsudskiego. Gen. Rozwadowski wystąpił zbrojnie przeciwko zamachowi stanu w maju 1926 r. (czyli przeciwko Piłsudskiemu), w następstwie tego został aresztowany i osadzony w wileńskim więzieniu na Antokolu. Po wyjściu z więzienia (1828 r.) w drodze do Warszawy, gdzie został wezwany do stawienia się, otruto go. Istnieją poważne przesłanki do twierdzenia, że został otruty na zlecenieJ. Piłsudskiego]
Janusz Radziwiłł, Litwin, był zdecydowanym zwolennikiem Piłsudskiego. Współpracownik paryskiego „Figaro", hrabia de Bousset, żonaty z Polką, krewną Balińskich, mówił mi w okresie rywalizacji Chirac - Giscard: spór tych dwóch mężów stanu stawia redakcję „Figaro" w niemożliwym położeniu - połowa naszych czytelników przysięga na Giscarda, połowa nie chce o nim słyszeć, woła tylko o rządy Chiraca. Co w tej sytuacji mamy robić?
W podobnej sytuacji znaleźli się konserwatyści krakowscy w obliczu sporu Piłsudski - Sikorski. Moim zadaniem było tak napisać sprawozdanie z odczytu Marszalka, by zadowolić jego zwolenników i jednocześnie nie urazić tych, co uważali iż tylko Sikorski może być deską ratunku dla Polski wobec wyraźnego bankructwa sejmowładztwa.
Najpierw opiszę sam odczyt Marszałka, a potem przyjęcie po tym odczycie i wreszcie, jak wybrnąłem z trudnych dylematów, przed którymi w tak młodym wieku, bez żadnego doświadczenia, stanąłem. Drzwi się nagle otwarły i Marszałek Piłsudski wleciał na salę jak burza, omal biegiem. Prawie że zaraz wskoczył na podium i zajął miejsce za małym stolikiem, na którym roztasował jakieś kartki. Jak jeden mąż cala sala wstała na jego powitanie. Nie widziałem nikogo, kto by nadal siedział. Oklaskom nie było końca. Wielki mój przyjaciel, Adam Heydel, wówczas docent ekonomiki, później profesor ekonomii UJ, zlikwidowany przez Jędrzejewicza wraz z profesorem Kotem za protest przeciw brześciowy, mówił mi potem: „Mój drogi, któż inny w Polsce sprawiłby, że na jego widok cała sala zerwała się na nogi". Tu przypomnę, że Adaś Heydel był nie tylko endekiem z szalenie endeckiej rodziny, ale był też synem chrzestnym samego Romana Dmowskiego, z którym jego ojciec przyjaźnił się jeszcze w XIX wieku. Biedny Adaś Heydel, jeden z bardzo rzadkich prawdziwych intelektualistów polskich, profesor ekonomii teoretycznej, który w wieku dojrzałym ukończył także studia wyższej matematyki, by przestudiować ekonometrię szkoły Cambridge, który napisał wspaniałą książkę pod tytułem Myśli o kulturze i interesującą biografię swojego wuja, wielkiego malarza Jacka Malczewskiego - bo znał się na malarstwie - zginął wraz z bratem w Oświęcimiu, dokąd został zesłany, bo obaj odmówili zapisania się do volksdeutschów, chociaż pochodzili z arystokracji saskiej, przybyłej do Polski z Augustem II. O Adamie Heydlu warto by napisać całą książkę.
Marszałek Piłsudski miał na sobie tylko szare kurtkę Komendanta Legionów z czasów wojny, bez odznak i bez orderów, co mi przypomniało znany wers Lechonia z Karmazynowego poematu: „Mundur na nim szary..." . Spodnie miał bodajże czarne, znowuż bez lampasów, bez butów z cholewami. Był średniego wzrostu, włosy na głowie miał wciąż bujne, bez śladu łysiny, wąs był czarny, sumiasty i bardzo długi. Rysy miał piękne, bardzo szlacheckie, ręce piękne i białe, cerę raczej ciemną, ale może było to tylko wynikiem bardzo słabego oświetlenia. Kurtkę miał zapiętą pod szyją i znowuż na kołnierzu nie było śladu gwiazdek czy wawrzynów, które by wskazywały już nie to na rangę, ale choćby na mundur oficerski. Miał bardzo gęste i bardzo krzaczaste brwi, które nadawały jego twarzy charakter marsowy, niezwykły i romantyczny.
Czasami, gdy odczytywał jakąś notatkę, którą z sobą przyniósł, wyciągał z jakiejś kieszeni bardzo staroświecki cwikier i trzymał go w prawym ręku tuż przy oku, nie nakładając go nigdy na nos. Ale najbardziej mnie uderzył jego głos: niski, basowy, o akcencie nieprawdopodobnie wileńskim. Dla nie wilnian Piłsudski mógł robić wrażenie cudzoziemca, wyrażającego się tylko z trudem po polsku. Jego bas głęboki był jedyny w swoim rodzaju. Nie robił wrażenia rozmowy, ale jakby monologu z zaświatów. Z miejsca głos ten, ton, cała aparycja Marszałka wydały mi się, jakby na scenie ukazał się Guślarz z drugiej części Dziadów. Z całą pewnością Marszalek miał jakieś cechy hipnotyczne, trudno było uwierzyć, że to człowiek realny, żyjący, a nie widmo, nie zjawa ani jakiś duch przybyły z zaświatów, a jednocześnie wyraz samej istoty naszych dziejów, naszej historii, naszej przeszłości.
Wódz Naczelny w ocenie Wacława Zbyszewskiego
Wątpię bardzo, by ktokolwiek poza Polakami mógł odczuć cały magnetyzm Marszałka, wierność i przywiązanie, które w tylu Polakach wywołał; niezwykłe wrażenie, które wywierał nawet na tych, którzy sami romantykami nie byli. Zresztą myślę, że tak zawsze jest z każdym bohaterem narodowym. Generała de Gaulle’a widziałem z bliska wiele razy i nigdy nie mogłem zrozumieć, czym ujmuje tylu Francuzów. De Gaulle był brzydki, nawet karykaturalny ze swoim kolosalnym wzrostem. Sarkastyczny uśmiech nie opuszczał go nigdy, głos i akcent miał normalny dla wykształconych Francuzów i nigdy nie pojąłem, czym brat do tego stopnia Francuzów. W wypadku Piłsudskiego myślę, że tylko kresowcy, a specjalnie Litwini mogli go w pełni zrozumieć i to instynktownie, nie rozumowo, bo to był do szpiku kości szlachcic litewski, spadkobierca Jagiellonów, syn Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
Byłem jak najmniej powołany do zostania piłsudczykiem, nie byłem w Legionach ani w POW. Ani Warszawy, ani Wilna, ani Krakowa przed końcem wojny 1920 roku nie znałem. Problemy orientacji wojennych mnie nigdy nie interesowały. Byłem pochłonięty moimi studiami prawa i zwłaszcza ekonomii, wierzyłem w praworządność i w rządy prawa, w prawa ekonomiczne. Byłem przekonany, że Polska powinna prowadzić jak najbardziej ostrożną politykę zagraniczną i gospodarczą, wierzyłem w naukę i dyplomy, miałem szacunek dla fachowców i specjalistów, hołdowałem poglądowi, że Polska potrzebuje dobrych prawników, dobrych ekonomistów, dobrej biurokracji, dobrych przedsiębiorców, i wszelki romantyzm był mi kompletnie obcy. A jednak nie waham się nawet dzisiaj tego powiedzieć, ku swojemu zdumieniu, że ze wszystkich wielkich tego świata, których na własne oczy oglądałem, Marszalek Piłsudski zrobił na mnie największe wrażenie. A widziałem z bliska wielokrotnie de Gaulle'a, widziałem Trockiego na balkonie opery w Kijowie, który jako przerażający mówca miał tylko jednego rywala, Hitlera. Słuchałem Brianda, którego głos aksamitny rozmarzał każdego niczym koncert wielkiego skrzypka; widziałem parokrotnie Churchilla, widziałem, jak już mówiłem, Focha, sam Roosevelt poklepał mnie po plecach, biorąc mnie za kogoś innego z głośnym: „Hallo, Jim!" i tak dalej, i tak dalej.
A dzisiaj, po tylu latach, prawie sześćdziesięciu, widzę jeszcze tylko Piłsudskiego. I dotąd enigma jego hipnozy mnie wzrusza i przejmuje, i zastanawia. My mówimy: wielki człowiek. Francuzi, których język jest o tyle bardziej precyzyjny od naszego, mówią zawsze ode Gaulle'u: „Un homme hors sèrie" - po polsku człowiek wyjątkowy. Ale i ten termin polski jest gorszy od francuskiego horsserie. Tak, Piłsudski był człowiekiem jedynym w swoim rodzaju i żaden piłsudczyk nie był do niego podobny. Najbliższy mu był na pewno Sławek, a potem wszyscy wilnianie, w szczególności Stanisław Mackiewicz, ale także Okulicz, Studnicki, etc.
[Walery Sławek (1879-1939), najbliższy współpracownik J. Piłsudskiego. Poseł na Sejm i premier w okresie II RP (premier w latach 1930, 1931, 1935). Reprezentant lewicy piłsudczykowskiej (PPS – od 1902 r.), potem prezes BBWR i Związku Legionistów. Od 1919 r. działał jako ‘szara eminencja” (w randze kapitana) w Oddziale II Sztabu Generalnego WP oraz w Głównym Inspektoracie Sił Zbrojnych. Po śmierci J. Piłsudskiego na skutek utraty wpływów i pozycji politycznej popełnił samobójstwo w kwietniu 1939 r. Zob. appendix 2;
Stanisław Mackiewicz (1896-1966), herbu Bożawola, pseud. „Cat” – od angielskiego słowa kot (czyli taki, który chadza własnymi ścieżkami). Brat rodzony (starszy) Józefa Mackiewicza. Polski publicysta i pisarz o poglądach konserwatywnych (monarchista). Piłsudczyk do śmierci Marszałka. Potem w opozycji do rządów sanacji. Współpracownik krajowych i emigracyjnych (Londyn) wydawnictw. Premier rządu polskiego na emigracji (VI.1954 – VI. 1955). Zarejestrowany w 1955 r. prze Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego PRL jako kontakt operacyjny o ps. „Rober”.;
Kazimierz Okulicz (1890-1981), polityk-piłsudczyk (urzędnik od kultury, oświaty i wyznań), dziennikarz i pisarz, poseł na Sejm w latach 1928-30 (BBWR), mason (Wielka Loża Narodowa Polski). Animator Loży Kopernik i reaktywowania jej działalności w Polsce powojennej);
Władysław Studnicki-Gizbert (188-1953), działacz polityczny, narodowiec ale nie endek, publicysta i pisarz o orientacji proniemieckiej]
Oni wszyscy żyli ideą jagiellońską, ideałem Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Piłsudski był romantykiem, był tradycjonalistą, by! człowiekiem starej daty, jak sam o sobie mówił. Był człowiekiem bardzo skrytym i nieufnym i nie ulegał żadnym wpływom. Był raczej wielkim człowiekiem niż wielkim mężem stanu - to człowiek, który rządził się instynktem, a nie rozumowaniem czy logiką. Był to potomek Garibaldiego, a jednocześnie miał wyczucie dyplomatyczne Cavoura.
[Giuseppe Garibaldi (1807-1882), marynarz, żołnierz, awanturnik i rewolucjonista. Następnie działacz polityczny. Generał od 1859 z nominacji króla Wiktora Emanuela II. Wielki Mistrz Loży Wielki Wschód Italii (orientacja antykatolicka i antypapieska). Jeden z (czterech) ojców zjednoczenia Włoch (Rissorgimento). Włoski bohater narodowy;
Camillo Benso hrabia di Cavour (1810-1861); polityk piemoncki (premier Piemontu oraz Królestwa Sardynii). Jeden z ojców ruchu polityczno-militarnego, który doprowadził do zjednoczenia Włoch]
A poza tym Piłsudski miał geniusz wojskowy. Bez niego wszyscy piłsudczycy i legioniści razem wzięci niczego by nie dokonali, a potem nigdy by nie doszli znowu do władzy.
Bez wodza nie ma zwycięstwa i nie ma zwycięskiej wojny. Joffre, gdy go krytykowano, mawiał: nie wiem, kto wygrał bitwę nad Marną, ale wiem, że gdyby była przegrana, to klęskę tę mnie by przypisano.
[Joseph Jacques Cesaire Joffre (1852-1931), marszałek Francji (od 1916 r.), naczelny wódz armii francuskiej podczas I wojny światowej]
To samo mógł powiedzieć Piłsudski. Opowiadał mi mój przyjaciel, już dawno zmarły major Janusz Liński, który był przez długie lata zastępcą attaché wojskowego naszej ambasady, w Paryżu i który był lubiany przez Focha, że ten marszałek Francji, Wielkiej Brytanii i Polski, nie lubiący Piłsudskiego, mówił o nim: „Ia le sens de choses militaires" - ma on zmysł do spraw wojskowych i wojennych. Nie pamiętam dzisiaj, co Piłsudski mówił o powstaniu styczniowym, temacie swojego odczytu. Pamiętam tylko, że długo się rozwodził nad potężną postacią margrabiego, czyli Wielopolskiego, którego nazywał wielkim mężem stanu, którego polityka mogłaby się udać, gdyby Rosja miała więcej rozumu politycznego.
[Aleksander Wielopolski (1803-1877), herbu Starykoń. Margrabia Gonzaga-Myszkowski, XIII ordynat pińczowski. Polityk o orientacji antyniemieckiej, zwolennik budowania autonomii w ramach cesarstwa rosyjskiego. Nie znajdujący zrozumienia wobec powszechnego nastawienia antyrosyjskiego. Znany z maksymy, w której głosił: „dla Polaków można czasem cos zrobić, zaś z Polakami nigdy”]
Natomiast o „białych" Piłsudski mówił lekceważąco: nie lubił ludzi letnich, bezpłciowych. Klęskę powstania styczniowego przypisywał brakowi broni i brakowi kadr oraz wodza. Sami bohaterzy nie wystarczają - mówił. Ale pochwały margrabiego w jego ustach bardzo mnie uderzyły i wryły mi się głęboko w pamięć.
cd.:
http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/pisudski-od-przodu-i-tyu-2
******
Wykaz wszystkich moich notek na portalu "Szkoła Nawigatorów" pod linkiem:
http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/troche-prywaty
tagi: piłsudski
stanislaw-orda | |
11 listopada 2020 13:30 |
Komentarze:
stanislaw-orda @stanislaw-orda | |
11 listopada 2020 13:41 |
Chyba wychodzi na to, że można tu wklejać tylko jedną notkę (część notki) dziennie.
Andrzej-z-Gdanska @stanislaw-orda | |
11 listopada 2020 14:16 |
Jeszcze nie przeczytałem całości, ale już dziękuję, że można dzięki takim notkom spojrzeć z różnych stron na znane/nieznane postacie.
stanislaw-orda @Andrzej-z-Gdanska 11 listopada 2020 14:16 | |
11 listopada 2020 14:38 |
Napotkalem jakiś ogranicznik w oprogramowaniu tego forum, który nie pozwala na wklejanie części jednej po drugiej w tym samym dniu. Trudno, wkleję reszte tekstu jutro oraz ew. pojutrze.
mooj @stanislaw-orda 11 listopada 2020 14:38 | |
11 listopada 2020 14:53 |
Ośmielę się dodać ciekawostkę, uzupełnienie.
Ojciec Wacława -Marian - jest przedstawiony (np w materiałach "o przyjęcie do szkoły Wacława") jako kapitan defensywy i nie chodzi o grę na pozycji stopera;)
stanislaw-orda @mooj 11 listopada 2020 14:53 | |
11 listopada 2020 15:05 |
Marian Alfred Zbyszewski herbu Topór ( ok. 1870 – br. danych), ożeniony z Katarzyną Żeromską herbu Bończa (ur. ok. 1880 r.) miał czworo dzieci, tj. synów Karola i Wacława, oraz córki, Zofię (ur. 1906 r.) i drugą córkę o nieustalonym imieniu ur. 1908 r. O losach pierwszej nic nie wiem, a druga wyszła za mąż za Heybowicza (imię nieustalone, Heybowicze okazywali się herbem Herburt). Ojcem Mariana Zbyszewskiego, a dziadkiem Karola i Wacława Zbyszewskich, był Wiktor Adam Zbyszewski (1818-1896), h. Topór, znany działacz społeczny, prawnik (dr praw - Uniwersytet im. króla Jana Kazimierza we Lwowie) i adwokat galicyjski (Lwów, Rzeszów);
mooj @stanislaw-orda 11 listopada 2020 15:05 | |
11 listopada 2020 15:09 |
Tak, Marian Alfred.
z-daleka @stanislaw-orda | |
11 listopada 2020 15:49 |
.. Marszałek Piłsudski jako najstarszy rangą oficer..
Nie jest faktem, że Piłsudski nie miał jakiegokolwiek udokumentowanego wykształcenia wojskowego ?
stanislaw-orda @z-daleka 11 listopada 2020 15:49 | |
11 listopada 2020 16:04 |
Jakie to ma znaczenie?
z-daleka @stanislaw-orda 11 listopada 2020 16:04 | |
11 listopada 2020 16:21 |
W moim odczuciu autor tego tekstu będąc dziennikarzem używając takiego sformułowania zachowuje się powierzchownie.
Andrzej-z-Gdanska @stanislaw-orda | |
11 listopada 2020 17:01 |
Ciekawa notka.
Wacław Alfred Zbyszewski napisał, nawiązując żartobliwie do tytułu notki, o Piłsudskim od zewnątrz i od środka, cytuję:
Był uderzająco przystojny, robił wrażenie wielkiego pana i w ogóle wrażenie bardzo sympatyczne, chociaż się nie uśmiechał.
Był szczupły, krok miał elastyczny i w każdym calu wyglądał na wielkiego pana i wielkiego wodza.
W całej sylwetce Marszałka Piłsudskiego było coś hipnotyzującego, do tego dochodził przedziwny jego głos wraz z bardzo silnym wileńskim akcentem, glos jakby z zaświatów
Z całą pewnością Marszalek miał jakieś cechy hipnotyczne,
Wątpię bardzo, by ktokolwiek poza Polakami mógł odczuć cały magnetyzm Marszałka
stanislaw-orda @z-daleka 11 listopada 2020 16:21 | |
11 listopada 2020 17:15 |
A co to znaczy "zachowywać się powierzchownie", bo pierwsze słyszę.
stanislaw-orda @Andrzej-z-Gdanska 11 listopada 2020 17:01 | |
11 listopada 2020 17:19 |
To tylko pierwsza część notki, nie wiem, co się dzieje, bo nie mogłem zawiesić całości tekstu. Nie mogę również zawiesić dalszego ciągu w formie kolejnych notek.
Jeśli to jest jakaś indywidualna szykana, to dalszego ciągu już nie będzie. Ani tego, ani żadnego innego.
Paris @stanislaw-orda 11 listopada 2020 14:38 | |
11 listopada 2020 17:42 |
I dobrze sie stalo, ze...
... napotkales ogranicznik... dla mnie to duza wygoda, gdyz potrzebuje czasu aby przeczytac wpis ze wzglednym "zrozumieniem"... poza tym wpis czyta sie swietnie, a Twoje dopisy w kwadratowych nawiasach to super pomysl...
... dziekuje,
stanislaw-orda @Paris 11 listopada 2020 17:42 | |
11 listopada 2020 18:17 |
to nie super pomysł, ale konieczność.
Osoby w wieku "50 minus" raczej nie skojarzą nazwisk, które występują w tekście. A i sam tekst pisany był przynajmniej 50 lat temu.
Paris @Andrzej-z-Gdanska 11 listopada 2020 17:01 | |
11 listopada 2020 18:22 |
Tak...
... te "slodkie pierdy" Zbyszewskiego to naprawde zenada !!!
"A poza tym Pilsudski mial geniusz wojskowy, bez niego wszyscy pilsudczycy i legionisci razem wzieci niczego by nie dokonali, a potem nigdy by nie doszedl znowu do wladzy.
Bez wodza nie ma zwyciestwa i nie ma zwycieskiej wojny."
To jest naprawde skandaliczny fragment jego detej gawedy !!!
Rzeczywiscie po zwyciestwie "wodza Pilsudskiego", tego detego "geniusza wojskowego" pozostal nam do dzisiaj - na wieczna pamiatke - haniebny traktat ryski ze swoimi tragicznymi konsekwencjami...
... a dzis kolejni "geniusze" z Banksterem Morawieckim, PAD'em i prezesem PiS'u na czele mu "hold" oddali... dobrze tylko, ze strasznie nedzne te "obchody", az oczy bola patrzec na tych hipokrytow i te chucpe pt. "swietowanie niepodleglosci"... wylacznie od rozumu !!!
Paris @stanislaw-orda 11 listopada 2020 18:17 | |
11 listopada 2020 18:28 |
Wlasnie...
... i po tym m.in. podejsciu do wpisu - rozrozniam autora od Autora !!!
Chapeau bas, Stanislawie,
chlor @stanislaw-orda | |
11 listopada 2020 20:18 |
Dziwne, bo ze wspomnień rozmów z Piłsudskim publikowanych w Klinice Języka żadne wrażenie charyzmy wodza nie emanuje. Raczej wprost przeciwnie. Może ludzie "kresowi" byli odporniejsi na takie klimaty niż Zbyszewski.
boomerang85 @stanislaw-orda | |
11 listopada 2020 20:34 |
Mnie najbardziej w pana tekście uderzyła postać Adama Krzyżanowskiego - określonego przez autora wspomnień jako "mentor" ministrów skarbu. Nie wiem, co oznacza "być mentorem". Czy w tamtych czasach odpowiadało współczesnemu pojęciu tzw. "eksperta", czy np. kogoś, kto należał do jakiejś innej organizacji i wydałał polecenia ówczesnym ministrom skarbu?
Wszakże pan Krzyżanowski ma bardzo ciekawą notkę w wiki. Najpierw za oceanem wynegocjował kredyt, potem w trakcie II WŚ uwięziony przez Niemców, ale po 3 miesiącach wypuszczony; kontynuował pracę na UJ zarówno w trakcie, jak i po wojnie. Brał również udział w utworzeniu Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej.
Dziekuję za ciekawą notkę.
stanislaw-orda @chlor 11 listopada 2020 20:18 | |
11 listopada 2020 20:46 |
Po prostu każdy subiektywnie odbiera coś tak niesprecyzowanego jak "charyzma".
edzio @stanislaw-orda | |
11 listopada 2020 21:05 |
Ciekawy tekst. Ten magnetyzm postaci prawie hipnotyzujacy tlumy. Nigdy nie doswiadczylem czegos podobnego osobiscie. Ale to daje jakas odpowiedz na pytanie dlaczego dla wielu "dziadek" byl takim herosem. Nigdy o nim nie czytalem z takiego "oswietlenia". Czekam niecierpliwie na nastepne czesci. Pozdrawiam.
stanislaw-orda @boomerang85 11 listopada 2020 20:34 | |
11 listopada 2020 21:29 |
Mentor to raczej odpowiednik przewodnika, nauczyciela. Jakby mistrz dla czeladnika.