-

stanislaw-orda : [email protected].

108 nowojorska ulica

 Oto w moim przekładzie z rosyjskiego wyimki ze zbioru opowiadań zatytułowanych „Cudzoziemka” autorstwa Siergieja  Dowłatowa, który opisał nowojorskie środowisko obywateli sowieckich żydowskiego pochodzenia, zmuszonych do emigracji ze Związku Sowieckiego w końcowych latach 70-tych i początkowych 80-tych ub. stulecia (tzw. trzecia fala emigracji, włącznie z ww. autorem).
 https://pl.wikipedia.org/wiki/Siergiej_Dow%C5%82atow

Na tym blogu próbki publikacji S. Dowłatowa przedstawiałem już kilkakrotnie :

http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/penowartosciowy-jubilat
http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/pech-spikera-miniaturka
http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/w-domu-i-na-ulicy

http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/cos-smiesznegoI

http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/boki-mozna-zrywac

I niekoniecznie dlatego, iż uważam go za najlepszego współczesnego pisarza rosyjskojęzycznego,
a bardziej z powodu, że jego formy literackie nadają się do prezentacji blogowej. W przypadku innych pisarzy publikujących w tym języku taka sytuacja  nie zdarza się zbyt często (tj. tych innych, których uważam za wartościowych).

Własne przypisy zamieściłem kursywą w nawiasach. Dodałem również trochę linków.  No i moją inwencją jest gdzieniegdzie wytłuszczenie czcionek.
Tytułowa „Cudzoziemka” jest opowiadaniem wartym lektury, ale zbyt długim, czyli nie nadaje się na blogową notkę. W polskiej wersji ukazała się w zbiorze opowiadań emigracyjnych ww. autora wydanym przez PIW w 1993 r. pod tytułem „Jak pragnę wolności”, w wyborze i tłumaczeniu p. Ewy Rojewskiej-Olejarczuk. Nie wiedzieć dlaczego pod tytułem „Emigrantka”, kiedy edycja rosyjska nosi tytuł „Иностранка”,  (Nowy Jork 1986 r.).
Taka dygresja:  tłumacze w wydawnictwach wykonują zlecenie z reguły „na termin”, najczęściej w pracując w niedoczasie i pośpiechu.  Dlatego wolę własne wersje tłumaczenia z jęz. rosyjskiego.

******

(Miejsce akcji: Nowy Jork, osiedle Forest Hills w dzielnicy Queens .Wczesne lata 80-te XX w.)

108 ulica - to główna arteria dla naszej małej społeczności. Osiedle, w którym zamieszkujemy rozciąga się od toru kolejowego do synagogi. Trochę na północ - jezioro Meadows, a na południe - Queens Boulevard, zaś my pośrodku.
„My” to sześć ceglanych budynków otaczających supermarket, zamieszkałych przede wszystkim przez Rosjan. A dokładniej przez Rosjan, którzy do niedawna byli obywatelami sowieckimi. Lub, jak określają to w prasie - emigrantami trzeciej fali.

Są tu rosyjskie sklepy, przedszkola, zakłady fotograficzne i fryzjerskie. Jest rosyjskie biuro podróży. Są rosyjscy adwokaci, pisarze, lekarze i handlarze nieruchomościami. Są rosyjscy gangsterzy, wariaci i prostytutki.  Jest nawet rosyjski niewidomy muzyk. My postrzegamy miejscowych mieszkańców za coś w rodzaju cudzoziemców. Jeśli zwracają się do nas po angielsku, wpadamy w lekki gniew i wówczas żądamy: mówcie po rosyjsku!

Po niedługim czasie miejscowi zaczęli zwracać się do nas w naszym języku. Na przykład  Chińczyk z baru szybkiej obsługi woła do mnie na powitanie: -  Dzień dobry, Sołżenicyn! Choć w jego wymowie  brzmi to jak Solozenisa.

W odniesieniu do Amerykanów targają nami krańcowe emocje. Nie wiem, czy więcej w nich protekcjonalności czy podziwu. Odnosimy się do nich jakby byli nierozsądnymi, nieostrożnymi dziećmi. Pomimo to co i raz podkreślamy: „Jak mi powiedział jeden Amerykanin …”
Wygłaszamy taką frazę z intencją decydującego, kończącego dyskusję argumentu.
Na przykład: „Jeden Amerykanin powiedział mi, że palenie szkodzi zdrowiu”.

Tutejsi amerykanie to głównie Żydzi z Niemiec. Trzecia fala emigracji z Sowietów była, z rzadkimi wyjątkami, głównie żydowska. Z tego względu bez trudu znaleźliśmy między sobą płaszczyznę porozumienia. Miejscowi często nas pytają: -  Jesteście z Rosji? Czy rozmawiacie w jidysz?

Obok Żydów, na naszym osiedlu mieszkają Koreańczycy, Hindusi, Arabowie. Mało jest natomiast czarnoskórych, za to dużo latynoamerykanów. Dla nas pozostają oni zagadką. Przez cały czas chodzą z tranzystorami przy uchu, Nie rozumiemy ich zachowania i na wszelki wypadek trzymamy się od nich z daleka. Także ze strachu.

Zezowata Frida wypowiada się o nich z niechęcią:  - Wyjechali by wreszcie do tej swojej parszywej Afryki!  - Frida pochodzi z miasta Szkłowa i oczywiście woli mieszkać w Nowym Jorku.
(Szkłow (d. Szkłów) -  obecnie miasto na Białorusi, ok. 30 km od Mogilewa)
Jeśli chcecie poznać nasze osiedle to zatrzymajcie się obok sklepu papierniczego, czyli na skrzyżowaniu 108-ej ulicy i 64-ej. Przyjdźcie najwcześniej jak się da.
https://www.google.com/maps/@40.7329443,-73.8505887,19z

***

Tu mają postój nasi taksówkarze: Lewka Baranow, Percowicz, Jesielewski. Wszyscy trzej są tu już zadomowieni, a ponadto zdeterminowani i ponurzy.

I tak Lewce Baranowowi stuknęło sześćdziesiąt lat. W Sowietach parał się malarstwem portretowym. Początkowo produkował wyłącznie podobizny Mołotowa (Wiaczesława). Prace jego zdobiły ściany niezliczonych biur, szpitali, lokali organizacji związkowych. Pojawiały się i na ścianach byłych cerkwi. Baranow opracował wysubtelniony wyraz twarzy tego polityka, nadając mu oblicze wykwalifikowanego robotnika. Przyjmował zakłady, że sporządzi podobiznę Mołotowa w 10 sekund i to z zawiązanymi oczami. Gdy Mołotowa zdegradowali, Lewko starał się rysować podobizny Chruszczowa (Siergieja), ale bezskutecznie, bo odwzorowanie fizjonomii zamożnego chłopa było ponad jego siły. Podobna historia przydarzyła się z Breżniewem (Leonidem). Lewko nie dawał rady, aby spreparować mu twarz operowego śpiewaka. Z desperacji Lewko stał się abstrakcjonistą. Zaczął rysować kolorowe plamy, krzywe linie i zawijasy. Z tej to przyczyny zaczął pić i źle się prowadzić. Sąsiedzi uskarżali się na niego do miejscowego milicjanta:  - Pije, awanturuje się i zajmuje się jakimś abstrakcyjnym cynizmem. W końcu Lewko wyemigrował, siadł za kierownicą i dopiero wtedy się uspokoił. W wolnych chwilach maluje wizerunki Reagana na koniu.

Z kolei Jesielewski nauczał w Kijowie marksizmu-leninizmu. Obronił dysertację na kandydata nauk (kandydat nauk  -  odpowiednik doktora nauk). Przygotowywał się do habilitacji. I wówczas poznał naukowca z Bułgarii, który zaprosił go na konferencję naukową do Sofii, ale Jesielewski nie dostał wizy. Najwidoczniej nie chcieli wypuszczać za granicę Żyda. Jesielewskiemu po raz pierwszy w życiu popsuł się humor. Wtedy powiedział: -  Skoro tak, to ja wyjadę do Ameryki. I wyjechał. Na Zachodzie Jesielewski definitywnie rozczarował się co do marksizmu. Zaczął publikować zjadliwe artykuły w rosyjskojęzycznych gazetach emigracyjnych. Ale wkrótce  rozczarował się i co do emigracyjnych gazet. Pozostało mu więc jedynie usiąść za kółkiem.

A co się dotyczy Piercowicza to on i w Moskwie był szoferem. Tym sposobem w jego życiu niedużo się zmieniło. Oczywiście, materialnie powodziło mu się bez porównania lepiej. No i jeździ tu własnym samochodem.

***

Spójrzmy teraz na gospodarza fotoatelier Jewsieja Rubinczyka (Jewsiej  -  Euzebiusz). Dziewięć lat wcześniej odkupił on swój obecny biznes i do tej pory spłaca zadłużenie. Wszystkie zaoszczędzone pieniądze przeznacza na nowinki z technicznego wyposażenia. Jewsiej już dziesiąty rok odżywia się makaronem. Dziesiąty rok chodzi w wojskowych butach z gumowymi podeszwami.. Dziesiąty rok jego żona marzy o pójściu do kina. Dziesiąty rok Jewsiej pociesza żonę obietnicą, że syn odziedziczy biznes, a on do tego czasu spłaci dług. Przypominam mu niekiedy, że do tego czasu jeszcze nie raz pojawią się  techniczne nowinki.

***

Jest tu również wyczekujący na poranną gazetę początkujący wydawca Fima Druker (Fima - Jefim) . W Leningradzie był znanym bibliofilem. Większość czasu spędzał na książkowych aukcjach. Posiadł zbiór rzadkich publikacji liczący sześć tysięcy pozycji. W  Ameryce postanowił zostać wydawcą. Pragnął bezzwłocznie przypomnieć zapomniane arcydzieła rosyjskiej literatury - wiersze Olejnikowa (Mikołaj) i Charmsa (Danił), czy utwory prozą Dobyczina (Leonid), Agiejewa (pseudonim Marka Łazarewicza Lewi), Komarowskiego (hrabia Wasilij Aleksiejewicz Komarowski).

Początkowo Druker zatrudnił się jako sprzątacz w centrum handlowym, a jego żona zaczęła pracować jako pielęgniarka. Przez rok udało im się odłożyć cztery tysiące dolarów. Oszczędności Fima przeznaczył na wynajęcie niewielkiego biura. Zamówił niebieskawy papier firmowy, wizytówki i długopisy. Zatrudnił też sekretarkę, nawiasem mówiąc wnuczkę Erenburga (Ilji), zaś swoją firmę nazwał „Książka rosyjska”.

Druker poznał znanych amerykańskich filologów-rusycystów: Romana Osipowicza Jakobsona, Johna E. Malmsteada, Nicholasa Edwarda Browna. Gdy Roman Jakobson przypomniał mało znany wiersz Cwietajewej (Marina), Fima natychmiast uzupełniał: Czasopismo „Mosty”, rok 1930, strona dwieście sześćdziesiąta czwarta. Filologowie cenili jego erudycję i bezinteresowność.

Fima bywał na konferencjach i sympozjach. W kuluarach spotykał się z ówczesnymi sławami nauki i literatury; Georgesem Nivatem  (historyk literatury rosyjskiej), Miriam Ottenberg  (pierwsza kobieta - dziennikarz laureat Nagrody Pulitzera) i Alexisem Rannitem (poeta). Korespondował z Wierą Nabokową (żona Władymira) i pieczołowicie przechowywał przysyłane przez nią telegramy: „Wyrażam stanowczy sprzeciw”. „Nie zgadzam się kategorycznie”. „Proponowane warunki oceniam jako nie do przyjęcia”.  I temu podobne.

Zamówił gumową pieczątkę: „Jefim G. Druker. Wydawca”. Ponadto nabył foliał z gęsim piórem
i adresami do korespondencji. I na tym wydatki i pieniądze się skończyły.

Druker poprosił o wsparcie Michała Barysznikowa (dyrektor artystyczny nowojorskiego American Ballet Theatre), który dał mu półtora tysiąca dolarów oraz dobrą radę, aby opłacił kurs dla masażystów. Druker radę zignorował i pojechał na konferencję do Amherst (miasto w stanie Massachussets), gdzie poznał Weidla (Wladimir Weidle) i Karlińskiego (Simon). Zadziwił ich swoją wiedzą oraz wypomniał dwóm starym literackim wygom mnogość pominiętych autorów i tytułów w ich publikacjach.

Wracając z Amherst wstąpił do Jurija Iwasko (nie zidentyfikowałem; bardzo rozpowszechnione nazwisko białoruskie/ukraińskie). U tego starego poety spędził tydzień plotkując о Waginowie (Konstanty) i  Dobyczinie (Leonid). W szczególności zaś o tym, który z nich był homoseksualistą.

Pieniądze błyskawicznie się skończyły i Fima musiał wyprzedać część swoich unikatowych zbiorów bibliofilskich. Zarobioną kwotę zużył na wydanie książki Liona Feuchtwangera zatytułowanej
Żyd Suess”.  Był to dziwaczny wybór dla wydawnictwa noszącego nazwę „Książka rosyjska”.
Fima spodziewał się, że publikacja o tematyce żydowskiej wzbudzi zainteresowanie  tutejszej emigracji. Książka ukazała się z jedną literówką na okładce. Widniało na niej nazwisko autora
w brzmieniu : FEUCHTWAGNER.

Książka sprzedawała się nadspodziewanie słabo. W kraju ojczystym nie było wolności, natomiast byli czytelnicy. Tu zaś swobody było aż nadto, lecz zabrakło czytelników. Tymczasem żona Drukera wniosła pozew o rozwód. Fima opuścił mieszkanie i zamieszkał w biurze. Cały pokój biurowy był zasłany paczkami z egzemplarzami „Żyda Suessa” i Fima wykorzystywał je w charakterze łóżka. Egzemplarze książki porozdawał licznym znajomym. Tymi książkami rozliczał się także z wnuczką Erenburga. Próbował również wymieniać je na kiełbasę w rosyjskim sklepie.  Cóż w tym dziwnego, że Fimę lubili wszyscy za wyjątkiem żony.

***

Nieopodal wykłada towar Ziama Piwowarow (Ziama  -  Zalman) właściciel sklepu „Dniepr”. W Sowietach Ziama był prawnikiem. W Ameryce od pierwszej chwili pracował jako magazynier - ładowacz w hurtowni. Potem został specem „do wszystkiego” w kramie z warzywami. Po upływie roku kram ten odkupił. W towar zaopatrywał się w znanej firmie „Diemsza i Razin”. Sprzedawał olej z Wołogdy, szproty z Rygi, gruzińską herbatę i ukraińską kiełbasę. Można było  u niego nabyć naszyjnik z bursztynu, samowar elektryczny, drewnianą matrioszkę, a nawet płytę z utworami Szalapina.

Ziama na pracę poświęcał niemal całą dobę. Wystąpiło u niego wyjątkowo rzadko spotykane udane połączenie zamiłowania i pracy zarobkowej. Wypada uznać, że Ziama jest człowiekiem szczęśliwym oraz spełnionym. Handel bowiem to jego żywioł, niejako środowisko biologiczne. Jest on w sklepie delikatesowym podobnie na miejscu, jak Napoleon pod Austerlitz. Jest w tym miejscu czymś równie zwyczajnym jak Mozart na premierze Czarodziejskiego fletu.

Wielu mieszkańców z naszego osiedla jest wiernymi dłużnikami Ziamy.

***

W pobliżu sklepu rybnego wyprowadza kundla dziennikarz Zarecki.  Spaceruje ubrany w strój sportowy, łysinę nakrył plastikową torebką.

W Sowietach znany był jako autor popularnych monografii o działaczach kultury. Anonimowo publikował równocześnie w prasie podziemnej (w Sowietach tzw. samizdat). W szczególności obszerny objętościowo tytuł „Seks w dobie totalitarnej”. Utrzymywał w niej, że dziewięćdziesiąt procent kobiet w Sowietach są to frygidy (frygidy  - kobiety oziębłe płciowo).

Organy ścigania niezwłocznie  namierzyły Zareckiego. Pozostało mu wyemigrować.
Na kontroli celnej wygłosił podniosłą sentencję:
– Ja Rosji nie porzucam To Rosja mnie porzuca!..

I rozpytywał pasażerów oraz osoby ich żegnające:

– Czy jest gdzieś tutaj akademik Sacharow  (Andriej)?..

Na chwilę przed wejściem na pokład samolotu postanowił zabrać na obczyznę z kwietnika garść rodzinnej ziemi, ale milicjanci go stamtąd przegnali. Wówczas Zarecki wykrzyknąl:

– Zabieram ziemię rosyjską na podeszwach butów!

Zarecki w Ameryce zaczął pracować jako nauczyciel. Nauczał żydów prawosławia, a słowian judaizmu, ponadto rewolucyjnej czujności agentów z kontrwywiadu amerykańskiego.  

W bój o demokrację zaangażował wszystkie siły. Głosił maksymę, iż demokrację należy wdrażać we wszelki możliwy sposób, nie wyłączając bomby atomowej.

Jak wiadomo, żeby być w Ameryce słuchanym, należy mówić zniżonym głosem. Zarecki o tym
nie wiedział i wciąż na wszystkich wrzeszczał.

Wrzeszczał na pracowników opieki społecznej,  na redaktora codziennej gazetki emigracyjnej,
na pielęgniarki w szpitalu. Wrzeszczał nawet na karaluchy.

Skutkiem czego przestano go słuchać. Pomimo tego był obecny na wszystkich emigracyjnych zebraniach, na których oczywiście krzyczał. Krzyczał o zagrożeniach dla zachodnie demokracji. I że Geraldina Ferraro  jest sowieckim szpiegiem.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Geraldine_Ferraro

Wykrzykiwał, że nie istnieje nic takiego jak literatura amerykańska. I że w supermarketach sprzedają sztuczne mięso. I że należy zbombardować Harlem oraz podnieść świadczenia socjalne (welfare w znaczeniu świadczenia socjalne).

Wypadało traktować go jak człowieka-demolkę o niebagatelnych umiejętnościach, skoro instynkt burzycielski przybierał u niego rozmiary niekontrolowanej pasji.

Pod jego dotykiem niezwłocznie przestawały chodzić zegarki, psuły się magnetofony i aparaty fotograficzne. Nie chciały funkcjonować kalkulatory, golarki elektryczne, zapalniczki. Zdołał nawet połamać żelazną bramkę wejściową do metro, a w ratuszu miejskim na długi czas zaklinował sobą drzwi obrotowe.

Gdy spotykał znajomego, wygłaszał taką, mniej więcej, mowę:

– Co się to u Ciebie się wyrabia, kochany? Twoja żona wygląda coraz gorzej, a syn, powiadają, obraca się w podejrzanym towarzystwie. No i na dodatek cera u Ciebie też niezbyt zdrowa. Mój drogi, już  chyba najwyższa pora, abyś odwiedził lekarza.

To dziwne, ale Zareckiego poważano, choć  i trochę się go bano.

***

A oto dysydent Каrawajew, obecnie na emeryturze. Niesie beżową torbę. Przez boki torby wyraźnie rysują się kontury puszek z piwem. Wyraz twarzy Karawajewa to mieszanka obawy i entuzjazmu.

W Sowietach był znanym obrońcą praw człowieka. W walce z reżimem demonstrował rzadko spotykaną odwagę. Zaliczył trzykrotną odsiadkę w łagrach. Siedmiokrotnie podejmował tam głodówki. Gdy po odbyciu kary wychodził na wolność, niezwłocznie powracał do przedwięziennej aktywności.

Wiele lat wstecz Каrawajew napisał taką oto scenkę. Zdarzenie ma miejsce w ogrodzie zoologicznym. Oto przed klatką z lampartem tłoczą się widzowie. U dołu klatki widoczna jest tablica informacyjna z opisem gatunku zwierzęcia, miejsc jego występowania, sposobu odżywiania, itp. A ponadto wyjaśnienie, że w niewoli lamparty trudno się rozmnażają. W tym miejscu autor postawił pytanie: 
„A my?!”
W taki sposób zaliczył pierwszy pobyt w łagrze.

A po odsiadce trzeciego wyroku Karaczajewa wypuszczono na Zachód. Przez pierwsze kilka miesięcy udzielał wywiadów, wygłaszał odczyty, zbierał jakieś fundusze. Wkrótce zainteresowanie jego osobą zanikło i sytuacja zmusiła go do szukania sposobu na zdobywanie środków do życia.

Karawajew nie znał angielskiego. Nie mógł okazać się jakimkolwiek dyplomem. W Ameryce jego nabyte w łagrach doświadczenie w czynnościach ładowacza, procarza (mocujący ładunki) bądź  krajacza chleba nie było przydatne.

Karawajew zaczął chałturzyć w rosyjskojęzycznych gazetach. Przyszłość Rosji była jedynym tematem jego pisania. Przyszłość tę postrzegał bez porównania wyraźniej niż teraźniejszość. Tak to bywa z prorokami. Karawajew  rozczarował się co do Ameryki. Odczuwał brak sowieckiej władzy, marksizmu-leninizmu i organów bezpieczeństwa. Nie miał przeciw czemu się przeciwstawiać.

Zdrowie utracone podczas pobytu w łagrach dało mu prawo do otrzymywania świadczenia inwalidzkiego. Pił dużo i regularnie, a to stymulowało potrzebę, by wybijał klina klinem. Na szczęście piwo w naszej dzielnicy można kupić o każdej porze.

(…)

***

Lemkus,  mało rozpoznawalny działacz społeczny, zasiada za kierownicą „chevroleta”. W Sowietach pracował jako zawodowy artysta. Był tam organizatorem masowych imprez. Wygłaszał podniosłe pozdrowienia w trakcie uroczystości pierwszomajowych. Pisał jubileuszowe wstępniaki, teksty do pieśni chóralnych, wierszowane porady dla automaniaków. Dorabiał sobie jako tamada na przyjęciach weselnych.
(tamada (gruz.); ang. toastmaster  -  osoba odpowiedzialna za wznoszenie toastów, przedstawianie prelegentów i wydawanie innych formalnych zapowiedzi na dużej imprezie towarzyskiej).

Komponował kabaretowe scenki:

– Coś się ci stało, Wasia? Czemuś „nie w sosie’??
– Byłem naocznym świadkiem jak człowiek wpadł w kałużę.
– I to cię tak przygnębiło?
– No jasne, bo to ja byłem tym człowiekiem!..

Lemkus wyemigrował wskutek szykan politycznych. Szykany zaś wynikły z karykaturalnej w istocie niedorzeczności.

Oto jak do tego doszło.

Z okazji jubileuszu 60-cio lecia sił zbrojnych Lemkus napisał kantatę. Przedstawiano ją w Klubie oficerskim. Lemkus odczytywał najpierw tekst kantaty.

Za jego plecami usadowiła się sekcja dęta. W sali klubowej zgromadziło się sześciuset przedstawicieli armii i floty. Przez uliczne głośniki można było wysłuchać transmisji w całym mieście.

Uroczystość przebiegała zgodnie ze scenariuszem. Podczas recytacji słów kantaty Lemkus na przemian zakładał albo żołnierską furażerkę albo marynarski beret. Zwrotka kończąca kantatę miała takie brzmienie:
Broniąc naszego snu o wolności
Trwaliście mocniejsi niż granit
Zasłużonych nasza Partia
Szczodrą nagrodą obdarzy

(nie jestem poetą, więc rymowanie jest gorsze niż w oryginale. Ale ważne, że sens nie uległ zmianie);

Ze szczególnym zapałem Lemkus zaakcentował ostatnią strofę: Szczodrą nagrodą obdarzy.
W tym momencie spadła mu na głowę przeciwwaga, czyli taki brezentowy worek o wadze dwunastu kilogramów (stabilizujący dekoracje)  Lemkus stracił przytomność. Zebrani na sali mogli oglądać tylko zdarte podeszwy jego wyjściowych pantofli.

W ciągu trzech sekund milicjanci pojawili się między rzędami widowni. A w ciągu kolejnych trzech wygonili z sali wszystkich zebranych. Po odzyskaniu przytomności Lemkus został natychmiast aresztowany.

Major z KGB zarzucił mu celowy sabotaż. Był przekonany, że Lemkus  już wcześniej wszystko zaaranżował i przygotował, czyli że świadomie zrzucił worek na głowę prowadzącego uroczystość. Po to, aby poderwać zaufanie do partii komunistycznej.

Lemkus wyjaśnił, że przecież to on był tym prowadzącym.

To tym gorzej, odparł kagiebista.

Natychmiast po tym zdarzeniu Lemkusa dotknęły szykany. Został pozbawiony prawa do wykonywania zadań ideologicznych, a o innym rodzaju zajęcia nie chciał nawet myśleć. Pozostało mu jedynie wyemigrować.
W Ameryce przez cztery miesiące zajmował się swoją dotychczasową specjalnością. Dla rosyjskich emigrantów organizował wycieczki do wodospadu Niagara. Na uroczystościach bar-micwy udzielał się w roli tamady. Poza tym pisał wiersze, rymowane ogłoszenia, układał kantaty i okolicznościowe pozdrowienia.

(…)

Zarobki z tego były groszowe. Na dodatek urodziło mu się drugie dziecko. I wtedy właśnie został przedstawiony baptystom. Trzecia emigracja mocno interesowała baptystów. Chcieli mieć w tym środowisku swojego działacza. Mieli nadzieję, że swoją ofertą zainteresują rosyjskich uciekinierów.

Baptyści przyjrzeli się Lemkusowi. Był on dobrym, rodzinnym człowiekiem, nie palił, umiarkowanie pił. W taki oto sposób Lemkus został działaczem religijnym.

Zaczął kierować ogólnoświatową rozgłośnią radiową w której prowadził cykliczny program „Jak poznać Boga?”.

Stał się człowiekiem pobożnym i poważnym.  Niekiedy mówił ściszonym głosem:

– Jeśli Bóg pozwoli, Fira przygotuje cielęcinę na obiad.
(Fira - imię pochodzenia tatarskiego: Firuza (turkus) lub perskiego: Esfira (gwiaza lub planeta Wenus)

A na naszym osiedlu Lemkus jest konsekwentnie uważany za oszusta.

***

Znika za rogiem Arkasza Lerner (Аrkasza - Arkady) parający się handlem nieruchomościami.  Zapewne coś sobie upatrzył na śniadanie. Być może to jakaś wyszukana przyprawa.

W Sowietach Lerner w początkach swojej kariery zawodowej pracował jako reżyser w białoruskiej telewizji, a jego żona była tam lektorem. Małżeństwo żyło zgodnie i szczęśliwie w ładnym mieszkaniu, z dwoma pensjami, synem i samochodem.

Lerner uznawany był za solidnego profesjonalistę. W swoich produkcjach filmowych pozwalał sobie na eksperymentowanie z ujęciami w zwolnionym tempie. Wówczas konie kołchozowe skakały z gracją niespotykaną w naturze, kwiaty wolno otwierały swoje kielichy, a mewy szybowały majestatycznie. Lernera pociągała harmonia sama w sobie, dlatego swoje krótkometrażówki nasycał impresjonizmem.

Natomiast wokół życie aż wrzało socjalistycznym realizmem. W mieszkaniu za ścianą hydraulik regularnie prał żonę, zaś pod oknami rozrabiali pijacy. Na dodatek dyrektor telewizyjnego oddziału okazał się  fanatycznym antysemitą.

Lernerowie postanowili wyemigrować. Stało się to w czasie, gdy wyjeżdżało dużo ludzi, w tym także ich bliscy znajomi.  

W Ameryce Lerner prawie rok polegiwał na kanapie, podczas gdy jego żona znalazła zatrudnienie jako sprzedawczyni w „Aleksanders”.
(Alexander’s to była sieć kilkunastu sklepów na Manhattanie. Sieć ogłosiła bankructwo w 1993 r.)
https://en.wikipedia.org/wiki/Alexander%27s

Syn uczył się w szkole żydowskiej.

Lernerowi marzyła się praca w którejś ze stacji telewizyjnych. Był on emigrantem zdecydowanie nietuzinkowym. Nie przedstawiał się jako były laureat nagród państwowych. Nie konfabulował
na temat swojego dysydenckiego kombatanctwa. Nie twierdził, iż zachodnia sztuka i kultura pogrąża się w kryzysie.  
Przyjaciele zorganizowali mu spotkanie z producentem filmowym, który zamierzał realizować ekranizacje klasyki rosyjskiej i do tego zamierzenia poszukiwał reżysera ze słowiańskiej strony świata.
Do spotkania doszło na tarasie jednej z manhattańskich restauracji.

Producent zagaił:  -  Jest pan reżyserem?
– Nie przypuszczam, odparł Lerner.
– То znaczy?
– Przez cały ubiegły rok byłem całkowicie poza branżą.
– Ale doszły mnie słuchy, że wcześniej pracował pan jako reżyser?
– Tak było. A ściślej tak mnie zaszeregowano w roku sześćdziesiątym siódmym  (1967). Poprzednio pracowałem jako asystent reżysera.
– Asystent?
– To ktoś kogo posyłają, gdy trzeba kupić wódkę.
– Ale opowiadają, że był pan uzdolnionym reżyserem?
– Uzdolnionym? Pierwszy raz słyszę. To zajęcie nie dawało mi satysfakcji.
– O.K. Ja zajmuję się ekranizacjami klasyki.
– Moim zdaniem wszystkie te ekranizacje są gówniane.
– Czy to komplement?
– Chciałem powiedzieć, że wołałbym bardziej oryginalną tematykę.
– Na przykład?
– Coś z dziedziny przyrodniczej

W tym momencie rozdzieliła rozmówców przepaść, która pogłębiała się z każdą kolejną minutą. Jankes kontynuował:
-  Przyroda źle się sprzedaje.
Lerner ripostował:
- Sztuka nie jest na sprzedaż!

Na tym zakończyli. Lerner jeszcze przez kwartał wylegiwał się na kanapie. Należy zauważyć, że jego sytuacja finansowa wcale nie wyglądała źle. Lerner najwyraźniej otrzymał dar materialnego powodzenia.

W ogólności uważam, że ubóstwo i bogactwo to cechy niejako przyrodzone. Podobnie, powiedzmy jak np. kolor oczu czy słuch muzyczny. Jeden rodzi się bogaczem, a inny biedakiem, ale posiadanie pieniędzy nie ma tu nic na rzeczy.

Można być biedakiem posiadając pieniądze. I  - odpowiednio – nie mając grosza przy duszy, księciem.

Spotykałem bogaczy pośród zeków w łagrach o zaostrzonym rygorze.
(określenie „zek” wywodzi się z oznakowania „Z/K”  stosowanego w oficjalnych dokumentach
w latach od 1920 do 1950. To skrót od „uwięziony żołnierz -budowniczy kanału, czyli  zakliuczonnyj kanałoаrmiejec
, które pojawiło się przy okazji budowy kanału Biełomorsko-Bałtyckiego  - „Biełomor kanał”, gdy kierowano tam do pracy żołnierzy zesłanych do karnych kompanii)

Można było spotkać tam także biedaków pośród najwyższych rangą funkcjonariuszy administracji obozowej.

Biedakom zawsze, bez względu na okoliczności, wiatr w oczy. Oni są przy lada okazji karani, nawet za to, że ich pies nasikał w niedozwolonym miejscu. Jeśli biedakowi wypadnie z ręki moneta, to z całą pewnością wleci do kratki kanalizacyjnej.

Bogaci zaś mają odwrotnie. Znajdują pieniądze w starych, przeznaczonych do wyrzucenia, ubraniach. Wygrywają na loterii. W spadku od dalekich krewnych otrzymują dacze, a ich psy zostają laureatami finansowych nagród.  

Najwidoczniej Lerner z samego faktu urodzenia miał zostać człowiekiem zamożnym. No i wkrótce pojawiły się u niego pieniądze.

Odmianę losu przyniosło mu pogryzienie przez nowofunlanda, którego właścicielem był miejscowy dentysta. Lerner wtedy otrzymał wysokie odszkodowanie. Wkrótce potem odnalazł go staruszek, który w przeddzień wybuchu I-ej światówki pożyczył od dziadka Lernera trzy czerwońce.
(„czerwoniec”, złota moneta o nominale 10-ciu rubli, wprowadzona pod koniec XIX wieku
w latach panowania cara Mikolaja II
)
Po upływie siedemdziesięciu  lat czerwońce zamieniły się w kilka tysięcy dolarów. Niedługo potem znajomy poprosił Lernera o przechowanie pewnej sporej sumki. Poprosił także o niezadawanie pytań co, po co i dlaczego. Lerner pieniądze przyjął, i oczywiście nie kwapił się z zadawaniem pytań. W następnym tygodniu znajomego zastrzelili w Atlantic City.
(Atlantic City – nieduże miasto w stanie New Yersey)

Pieniądze wzięte na przechowanie wystarczyły na zakup mieszkania. Po upływie roku, gdy wartość mieszkania potroiła się, Lerner sprzedał je i zakupił trzy inne. W nieruchomościach zaczął robić na dobre.

Obecnie coraz rzadziej podnosi się z kanapy. Regularnie przyrasta mu saldo na bankowym koncie. Lerner szasta pieniędzmi po wielkopańsku. Szczególnie interesują go wydatki na jedzenie.

W trakcie dwunastoletniego pobytu w Ameryce kupił jedną jedyną książkę pod znamiennym tytułem „Jak zjeść śniadanie za trzysta dolarów?”.

(…)

 

******

Wykaz wszystkich moich notek na portalu "Szkoła Nawigatorów" pod linkiem:

http://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/troche-prywaty

 

 

 

 

 



tagi:

stanislaw-orda
15 czerwca 2021 20:55
20     1465    11 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

MarekBielany @stanislaw-orda
15 czerwca 2021 23:26

To trochę wygląda jak skocznia.

;)

zaloguj się by móc komentować


MarekBielany @stanislaw-orda
15 czerwca 2021 23:39

Taka jak na Mokotowie. Vis a vis KGMO.

:)

Publika podziwiała skoki, a przy sąsiednich ulicach ...

... tralala ...

 

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @MarekBielany 15 czerwca 2021 23:39
15 czerwca 2021 23:41

Nie wiem do czego (ani dlaczego) pijesz.

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @stanislaw-orda 15 czerwca 2021 23:41
15 czerwca 2021 23:45

Panie stanisławie-...

Po jaką cholerę szukać po świecie !

 

Dobranoc.

zaloguj się by móc komentować

Maginiu @MarekBielany 15 czerwca 2021 23:45
16 czerwca 2021 11:12

Panie Marku...

Po jaką cholerę szukać po świecie?

Może po to, by cokolwiek wiecej zrozumieć.  Rozumie Pan?

zaloguj się by móc komentować

ThePazzo @stanislaw-orda
16 czerwca 2021 12:00

Różowo to tam nie było jak widać. 

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @ThePazzo 16 czerwca 2021 12:00
16 czerwca 2021 12:23

Wszędzie dobrze  gdzie nas nie ma, jak powiadali żołnierze sowieccy

zaloguj się by móc komentować


MarekBielany @Maginiu 16 czerwca 2021 11:12
16 czerwca 2021 23:12

Nie.

Dobranoc.

A vide...

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @MarekBielany 16 czerwca 2021 23:12
17 czerwca 2021 00:42

a Bielany to warszawskie czy wrocławskie?

zaloguj się by móc komentować


stanislaw-orda @MarekBielany 17 czerwca 2021 22:21
17 czerwca 2021 22:36

I nadal grzęznę w niepewności

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @stanislaw-orda 17 czerwca 2021 22:36
17 czerwca 2021 23:28

Nie w niepewności, tylko w bagnie.

Dla rajterów, to próżno wierzgać przeciw ościeniowi.

Bagno wciąga.

Bagno głębokie

;

zaloguj się by móc komentować


MarekBielany @stanislaw-orda 18 czerwca 2021 05:23
18 czerwca 2021 23:07

:)

Jest wiele gatunków gruszek, a które nazywa się ulęgałkami ?

Nie rosną/spadają nad bagnami !

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @MarekBielany 18 czerwca 2021 23:07
19 czerwca 2021 04:35

 te upały faktycznie dają się we znaki

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @MarekBielany 18 czerwca 2021 23:07
19 czerwca 2021 07:40

I zapamietaj -  na upały nie więcej jak dwa piwa.
Na dobę.
I w żadnym razie  jakieś  tam full-mocne.

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @stanislaw-orda
26 czerwca 2021 20:30

To jest dobre. Typy prawie egzotyczne, nie prawie ale dosłownie. Nie wiem jak w stolicy ale w moim mieście garnizonowo donosicielskim takich nie ma.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @Magazynier 26 czerwca 2021 20:30
7 lipca 2021 13:06

to typy rytu posowieckiego z nowojorskiego gettho

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować