-

stanislaw-orda : [email protected].

Piłsudski od przodu i tyłu (2)

Kontynuacja notki:
http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/pisudski-od-przodu-i-tyu-1

Jeszcze o Piłsudskim i nie tylko

Po odczycie odbył się w przyległym salonie cercle dookoła Marszałka, na którym było tylko około dwudziestu osób, a wśród nich i ja. Wśród obecnych był Daszyński wraz z dwoma córeczka­mi, które przedstawił Marszałkowi, byli Sławek, Świtalski i Kościałkowski, czyli trzej premierzy rządów pomajowych, a z prasy ­ byłem tylko ja jeden. Byłem też jedynym (poza pannami Daszyń­skimi), którego Marszałek nie znał.

[Ignacy Daszyński (1866-1936), polityk lewicowy, premier rządu tzw. Lubelskiego w okresie od 14 do 17 listopada 1918 r. ( w innej wersji od 7 do 11 listopada). misje sformowania rządu została powierzona Daszyńskiemu 7 listopada, zaś formalna nominacja nastąpiła 14 listopada 1918 r. po sformowaniu gabinetu. Poseł, senator, marszałek i wicemarszałek Sejmu w II RP. Działacz Centrolewu. Zwolennik Piłsudskiego, ale po zamachu majowym 1926 coraz bardziej z nim skonfliktowany. Piłsudski jego rolę (jaki i Sejmu) lekceważył;
Córki-bliźniaczki Helena i Hanna (Anna) urodzone w 1908 r., zmarłe odpowiednio w 1984 i w 1953 roku. Pierwsza wyszła za mąż za Rummela (nie odnalazłem danych kto zacz, w tym jego imienia), druga za Mieczysława Borkowskiego, także nie odnalazłem bliższych danych).W pierwszym ogólnopolskim konkursie piękności (1929 r.) Hanna Daszyńska zdobyła tytuł wicemiss;
Kazimierz Świtalski
(1886-1962), mjr WP, dr filozofii (w Galicji doktor nauk był odpowiednikiem tytułu magister nauk), piłsudczyk (I Brygada Legionów), działacz PPS., po 1926 r. urzędnik MSW
i minister. Premier w 1929 r., marszałek Sejmu w latach 1930-35, W PRL uwięziony w 1948 r. do procesu w 1954 r., gdzie został skazany na 8 lat więzienia za „faszyzację” kraju. W 1956 r. zwolniony, również ze względu na zły stan zdrowia. Zmarł w wyniku obrażeń po potrąceniu przez warszawski tramwaj w 1962 r.;
Marian Zyndram-Kościałkowski (1892-1946), piłsudczyk, czynny udział w akcji gen. Żeligowskiego na Wileńszczyźnie (1922), dowodził oddziałem „Bieniakonie”, poseł na Sejm, założył popierającą Piłsudskiego Partię Pracy (razem z K. Bartlem), oficer w II Oddziale Sztabu Generalnego, wiceprezes BBWR w 1934 r. komisaryczny prezydent Warszawy, premier od VI. 1935 r. do VI. 1936 r. potem minister spraw wewnętrznych. Członek loży masońskiej
].

Gdym wszedł jako ostatni do salonu za podium Wielkiej Sali Starego Teatru, Marszałek Piłsudski już siedział w jedynym fote­lu w pobliżu stołu, na którym znajdował się wielki bukiet kwiatów oraz olbrzymia popielniczka, a obok niej paczka papierosów. Marszałek był namiętnym palaczem -chainsmokerem - jak się mówi po angielsku, ledwo wyjął papierosa z ust, już znowu do niego wracał, rzucał wreszcie często niedopalone i zapalał nowe. Lekarze zawsze twierdzili, że rak żołądka, który spowodował śmierć Marszałka w sześćdziesiątym ósmym roku życia, był wy­nikiem w pierwszym rzędzie nadmiernego palenia. Poza tytoniem - Marszalek był abstynentem: jadł mało i zawsze same proste potrawy, nie lubił słodyczy, pił też mało i rzadko, sportów nie uprawiał żadnych, nawet konno nie jeździł, choć miał pewnego feblika do ułanów, szwoleżerów i w ogóle do kawalerii.

Piłsudski siedział w głębokim fotelu, bokiem do stolika, zdjął kurtkę, a może ją tylko rozpiął, w każdym razie z przodu widać było szmat jego białej koszuli. Wszyscy obecni stali, z wyjątkiem Daszyńskiego, który się opierał o framugę okna, i rozmowa to­czyła się głównie między Marszałkiem a Daszyńskim. Z płci żeń­skiej były tylko dwie córeczki Daszyńskiego, które przedstawił Marszałkowi. Obie te panienki, bardzo ładne, co nikogo nie dzi­wiło, bo sam Daszyński był bardzo przystojny, chociaż miał już zupełnie siwe włosy, ale cerę miał nadał czerstwą i zdrową. Da­szyński był żonaty z panną Paszkowską, jej brat zamieszkał we Florencji, gdzie założył browar, którego piwo szło znakomicie.
[Maria Waleria Paszkowska, h. Zadora (1869-1934), aktorka teatralna scen krakowskich (aktywna zawodowo do ślubu z I. Daszyńskim – 1897 r.);
Karol Paszkowski, h. Zadora (1872-1940), chemik (nauka w Austrii), otworzył w 1903 r. firmę (browar) we Florencji pn. „Birra Carlo Paszkowski” przy ulicy Via Arnolfo; Działalność rozwijał, m.in., poprzez udzielenie licencji na sprzedaż swojego piwa firmie Gambrinus Halle, która prowadziła piwiarnię na rynku florenckim. Po zakupie w 1920 r. firmy Birra Roma zmienił nazwę swojej firmy na Birreria Paszkowski SA. Karol Paszkowski , po recesji w latach 1930-1933 (światowy kryzys finansowy) sprzedał w 1935 r. swój browar spółce Birra Pietro Wuhrer SA
]

Wszędzie we Włoszech widać było ogromne plakaty na murach, dwumetrowe napisy na kawiarniach: „Birra Paszkowski". Spe­cjalnie wielkie były te reklamy we Florencji, skąd ta birra rozcho­dziła się po całych Włoszech. Mój kolega i przyjaciel uniwersy­tecki, późniejszy ksiądz Plater, dawał przez rok lekcje języka pol­skiego dzieciom tego Birra - Paszkowski. Później ksiądz Plater był sekretarzem kardynała Kakowskiego, a umarł we Francji jako pro­boszcz i prałat po wojnie. A Paszkowski umarł już przed wojną. Browar sprzedano i piwo zaczęło się nazywać Birra Wuhrer  czy coś w tym rodzaju. A teraz i to drugie piwo też znikło.
[Aleksander Kakowski, h. Kościesza (1862-1938), abp metropolita warszawski (1913-38), prymas Królestwa Polskiego 1925-38), kardynał kościoła rzymsko-katolickiego od 1919 r. Po odzyskaniu niepodległości abp Poznania i Gniezna przyjął, od 1919 r., tradycyjnie tytuł prymasa Polski (abp August Hlond). Abp Kakowski do śmierci piastował tytuł prymasa Królestwa Polskiego uzyskany w 1913 r. w wyniku nominacji na biskupa warszawskiego. W II RP pełniło urząd dwóch prymasów]

Daszyński uchodził w Polsce za wielkiego mówcę, ale jego triumfy retoryczne pochodziły sprzed 1914 roku. Gdym go słyszał na wiecach po wojnie, to jego retoryka wydawała się raczej archa­iczna i tłumów nie pociągała. Pod względem głosu i aparycji Pił­sudski był bezkonkurencyjnie najlepszym mówcą w Polsce: bez cienia afektacji, kokieterii czy demagogii. Piłsudski mówił zawsze niesłychanie mało i publicznie niesłychanie rzadko. W ciągu ostatnich pięciu lat swojego życia wyrzekł publicznie tylko kilka słów na Błoniach krakowskich, przyjmując defiladę kawalerii w 250 rocznicę wiktorii wiedeńskiej. Dzisiaj toniemy pod Niagarami elokwencji wszystkich polityków i politykierów.

Z polskich czołowych osobistości najwięcej przemawiał generał Sikorski, który tak jak Giscard mówił za często i za długo.
[Valery Giscard d’Estaign (ur. 1926 r.), polityk francuski, prezydent Rep. Francji w latach 1974-81]

Wydaje mi się, że milkliwość Marszalka Piłsudskiego wychodziła mu na dobre i zwiększała jego autorytet, który zawsze był nieskończenie większy niż autorytet czy popularność generała Sikorskiego. Zapomnia­łem dodać, że w salonie Starego Teatru widać było tylko jednego oficera w mundurze. Był nim młody porucznik, bardzo miły i układny, który adiutantował wówczas Marszałkowi. Na pewno to nie był kapitan Lepecki, ale jego nazwiska nie mogę sobie przypo­mnieć.

Rozmowa w salonie podczas tego cercle'u po odczycie toczyła się głównie na temat wspomnień z czasów wojennych. Któryś z dawnych legionistów wspomniał jakiś epizod wojenny na moście na Niemnie pod Grodnem i to wspomnienie zdawało się Mar­szałka żywo zainteresować. Tak - mówił swym przeciągłym ni­skim głosem, zawsze z wileńska - ten most pod Grodnem to duży most, o duży, duży. I kilka razy to powtarzał, co było często jego manierą. O żadnych sprawach aktualnych czy politycznych nie było ani przez sekundę mowy. W pewnej chwili Marszalek mnie zauważył. Stałem chyba tylko o dwa lub trzy kroki od niego. I na­gle zwrócił głowę w moją stronę. Zdaje się, byłem jedynym obec­nym na tym cercle'u, którego nie znał. Podniósł z lekka oczy, zwy­kle uparcie wbite w ziemię, i milcząco mi się przez może dziesięć czy dwadzieścia sekund przypatrywał. Wszyscy też zamilkli i śla­dem Marszałka mi się przypatrywali.

Echa spotkania en face z Piłsudskim

Po dziś dzień pamiętam ten wzrok Marszalka. Miał on niezwy­kłe bladoniebieskie oczy, które wydawały się normalnie ciemno­niebieskie, bo brwi i powieki je tak mocno osłaniały, i ten wzrok wydał mi się niesłychanie zimny, ostry, przenikliwy, czułem się przeszyty jakby igłą do samych wnętrzności. Widocznie Marsza­łek doszedł do wniosku, że nie jestem ani szpiclem, ani agentem, że nic z mojej strony mu nie grozi. Odwrócił głowę i już więcej na mnie nie spojrzał ani razu. Ja cały czas milczałem jak trusia. Gdy wreszcie Marszałek wstał i włożył kurtkę, mówiąc:  „Na mnie czas", adiutant podszedł do niego, coś mu szepnął na ucho i ski­nął na mnie, bym się zbliżył, mówiąc: „Pan Marszałek pozwoli, pan Zbyszewski z redakcji «Czasu»". Marszałek się zatrzymał, skłonił nisko głowę, wpatrując się w ziemię, i bez słowa podał mi rękę, po czym podniósł ją do czapki, zasalutował wszystkim obec­nym i szybkim krokiem wyszedł z adiutantem, nie żegnając się z nikim, nawet z Daszyńskim.

Wróciwszy do domu wyrżnąłem od ręki kobyłę pod tytułem: „Wrażenia z odczytu Marszałka Piłsudskiego", która była tak ob­szerna, że „Czas" ją wydrukował aż w dwóch odcinkach, z któ­rych każdy zajmował blisko pół strony tego pisma o wielkim for­macie. Nie pamiętam dzisiaj tekstu tego elaboratu, z wyjątkiem końcowego zdania, które brzmiało:
Pierwsze czterolecie Odro­dzonej Polski pozostanie na zawsze cokołem jego - Piłsudskiego - pomnika. Tego cokołu nie należy szpecić dobudówkami, które by nie miały historycznej miary minionej przeszłości".

To właśnie zdanie wywołało do pewnego stopnia sensację w kołach prasowych i politycznych. Profesor Kot mi zaraz nazajutrz powiedział, że jego najbliższy przyjaciel, ówczesny mi­nister wojny generał Sikorski, był żywo zainteresowany tym arty­kułem. W samej redakcji „Czasu" gratulowano mi dziennikarskie­go sukcesu i w nagrodę zostałem wysłany do Genewy na sesję Ligi Narodów. Tam Stroński, gdy mnie jemu przedstawiono, zapytał z miejsca: czy to ojciec pana napisał te artykuły w „Czasie" o Pił­sudskim?  Był zdumiony, gdym mu powiedział, że ja sam jestem ich autorem.
To niemożliwe - zawołał Stroński - w tak młodym wieku i z tak dojrzałym sądem?"
[Stanisław Stroński (1882-1955), herbu Doliwa, profesor UJ (filologia romańska),polityk stronnictw narodowych, poseł na sejm w latach 1922-35, profesor na KUL w latach 1927-39,. Związany z koncepcją polityczną gen. Wł. Sikorskiego. Ponadto publicysta polityczny i historyczny, pisał także prace z zakresu filologii romańskiej. Redaktor naczelny i dziennikarz (m.in. dziennik „Rzeczpospo- lita” w latach 1924-28),przeciwnik polityki J. Piłsudskiego. Na emigracji po II wojnie światowej długoletni (praktycznie do swojej śmierci) prezes Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie (Londyn). Autor artykułu w dzienniku „Rzeczpospolita” pt: „O cud Wisły”, który ukazał się 14 sierpnia 1920 r. czyli copyright do sformułowania „cud nad Wisłą” posiada S. Stroński (poprzez analogię do „cudu nad Marną”, czyli zatrzymania ofensywy prących na Paryż wojsk niemieckich we wrześniu 1914 r.);
- czy to ojciec pana  - chodzi o Mariana Alfreda Zbyszewskiego herbu Topór ( ok. 1870 – br. danych), który z małżeństwa z Katarzyną Żeromską herbu Bończa (ur. ok. 1880 r.) miał czworo dzieci, tj. synów Karola i Wacława, oraz córki, Zofię (ur. 1906 r.) i drugą córkę o nieustalonym imieniu ur. 1908 r.
O losach pierwszej nic nie znalazłem, druga wyszła za mąż za Heybowicza (imię nieustalone, Heybowicze okazywali się herbem Herburt). Ojcem Mariana Zbyszewskiego, a dziadkiem Karola i Wacława Zbyszewskich, był Wiktor Adam Zbyszewski (1818-1896), h. Topór, znany działacz społeczny, prawnik (dr praw - Uniwersytet im. króla Jana Kazimierza we Lwowie) i adwokat galicyjski (Lwów, Rzeszów
)]

Tegoż wieczora to samo mi po­wiedział publicysta lewicowego „Kuriera Porannego", Kazimierz Ehrenberg, który notabene był wnukiem cara Aleksandra I, oczy­wiście z lewej ręki.
[Kazimierz Ehrenberg (1870-1932), syn Gustawa Ehrenberga, który z kolei był synem cara Aleksandra I i Heleny Rautenstrauch (z d. Dzierżanowskiej). K. Ehrenberg był publicystą związanym z obozem piłsudczyków, w tym, m.in., publicystą politycznym „Kuriera Porannego”.  Od 1931 r. pracował w Genewie (gdzie zmarł), jako korespondent zagraniczny przy Lidze Narodów. Z herbem szlacheckim jest problem, bo Józef Rautenstrauch (późniejszy mąż Heleny) posiadał herb własny, zaś Dzierżanowscy herb Grzymała, natomiast car Aleksander był z linii Hollstein-Gottorp. Linia królewska nie dotyczy potomka nieślubnego, zatem tej kwestii nie udało mi się jednoznacznie ustalić]  

Wnet po ukazaniu się mego „arcydzieła", pobiegłem do guru stańczyków, czyli do Ekscelencji Profesora Władysława Leopolda Jaworskiego, który był moim wielkim protektorem na uniwersyte­cie. Przyjął mnie - jak przyjmował mnie co tydzień - bardzo ser­decznie, z figlarnym uśmieszkiem w kąciku ust. „Więc jakie wra­żenie?" - pytał się Jaworski. „Bardzo wielkie - odparłem - to wiel­ki człowiek, ale myślę, że jest skończony". Na to Jaworski: „Pił­sudski? Prędzej Witos" - dodał znowu swoim niezapomnianym głosem, bo mówił przez rurkę. Zdębiałem niedowierzająco. Ale półtora roku później, gdy nastąpił zamach majowy, zrozumiałem, jak dobrze Boy określił Jaworskiego w swoich niezapomnianych, naprawdę genialnych Słówkach:

Od wielu lat wszyscy śmierć nam głoszą
Na Rakowice nas wynoszą
My żyjem dobrych kopę latek
My wiemy, jak się kręci światek
My mamy czas...

[Władysław Leopold Jaworski (1865-1930), herbu Jelita, prawnik konstytucjonalista (studia prawnicze w Krakowie, Berlinie i Paryżu), prof. zw. Uniwersytetu Jagiellońskiego od 1905 r.  W II RP dziekan katedry prawa cywilnego na UJ, politycznie związany z prawicą narodową, krytyk konstytucji marcowej (z 1921 r.). Jeden z ojców projektu konstytucji kwietniowej (1935 r.), współtworzył, m.in., projekty rozwiązań prawnych dot. instytucji notariatu;

 Tadeusz Żeleński – Boy (1874-1941), herbu Ciołek. Pisarz, tłumacz i lekarz o poglądach liberalnych i lewicowych. Najpierw w Krakowie, a od 1922 r. w Warszawie. Kierownik wielu inicjatyw teatralnych i literackich, od 1933 r. członek Polskiej Akademii Literatury. Nawiązał nieformalny związek z Ireną Krzywicką przy współpracy w propagowaniu antykoncepcji i aborcji. Po wybuchu II wojny światowej wyjechał do Lwowa zajętego przez Sowietów i tam pracował w dziedzinie propagandy na rzecz ideologii komunistycznej. W 1941 roku, po wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej i zajęciu Lwowa przez wojska niemieckie został rozstrzelany (wraz z grupą inteligencji polskiej – akcja AB)]

Zbyszewski i Piłsudski po raz drugi en face

Byłem wówczas najmłodszym urzędnikiem MSZ-etu, do któ­rego zostałem przyjęty 15 lutego 1926, jeszcze za rządów Alek­sandra Skrzyńskiego, ówczesnego premiera i ministra spraw za­granicznych. Nowi władcy MSZ-etu, minister August Zaleski i jego zastępca wiceminister Roman Knoll, pochodzili jak i ja z Ukrainy i Knoll był nawet moim dalekim kuzynem.
[Aleksander Józef hrabia Skrzyński z Kobylanki, herbu Zaremba (1882-1931). Ojciec: Adam Tomasz Aleksander – dorobił się majątku na gorlickiej ropie, matka: Oktawia, hrabina Amor-Tarnowska z Tarnowa, herbu Leliwa. Studiował prawo na uniwersytecie w Wiedniu i Krakowie. (tytuł doktora praw). W 1909 r. rozpoczął pracę w dyplomacji austro-węgierskiej jako attache w ambasadzie przy Watykanie. Jako szambelan na dworze cesarza Franciszka Józefa I pracował w poselstwach w Hadze, w Berlinie i Paryża. Po wybuchu pierwszej wojny światowej wstąpił do wojska jako zwykły żołnierz (walczył w armii gen. Tadeusza Rozwadowskiego - 12 Brygada Artylerii) i awansował do stopnia podporucznika. W 1915 r. służył w jednej jednostce z ojcem Karola Wojtyły (papieża Jana Pawła II). W II RP pełnił funkcje ambasadora, ministra spraw zagranicznych, posła na sejm, a w listopadzie 1925 r. został premierem rządu, w którym zachował jednocześnie tekę ministra spraw zagranicznych. W maju 1926 r. podał się do dymisji. Po zamachu majowym A. Skrzyński nie powrócił do pracy w dyplomacji, (nie chciał współpracować z Piłsudskim, czyli człowiekiem, „który ma krew bratnią na rękach”). Od 1928 r. A. Skrzyński zajął się działalnością gospodarczą, m.in., założył firmę Przemysł Drzewny Dr Al. Hr. Skrzyńskiego, Zarząd Dóbr Dr Al. Skrzyńskiego, Zarząd Lasów Dr Al. Skrzyńskiego i Główny Zarząd Dóbr i Zakładów Przemysłowych Dr Al. Skrzyńskiego. (wszystkie w Gorlicach). Był także prezesem Rady Pierwszej Fabryki Lokomotyw w Polsce (FABLOK Chrzanów) oraz wiceprezesem Zarządu Towarzystwa Międzynarodowych i Krajowych Zawodów Konnych w Polsce. Zmarł na skutek odniesionych obrażeń w wypadku samochodowym k/Ostrowa Wlkp. Nie był żonaty;  (dodatkowe informacje w appendix 1 na końcu notki).

August Zaleski, h. Lubicz (1883-1972), ojciec: Juliusz, matka Halina Kiltynowicz, h. Syrokomla. Żonaty z Eweliną Komorowską z Żywca, h. Dołęga ( ślub: maj 1920 r., małżeństwo bezpotomne). Po maturze w warszawskim liceum (1902), rozpoczął studia na Wydziale Prawa UW, a po zamknięciu uniwersytetu przez władze rosyjskie w 1905 r. z powodu przyłączenia się kadry profesorskiej i studentów do strajku, rozpoczął w 1906 r. studia w London School of Economics (historia gospodarcza). Podczas I wojny światowej reprezentował polskie inicjatywy polityczne w Londynie i w Szwajcarii. W początkach II RP był krótko ambasadorem w Bukareszcie i w Atenach, trochę pourzędował w MSZ, od 1922 do 1926 r. był ambasadorem RP w Rzymie. Krytyk A. Strońskiego, po zamachu majowym (1926 r.) przez 6 lat kierował resortem spraw zagranicznych bezkonfliktowo współpracując z J. Piłsudskim. Po zaostrzeniu sytuacji międzynarodowej (Locarno oraz zwrot Niemcom przez Francję okupowanych terenów Nadrenii) J. Piłsudski wolał powierzyć sprawy zagraniczne w pieczę bardziej „twardego” J. Becka. A. Zalewski na jesieni 1932 r. podał się do dymisji i do wybuchu wojny nie wrócił już do polityki (został prezesem Banku Handlowego).Po wybuchu wojny wyjechał do Francji (przez Rumunię, gdzie jako cywil nie został deportowany). Został ministrem spraw zagranicznych Rządu RP na Uchodźstwie (Francja, Londyn). Po podpisaniu wymuszonego przez W. Churchilla na Wł. Sikorskim układu Sikorski – Majski, A. Zaleski złożył dymisję (sprzeciwiał się podpisaniu takiego układu) i następnie objął funkcje szefa kancelarii cywilnej ówczesnego Prezydenta RP - Władysława Raczkiewicza. Po śmierci W. Raczkiewicza on sam został Prezydentem RP na Uchodźstwie i funkcję tę pełnił do swojej śmierci, ale równocześnie z tzw. Radą Trzech (Władysław Anders, Tomasz Arciszewski, Edward Raczyński, a później za T. Arciszewskiego Tadeusz Bór-Komorowski), która nie uznawała jego prezydencji. August Zaleski był masonem rytu szkockiego (Wielka Loża Narodowa Polski), stale współpracował z emisariuszami masonerii, m.in. z Józefem Retingerem oraz szeregiem innych osobistości będących lożystami (gen. Wł. Sikorski, Roman Knoll i inni);
Więcej:  http://mazowsze.hist.pl/files/Mazowieckie_Studia_Humanistyczne/r2008-t8-n2-s221-236/ Mazowieckie_Studia_Humanistyczne/r2008-t8-n2-s221-236.pdf

Roman Knoll (1888-1946), dyplomata II RP, Poseł w Moskwie (1921-230, w Ankarze (1924-26), w Rzymie (1926-28), w Berlinie (1928-31). Po objęciu resortu SZ przez J. Becka odszedł z resortu. W czasie II wojny światowej kierował sekcja spraw zagranicznych przy Delegaturze Rządu RP na Kraj (po klęsce Powstania Warszawskiego przebywał w Milanówku). Członek masonerii. Pochodził z rodziny ziemiańskiej (majątek na ziemi kijowskiej). Ożeniony był z Anną Bagniewską (h. Boża Wola). Rodziny o nazwisku Knoll okazywały się herbami Trzaska lub Kościesza. Nie udało mi się ustalić, czy Knollowie z Kijowszczyzny h. Trzaska to było gniazdo rodowe R. Knolla]

Te sąsiedztwa, znajomości i pokrewieństwa dzielnicowe z ziem, które po Traktacie Ryskim nie wróciły do Odrodzonej Rzeczypospolitej, odgrywały wówczas dużą rolę, dużo większą niż choćby dziesięć lat później.
[Traktat Ryski - traktat pokojowy podpisany w Rydze 18.03.1921 r. (ratyfikowany przez Sejm 14.06.1921 r.) zakończył wojnę polsko-sowiecką 1920 r.. Jego głównymi negocjatorami ze strony polskiej byli Jan Dąbski (wówczas wiceminister spraw zagranicznych) i Stanisław Grabski (prof. ekonomii, działacz narodowy, w negocjacjach reprezentował stanowisko endecji). Traktat ryski ustalał linię zawieszenia broni będącą późniejszą linią graniczną, w wyniku której Polska oddała stronie m.in. sowieckiej Mińsk (białoruski), kierując się kryterium zachowania dla Polski tych terytoriów, gdzie w znaczących ilościach reprezentowany był żywioł polski]

Byłem urzędnikiem wydziału prasowego MSZ-etu, gdzie z miejsca przydzielono mnie do referatu korespondentów zagranicznych i ten przydział był wynikiem po prostu tego, że mówiłem płynnie nie tylko po francusku - a znajomość francuskiego była wówczas wśród Polaków bez porównania bardziej rozpowszech­niona niż dzisiaj - ale także po angielsku, a to było wówczas w Polsce, nawet w MSZ-ecie wielką rzadkością.

Poza tym byłem referentem prasowym samego ministra Augu­sta Zaleskiego, człowieka rozumnego i wytrawnego dyplomaty. Zamach majowy ściągnął do MSZ-etu kilkunastu koresponden­tów zagranicznych, w tym kilku Amerykanów. Wśród nich znaj­dował się korespondent „New York Timesa", nazywał się bodaj­że Floyd i nosił czarną opaskę na prawym oku, które stracił w cza­sie pierwszej wojny światowej. Wszyscy ci korespondenci nastawali na mnie, bym im ułatwił rozmowę z Marszałkiem Piłsud­skim, oczywiście robiłem, co mogłem, ale przecież to nie zależało ode mnie. Moim szefem był Jan Gawroński. Jego syn, Jaś Gaw­roński, jak sam siebie nazywa, mówi świetnie po polsku i był przez długie lata korespondentem telewizji włoskiej w Warszawie. Gaw­roński ojciec był żonaty ze słynną pięknością włoską, Senti Frassati, córką właściciela wielkiego dziennika w Turynie „La Stampa" oraz fabryki samochodów włoskich „Lancia". Był człowie­kiem wyjątkowo zdolnym pełnym inicjatywy i nadzwyczajnym ling­wistą: mówił bez cienia obcego akcentu po polsku oczywiście, po francusku, po angielsku, po włosku, po niemiecku i nawet po holendersku, a pewno i innymi językami, ale już wszystkich nie pa­miętam.
[Jaś Gawroński (ur. 1936 r.) – dziennikarz, korespondent, polityk włoski, w tym członek Senatu M.in. rzecznik rządu, wieloletni poseł do Parlamentu Europejskiego. Związany z ugrupowaniem Forza Italia. Syn polskiego dyplomaty czasów II RP i II wojny światowej, ostatniego ambasadora II RP w Wiedniu, Jana Gawrońskiego;
Luciana Frassati-Gawrońska (1902-2007), żona Jana Gawrońskiego(1892-1983) , matka Jasia Gawrońskiego. Córka Alfreda Frassati, właściciela, m.in., dziennika „La Stampa”. W czasie II wojny światowej była kurierem Rządu Polskiego na Uchodźctwie. Organizowała akcje pomocy dla ludności w okupowanej Polsce. Odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Zasługi RP z Gwiazdą (1993 r.). Jej bratem był Pier Giorgio Frassati, zakonnik dominikański, beatyfikowany w 1990 r. przez papieża Jana Pawła II. Jan Gawroński poznał Alfredo Frassati’ego, gdy ten był dyplomatą (ambasadorem w Berlinie – 1920 r.), zaś młody arystokrata, Jan Gawroński był wówczas sekretarzem tamtejszego poselstwa polskiego . Jan Gawroński nawiązał znajomość z rodziną Frassatich (Turyn), gdzie poznał swoja przyszła żonę (ślub w 1925 r. w Turynie)
]

Gdym przyszedł do MSZ-etu, Gawroński mi powiedział: „Wszyscy tu panu powiedzą, że urzędnik służby dyplomatycznej składa się z czterech liter i z krzesła, a ja uważam, że powinien się składać z inteligencji i z doświadczenia". Od razu Gawroński mi się bardzo spodobał. Najbardziej awanturował się ów Floyd z „New York Timesa". Bez przerwy powtarzał: „Przyleciałem tutaj specjalnie wynajętym samolotem z Aten, by się dowiedzieć jednej tylko rzeczy, czy Marszałek Piłsudski zamierza się ogłosić królem Polski?" Na próżno Gawroński i ja proponowaliśmy mu śniada­nie u ministra spraw zagranicz- nych Zaleskiego. Floyd stale na to odpowiadał: „Czytelników «New York Timesa» mister Zaleski nic nie obchodzi, bo nigdy o nim nie słyszeli; chcą tylko wiedzieć, czy Marszałek Piłsudski proklamuje siebie King of Poland?”

Wreszcie Zaleski opracował następujący plan: korespondenci zagraniczni przybędą do pałacu Prezydium Rady Ministrów, dawnego Pałacu Namiestnikowskiego albo Radziwiłłów, wieczo­rem, koło godziny 8, ze mną na czele. Zatrzymam ich w hallu pa­łacu i gdy Marszałek wyjdzie z sali posiedzeń Rady Ministrów, otoczony przez Bartla, ówczesnego premiera, i Zaleskiego, ów­czesnego ministra spraw zagranicznych, ja zastąpię Marszałkowi drogę i powiem mu, że korespondenci zagraniczni błagają go, by im powiedział choć parę słów. Bartel był z góry uprzedzony o tej zasadzce, a ja miałem sobie powierzoną rolę bezczelniaka, który Marszałkowi zagradza drogę.
[Kazimierz Bartel (1882-1941) – prof. matematyki (w latach 1930-32 prezes Polskiego Towarzystwa Matematycznego). Polityk II RP, wolnomularz, współpracownik J. Piłsudskiego, minister, poseł, senator. Po zamachu majowym był pięciokrotnie premierem rządu. Po wycofaniu się z czynnej polityki pełnił funkcję rektora Politechniki Lwowskiej (od 1930 r.) oraz funkcję senatora II RP. Aresztowany przez NKWD w 1939 r., odmówił współpracy w budowaniu komunistycznych władz na terenach Polski zaanektowanych przez Rosję Sowiecką. Po zajęciu Lwowa przez Niemców w 1941 r. odmówił objęcia stanowiska premiera w projektowanym kolaboracyjnym rządzie polskim. Na osobisty rozkaz Heinricha Himmlera został rozstrzelany w ramach akcji AB.]

Czekaliśmy w Prezydium Rady Ministrów dobre pół godziny. Nagle drzwi w głębi hallu otworzyły się i wyszedł z nich Marsza­łek, a po obu jego bokach sunęli Bartel i Zaleski. Ja podszedłem do Marszałka, który wydał się zdumiony, Zaleski coś mu szepnął do ucha i Marszałek zatrzymał się tuż przede mną. Miał na sobie swój bladoniebieski mundur marszałkowski, długie spodnie z granatowym lampasem, a na piersi dwa krzyżyki: Virtuti i Walecz­nych. Zbliżyłem się jeszcze bardziej i rzekłem wśród ogólnej ciszy: „Panie Marszałku, to są korespondenci zagraniczni, którzy tu specjalnie przybyli z całego świata w nadziei, że pan Marszałek zechce im parę słów powiedzieć". Na to Marszałek, który miał już maciejówkę na głowie, oparł się na swojej wielkiej szabli, wbił swoim zwyczajem wzrok w ziemię i nie patrząc na koresponden­tów rzekł jakby tylko do mnie: „Co ja mam im powiedzieć? Nic nie mam im do powiedzenia. Ja zmęczony, ja zmęczony. Moje córeczki na mnie czekają. Ja zmęczony, ja zmęczony". Urwał, za­salutował i pomaszerował żywym, wcale nie zmęczonym krokiem do drzwi wyjściowych. A za nim biegli adiutant oraz Bartel i Zaleski. Ja się odwróciłem, a korespondenci z Floydem na czele rzu­cili się na mnie pytając: What did he say, what did he say? -  Co on powiedział? Więc powtórzyłem im to po francusku, po angielsku i po niemiecku, tych kilka słów, które wypowiedział Marszałek.

Wszyscy byli uspokojeni i tylko Floyd raz jeszcze mnie zapytał: So he did nott say anything about his proclaiming himself King ot Poland?”- a więc: „Słowem nie wspomniał, że zamierza proklamować siebie królem Polski?" „Nie" - potwierdziłem. Miałem wrażenie, że Marszałek zrobił na nich duże i bardzo sympatyczne wrażenie i że są bardzo zadowoleni z tego spotkania. W każdym razie wszyscy mi dziękowali.

Potem Zaleski mi powiedział: „Doskonale się pan spisał, sam Marszałek się mnie zapytał, kto to był ten młody chłopak, który ze mną mówił". A gdy Zaleski wymówił moje nazwisko, Marszałek dodał: „Aha, przypominam go sobie, widziałem go już w Krakowie".

Marszałek wydał mi się za tej drugiej okazji bardziej zgar­biony niż w Krakowie, wyraźnie posiwiał i postarzał się. Ale może dlatego, że miał mundur marszałkowski, pas skórzany oraz epo­lety, wyglądał jeszcze dostojniej i przystojniej niż w Krakowie, a w jego postawie było coś z Guślarza i z czarodzieja, ale przeważała dostojność wielkiego pana i szefa państwa. Nadal robił wrażenie bardzo sympatyczne, wielkiej prostoty, braku jakiejkolwiek pozy, zupełnej naturalności, nawet powiedziałbym wrażenie dobrego człowieka, zgubionego we własnych myślach, szczerze przywią­zanego do swojej rodziny i swoich córeczek. I dodałbym: człowie­ka nadal zupełnie niezwykłego. To był naprawdę bardzo wielki i zwłaszcza bardzo niezwykły człowiek, który wzbudzał szacunek samą swoją postacią, samą swoją osobą. Nadal najbardziej ude­rzającym elementem jego zawsze pięknej i dostojnej sylwetki był jego głos, zawsze niski, basowy, głęboki i jakby z zaświatów. My­ślę, że każdy, kto z bliska choć raz w życiu rozmawiał z Marszał­kiem Piłsudskim, nigdy go nie zapomni i zawsze się zamyśli nad sekretem magnetycznego wpływu tego niezwykłego człowieka.

dokończenie :
http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/pisudski-od-przodu-i-tyu-3

******

Wykaz wszystkich moich notek na portalu "Szkoła Nawigatorów" pod linkiem:

http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/troche-prywaty

 

 



tagi:

stanislaw-orda
12 listopada 2020 14:38
13     1287    8 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

darkforce @stanislaw-orda
12 listopada 2020 15:37

Dziękuję.

zaloguj się by móc komentować

Maginiu @stanislaw-orda
12 listopada 2020 18:29

" Poza tytoniem - Marszalek był abstynentem: jadł mało i zawsze same proste potrawy, nie lubił słodyczy, pił też mało i rzadko, sportów nie uprawiał żadnych, nawet konno nie jeździł, choć miał pewnego feblika do ułanów, szwoleżerów i w ogóle do kawalerii."

Piłsudski konno jeździł. Jego słynna Kasztanka to koń, którego dosiadał 13 lat. Pierwsz raz dosiadł Kasztankę w 1914 roku, kobyła padła w 1927 roku na skutek nieszczęśliwego wypadku podczas transportu.

Dziadek stryjeczny mojej żony, Konrad Millak, który wówczas w stopniu pułkownika był naczelnym lekarzem weterynarii Dowództwa Okręgu Korpusu I w Warszawie, był wezwany na miejsce wypadku i to on sporządził akt zgonu Kasztanki. Nikt inny się nie odważył.

Opis tego co się wówczas działo oraz bardzo ciekawe wspomnienia dotyczące marszałka i jego Kasztanki, płk Konrad Millak sporządził w obozie jenieckim w Dossel w 1942 roku. Po kampanii wrześniowej był internowany w Rumunii,  Rumuni wydali go Niemcom w 1941 roku. Przeżył obozy jenieckie, opis ocalał, przywiózł go do Polski w 1946. Opis przechował się  w rodzinie.  Płk Millak był potem wieloletnim wykładowcą na Wydziale weterynarii SGGW.

Zamieszczam tekst, bez żadnych zmian, , tak jak był pisany na obozowej maszynie do pisania w 1942 roku.

 

Konrad Millak

KONIEC MARSZAŁKOWSKIEJ KASZTANKI

Na rewii listopadowej roku 1927 Marszałek po raz ostatni
wystąpił wierzchem, na swej Kasztance.
Szary i zimny był ten dzień wielkiej rocznicy, Poprzez
kolumnadę Pałacu Saskiego czerniały nagie gałęzie starych
kasztanów. Na wypełnionych trybunach, po obu stronach ciemnego
thordwalsenowskiego księcia Józefa, mocniej zawijali się w
futra wycylindrowani dyplomaci, Długie czerwono-białe horagwie
trzepotały się w ostrym listopadowym wietrze.
Z prawej strony, przed trybunami połyskiwał barwami galowych -
mundurów, złotem akselbantów i spoletów, chwiał się pióropuszemi
czak - długi szereg attache's wojskqvuych‘, z lewej - poważnie
szarzała linia generałów i starszych oficerów polskich,
W przerwę między tymi dwoma szeregami i oboma skrzydłami
trybun, do stóp pomnika zbiegały się oczy wszystkich. Marszałek
stanowił mocno zaznaczoną plamę na tle ciemnego postumentu
pomnika. W swym błękitnym mundurze, bez płaszcza, w maciejowce,
przepasany wielką wstęgą orderu Virtuti Militari....
Baczne oko kawalerzysty zauważyło, że Marszałek na codzienne
długie spodnie z czarnymi kamaszami nałożył żółte skórzane
sztylpy, aby dastosować swój ubiór codzienny do konia bez
konieczności dokonywania jakichś bardziej żmudnych zmian,
Tylko po dość opiętym i grubo wyglądającym mundurze można było
sądzić, że ma coś cieplejszego pod nim.
Marszałek siedział na swej wierzchówce bez jakiejkolwiek
ambicji kawaleryjskiej, ze stopami wsuniętymi naprzód i figurą
nieco zgarbioną.

- 2 -

Pięknie lśniła czerwonawą śółcizną swej maści i bigymi,
różowawymi nieomal, odmianami niewielka marszałkowa kasztanka.
Szlachetną, niezbyt wzniesioną, typowo żeńską głowę unosiła od
czasu do czasu do góry i delikatnie wracała do dawnej pozycji,
nie szarpiąc spoczywającej na łęku siodła ręki Marszałka,
Biała plama łysiny końskiej ruchem swym ożywiała wtedy całą -
nieruchomą postać jezdna.
- Poważna i dostojna była Pani Kasztanka. Choć przednie nogi
świadczyły już o długich przebytych marszach - krzepkie i suche
były jeszcze, pomimo iż lat 18 nosiły swą panią. Stare powie-
dzenie "cztery nogi i łysina....", tak dobrze znane koniarzom,
należało przysłonić nieco niepamięcią ze względu na powagę
funkcji przez nią piastowaną.
Ręka Marszałka, gdy opuszczał ją od daszka maciejówki,
opadała ku szyi Kasztanki. I znów wtedy głowa jej powtarzała
niewielki ruch ku dołowi, jakby gest przyzwolenia.,
A poznała dobrze wszyskie ruchy swego Pana w ciągu 13 -
letniej pod nim służby, Dużo, dużo czasu minęło. 1)
I przewinęły się przed oczami Kasztanki całe szmaty przestrzeni
i wielkich wypadków, Zapewne pamiętała ten dzień sierpniowy
1914 roku, gdy na rynku miechowskim dosiadł ją po raz pierwszy
jej pan marsowy. Pamiętała Kielce, Łowczówek, Nidę, Konary,
Jastków ...., przemierzyła pod swym Panem Polskę całą i wyniosła
go aż tutaj, na ten plac wypełnónny dźwiękami trąb i bębnów,
barwami mundurów, atmosferą święta wymarzonego i okupionego
długimi cierpieniami Narodu.
Czerwonawe złoto Kasztanki, blady błękit; munduru i ostra
niebieska kresa wstęgi orderowej mocno znaczyły się , pomimo
dnia pochmurnego, na tle sinawo-ciemnym pomnika.

-3-

Promienie niezliczonych spojrzeń zbiegały się jak w soczewce;
w tym miejscu gdzie spod daszka maciejówki, spod brwi krzaczastych
jarzył się spokojny a brzenikliwy wzrok Wodza,
Wspaniała, polska głowa Marszałka wydawała się odbiciem
symbolem całej polskiej dumy, zadzierżystości, uporu i zdecydowania
cała królewskość i hetmańskość przedrozbiorowej Rzeczypospolitej skupiała się pod tym czołem wyniosłym,
aby w zmienionych warunkach zajaśnieć nowym, pełnym blaskiem,
Marszałek patrzył na przeciągające przed nim pułki i
oddziały wszystkich broni, ten jego twór wymarzony, powstały z
zalążków organizacji bojowych. Grzmiały dziś  trąby orkiestr
pułkowych. Przedstawiciele państw obcych ukłonem czcili sztandary.
Ileż to drogi przebyto od tych chwil, gdy głuchy stukot
maszyny drukarskiaj łódzkiego "Robotnika" wydawał się
grzmotem głośniejszym od dzisiejszego huku bębnów, mogącym może
zwrócić uwagę carskich wyżłów i znów przerwać ciągle nawiązywany
pochód ku wolności ....
Skończyła Ъіе defilada.
Marszałek zsiadł z konia, Ordynansi odprowadziłi Kasztankę
pod bramę prawego skrzydła pałacu i rozluźnili popręgi. Trzeba
było przeczekać aż przerzedzą się tłumy obecne na defiladzie,
Podszedłem do klaczy, pogłaskałem po szyi, Odchyliła w bok
głowę i chwyciła mnie delikatnie wargami za rękaw płaszcza.
~ Dokąd macie ją odprowadzić?
- Tymczasem do szwoleżerów, panie pułkowniku - odpowiedział
ordynans - a później pojedzie do Mińska Mazowieckiego.
Wiedziałem, że 7 pułk ułanów lubelskich wysoko sobie cenił
zaszczyt trzymania w swych stajniach marszałkowej wierzchówki.
Spoglądali na to z zazdrością Szwoleżerowie. Bo i jakże - komu
jak komu, ale im właśnie ten zaszczyt by się należał. Wiedziano

-4-

jednak dobrze, że pułkownik Piasecki dowódca 7 pułku ułanów,
z nabytego prawa nie zrezygnuje, więc tylko szeptano z przekąsem,
że Jaśnie Panią Kasztankę naraża się niepotrzebnie na uciążliwe
podróże, gdy mogłaby wygodnie rezydować w stajniach szwoleżerskich
w pobliżu swego dostojnego pana.
Około 2 - iej w nocy z 21 na 22 listopada rozbudzii mnie
gwałtowny, wielokrotny dzwonek telefonu.
- Tu oficer służbowy Komendy miasta. Panie pułkowniku!  W tej
chwili otrzymałem telefon z Mińska Mazowieckiego z 7 pułku
ułanów. Coś się Kasztance p. Marszałka stało w drodze powrotnej
do Mińska, Dowódca pułku prosi o pomoc,
Chwila namysłu. Proszę aby zaraz przysłano mi samochód zdatny do
drogi do Mińska. Oficer melduje mi, że zajedzie za chwilę.
Przez głowę przechodzą mi możliwości jakie mogły mieć miejsce.
Postanawiam zabrać ze sobą wybitnego chirurga ppłk. dr. Józefa
Kulczyckiego - Komendanta Kadry Okręgowego Szpitala koni.
Telefonuję, że będę po niego za pół godziny i podaję cel.
Okolo 5 -ej nad ranem dobijamy do koszar 7 pułku ułanów,
Po chwili razem z dowódcą pułku i oficerem służbowym pułku
wysiadamy przed stajnią drużyny dowódcy pułku,
Na obfitym posłaniu ze słomy leży Kasztinka. Na miejscu jest
lekarz weterynaryjny pułku, dowódca drużyny, paru podoficerów
i ułanów.
Wywiad jest na pozór niewyraźny. Towarzyszący klaczy szeregowiec
mówi, że zdrzemnął się w wagonie, a gdy obudził - klacz leżała -
postękując, Podnieść się z podłogi nie mogł. Nic nie widział
i nie wie co by się stać mogło.
Klacz przeniesiono z wagonu na wóz i dowieziono do pułku.
Badanie wykazuje znieczulenie i bezwład całych tylnych partii
ciała klaczy, Zachodzi obawa, źe klacz uszkodziła sobie kręgosłup

-5-

Z opisu podanego przez ułana towarzyszącego klaczy można
wywnioskować, że prawdopodobnie klacz dostała się pod deskę
odgradzającą stanowisko końskie od środka wagonu,  że w pewnej
chwili zerwała się i starając się stanąć na równe nogi, grzbietem
podparła umocowana od góry deskęj nie orientując się co jest
przyczyną nie pozwalającą jej stanąć, podparła deskę ze wszy-
stkich sił, skutkiem czego nastąpiło pęknięcie jednego z kręgów
grzbietowych.
Z żalem patrzymy w błyszczące oczy klaczy wyrażające
cierpienie. Rozpoznanie już prawie nie ulega wątpliwości.
Stosujemy niezbędne zabiegi. Lekarz weterynaryjny pułkowy
otrzymuje dyspozycje ....
23 listopada otrzymałem telefon o śmierci Kasztanki.
Koń wierzchowy Józefa Piłsudskiego, który towarzyszył mu w
bojach, a z którego grzbietu jeszcze przed tak krótkim czasem
Wódz przyjmował defiladę, zasługiwał na specjalne uczczenie.
Razem z innymi pamiątkami związanymi z osobą Marszałka powinien
w swej możliwie dokładnie odtworzonej postaci znaleźć się w
Muzeum. Nie ulegało to dla mnie najmniejszej wątpliwości.
W godzinę póżniej miałem już zapewniony w Ministerstwie Spraw
Wojskowych kredyt niezbędny na wypchanie klaczy.
Porozumiałem się ze specjalistą, Przedstawił mi, źe wypchanie
konia stanowi jedną z najtrudniejszych prac w jego zawodzie.
Gładka skóra konia, odwrotnie niż puszysta skóra innych zwykle
wypychanych zwierząt, wymaga specjalnej precyzji w pracy.
Pomimo to rzadko praca ta wypada zadawalająco, stanęła umowa
na 1 1/2 tysiąca złotych.
Sekcję Kasztanki prowadził ppłk dr Kulczycki, pod okiem
którego specjalista - preparator wykonywał czynności zabezpieczające
od uszkodzenia materiał niezbędny do wykonania

-6-

preparatu. Sekcja potwierdziła rozpoznanie przyżyciowe.
Pęknięciu uległy dwa ostatnie kręgi grzbietowe.
Szczątki Kasztanki spoczęły pod klombem przed
budynkiem dowództwa 7 pułku ułanów.
Dowódca pułku w związku ze śmiercią Kasztanki wydał rozkaz
pułkowy. Poza stroną opisową rozkaz ten przydzielał paszcze-
gólne podkowy i podkowiaki, zdjęte z kopyt klaczy po jej
śmierci, poszczególnym formacjom i osobom. 2)
Wkrótce po śmierci Kasztanki pani Marszałkowa Piłsudska przysłała
mi 100 zł złożone na jej ręce na koszta wypchania Kasztanki.
Pomimo fotogrefäi i rysunków dostarczonych preparatorowi,
praca została wykonana wadliwie.  3)  Postać konia wypadła dość
karykaturalnie - duża głowa przy cienkiej szyi, tułów okrągły,
nienaturalnie gładki, partie nóg ponad skokami i napiąstkami
nadzwyczajnie szczupłe, pozbawione mięśni.... Wszystko to
dawało obraz bardzo daleki od szlachetnych linii pokroju
Kasztanki za życia.  Właściwie jedynie umaszczenie mówiło o jej
wyglądzie.
Klacz została umieszczona początkowo w Muzeum Centrum
Wyszkolenia Weterynaryjnego w Warszawie, jako w pomieszczeniu
tymczasowym. Z chwilą przeniesienia Muzeum Wojska z Podwala
do budynku Muzeum Narodowego, w nowym wspaniałym gmachu w
Alei 3-go Maja, tam znalazła również stałe locum i wypchana
Kasztanka marszałkowska.

----------------------------------------------

Przypisy
1) Urodziła się w 1910 r. w Czaplach Małych
2) Dodatek do rozkazu N 251 7 p.uł. z dn 25.X1.1927:
Dnia 3 listopada 1927 r. klacz Kasztanka, własność Marszałka
Piłsudskiego została wysłana do Warszawy na defiladę z okazji

-7-

obchodu 9-lecia Niepodległości Polski w dniu 11 listopada.
Wysłanie nastąpiło na zarządzenie gabinetu wojskowego
Ministra Spraw Wojskowych. Kasztanka była klaczą wierzchową,
używaną pod siodłem przez Marszałka Piłsudskiego od 1914 r.
Kasztanka brała udział 11.XI w defiladzie będąc po raz
ostatni dosiadana przez Marszałka Piłsudskiego.
W dniu 21.X1. 27 została odesłana do Mińska Mazowieckiego
transportem kolejowym gdzie w drodze zachorowała. Przywie—
ziona na dworzec miejscowy, pomimo udzielonych zabiegów
lekarskich przez lekarza wet. 7 p. uł.  por. W. Koeppe, nie
zdołała się już podnieść. Zostala przewieziona do koszar.
Wobec pogarszania się stanu zdrowia została wezwana pomoc
lekarska z Warszawy i w nocy z dn. 21 na 22.X1 przybyli
ppłk /powinno być "płk"/ lekarz wet. Konrad Millak i ppłk lekarz wet. Wład, /powinno być "Józef"/ Kulczycki. Lekarze
ci nadal czynili energiczne zabiegi lekarskie - nie zdołali
polepszyć stanu zdrowia i o godz. 10-tej tegoż dnia wydali
następujące orzeczenie: poważny uraz wewnętrzny. Silne
zaburzenia naczyń krwionośnych i serca.
Kasztanka padła 23. XI o godz. 5-ej.
3/ Przykrym dodatkowym zgrzytem było zachowanie się preparatora
Ł., który zorientowawszy się, że zdarza mu się rzadka okazja i
pomimo i tak już b. wysokiej kwoty umownej, zażądał przy
odbiorze sumy podwójnej. Ostra reakcja z mej strony zapobiegła
szantażowi.

Dossel, 29.X1.1942

zaloguj się by móc komentować

Maginiu @stanislaw-orda
12 listopada 2020 18:52

Jeszcze dopiszę: opis postaci marszałka wg Konrada Millaka jest pełen emocji, uwielbienia i czci - ale trzeba wziąć pod uwage, że tekst pisany był w niemieckim obozie jenieckim, po trzech latach izolacji od bierzącej, swobodnej  informacji, bez konfrontacji  z polskimi bierzącymi wydarzeniami. Taki opis wodza był odreagowaniem i niewątpliwie wsparciem dla współtowarzyszy niewoli w oflagu.  Kiedy jednak dochodzi do opisów merytorycznych związanych z wypadkiem konia marszałka, płk. Millak jest natychmiast bardzo rzeczowy, opisy są krótkie, zwięzłe,  ograniczone do suchych faktów. I taki w życiu zawodowym  i w kontaktach z rodziną Konrad Millak był.  Po wojnie napisał wspomnienia zatytułowane "Kwiaty dla Anny - Wspomnienia Konrada Millaka Warszawa- Dorpat - Kresy  1886 - 1920." Zmarł w 1969 roku.

zaloguj się by móc komentować

Paris @stanislaw-orda
12 listopada 2020 19:21

Normalnie...

...  z  tej  detej  gawedy  wychodzi  mi  "kariera  Nikodema  Dyzmy"  !!!

No  i  te  "zachwyty"  profesora  Kota  i  wyjazd  "w  nagrode"  =  polityka  "dobrej  zmiany"  +  narracja  tepego  Sakiewicza  w  kurwizorze...

...  DRAMAT  i  KATASTROFA  w  jednym...  normalnie  nie  moge  uwierzyc,  ze  tamta  "scenka  polityczna",  ponad  100  lat  temu  to  bylo  taaakie  dno  !!!   Normalnie  szok  !!!

 

Niemniej  jednak  -  z  ciekawoscia  -  czekam  na  3  wpis.

zaloguj się by móc komentować


stanislaw-orda @Maginiu 12 listopada 2020 18:29
12 listopada 2020 19:37

Wówczas , kiedy Zbyszewski poznał trochę bliżej Piłsudskiego, to był rok  1924 r., a wtedy  Marszałek miał blisko 60 lat.
Fraza "nawet konno nie jeździł" odnosi się zatem  do tego okresu czasu.

 

 

 

 

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @Paris 12 listopada 2020 19:21
12 listopada 2020 19:39

Jak dla mnie "ciekawsze" nią zasadniczy tekst okazały się  przypisy.

zaloguj się by móc komentować


mooj @stanislaw-orda
12 listopada 2020 20:01

Marian Alfred Zbyszewski urodził się w 1872 roku

https://metryki.genealodzy.pl/metryka.php?ar=1&zs=0158d&sy=7000&kt=1902&plik=0687.jpg#zoom=1.5&x=135&y=211
ożenił się (już wcześniej linkowany AM) w 1902

https://metryki.genealodzy.pl/metryka.php?ar=1&zs=0158d&sy=1902&kt=2&plik=190-191.jpg#zoom=1.5&x=2958&y=103

z Katarzyną urodzoną w roku 1879

https://metryki.genealodzy.pl/metryka.php?ar=1&zs=0158d&sy=7000&kt=1902&plik=0689.jpg#zoom=1.25&x=285&y=814

córką wg ww Piotra i Marii z Grabowskich małżonków Żuromskich, można przyjąć, że ustalona pisownia "Żeromskich"

owdowiał w 1932

https://metryki.genealodzy.pl/metryka.php?ar=8&zs=9179d&sy=608&kt=1&skan=460-465.jpg#zoom=1.25&x=332&y=47

zmarł w 1944

https://cmentarze.um.warszawa.pl/pomnik.aspx?pom_id=3025

 

Dzieci: (jak sądzę) oprócz dwóch wspomnianych synów także Zofia (1906?-1983?) historyk, harcerka, uczestniczka konspiracji i Powstania Warszawskiego, autorka  książek i opracowań historycznych nt wychowania i opieki głównie dzieci z domów dziecka i ułomnościami, opieki nad więźniami

o drugiej córce urodzonej w 1908 roku nic mi nie wiadomo , nie uzupełnię:)

zaloguj się by móc komentować



KOSSOBOR @Maginiu 12 listopada 2020 18:29
13 listopada 2020 00:00

Z wielkim zainteresowaniem przeczytałam o Kasztance. Wiedziało się o wypadku w transporcie, ale o szczegółach - nie /jak zazwyczaj - zawinił człowiek, który zasnął i nie dopilnował/ . Zatem - dziękuję.

No i konstatacja - ulubionych zwierząt nie należy wypychać /coś okropnego!/, to jakiś barbarzyński zwyczaj jednak. Niech sobie leżą pod jakimś kamieniem z napisem, a jakże. Są w Polsce cmentarze koni - dla koniarzy - rzecz wzruszająca. 

zaloguj się by móc komentować

Maginiu @KOSSOBOR 13 listopada 2020 00:00
13 listopada 2020 10:44

Choć do zamieszczenia wspomnienia płk Konrada Millaka o Kasztance Piłsudskiego zainspirowało mnie zdanie, że nie jeździł konno (tym bardziej istotny dla mnie szczegół jako dla koniarza), to jednak najciekawsze w tym wszystkim jest to, jak odbierana była postać marszałka, jakie wrażenie robił na sobie współczesnych. I to nie na pospólstwie czy gawiedzi, ale na ówczesnych aktywnych zawodowo i politycznie inteligentach, ludziach wykształconych, z warstw stojących wyżej, którzy podróżowali po Europie i ocierali się o wysoko postawione postaci. A więc mieli jakiś punkt odniesienia.

Zbyszewski pisze:

"Ale może dlatego, że miał mundur marszałkowski, pas skórzany oraz epo­lety, wyglądał jeszcze dostojniej i przystojniej niż w Krakowie, a w jego postawie było coś z Guślarza i z czarodzieja, ale przeważała dostojność wielkiego pana i szefa państwa. Nadal robił wrażenie bardzo sympatyczne, wielkiej prostoty, braku jakiejkolwiek pozy, zupełnej naturalności, nawet powiedziałbym wrażenie dobrego człowieka, zgubionego we własnych myślach, szczerze przywią­zanego do swojej rodziny i swoich córeczek. I dodałbym: człowie­ka nadal zupełnie niezwykłego. To był naprawdę bardzo wielki i zwłaszcza bardzo niezwykły człowiek, który wzbudzał szacunek samą swoją postacią, samą swoją osobą. Nadal najbardziej ude­rzającym elementem jego zawsze pięknej i dostojnej sylwetki był jego głos, zawsze niski, basowy, głęboki i jakby z zaświatów. My­ślę, że każdy, kto z bliska choć raz w życiu rozmawiał z Marszał­kiem Piłsudskim, nigdy go nie zapomni i zawsze się zamyśli nad sekretem magnetycznego wpływu tego niezwykłego człowieka."

Millak pisze:

"Promienie niezliczonych spojrzeń zbiegały się jak w soczewce w tym miejscu gdzie spod daszka maciejówki, spod brwi krzaczastych jarzył się spokojny a brzenikliwy wzrok Wodza. Wspaniała, polska głowa Marszałka wydawała się odbiciem, symbolem całej polskiej dumy, zadzierżystości, uporu i zdecydowania, cała królewskość i hetmańskość przedrozbiorowej Rzeczypospolitej skupiała się pod tym czołem wyniosłym, aby w zmienionych warunkach zajaśnieć nowym, pełnym blaskiem."

Nie ulega wątpliwości: Piłsudski był dla współczesnych osobą o wyjątkowej osobowości, posiadającą  charyzmę i nieograniczony autorytet...

 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować